They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Niecierpliwie sięgnął po trzymaną przez Otika metalową dzidę. Jej ostrą krawędzią obciął włosy, rzucił je na ziemię. Teraz hełm pasował. Jony sięgnął po najbliżej leżący ogłuszacz i po czerwony pręt. Voak podszedł i zadał pytanie: - Co ty robić? - Ja musieć to robić, ja chcieć Lud pozostać wolny. Wódz najwidoczniej uwierzył, bo odszedł na bok. Jony wziął ogłuszacz w jedną rękę, a pręt w drugą. - Nic nie możesz zrobić, ty głupcze - zadziorny głos Volneya dochodził nawet do wnętrza hełmu. - Nie bądź taki pewny - odpowiedział Jony, odwracając się do wyjścia z jaskini. Jego lichy plan mógł zawieść z wielu powodów, ale czy dlatego nie miał poddać go próbie? XVIII Jedna szansa na ile? Jony potrząsnął głową. Jeżeli to, czego się Geogee dowiedział od Volneya było prawdą, takie szacunki nie miały sensu. Czy to mogło być prawdą? Czy rzeczywiście szansa znalezienia tego świata przez obcych była tak niewielka? Tak uważał Volney, lecz czy można było polegać na jego ocenie? A gdyby ich statek nigdy już się nie wzbił z tej planety, nie wrócił do bazy z ładunkiem informacji o tym świecie, wówczas szansę ponownej ekspansji zmalałyby znacznie. Jeden człowiek ma zwyciężyć statek? To by graniczyło z cudem. Jednak trzeba spróbować. - Wzywam Przyczółek. Przyczółek, zgłoś się! Czy mnie słyszycie? Jony szarpnął głową, rękę podniósł do hełmu. Czyj głos zabrzmiał mu w uszach? Trudno było skojarzyć ten metaliczny, zgrzytliwy dźwięk z normalną mową. Po chwili zrozumiał. Odbiornik w hełmie pracował. Ci, którzy przybyli na latającym pojeździe, próbują teraz zlokalizować resztę swojego oddziału. Głos przeszedł teraz w tak dokuczliwe brzęczenie, że Jony najchętniej zerwałby hełm z głowy. Odkrył jednak, że dźwięk nasila się lub rośnie w zależności od tego, jaką drogę on sam w danej chwili obierał między grzbietami, zdążając wśród nocy ku miastu. Mógłby to więc być przewodnik! Śledząc natężenie głosu, Jony dostałby się do oddziału, który przybył latającym pojazdem. Ale na razie nie czas jeszcze spotykać się z tymi ludźmi. Były pilniejsze sprawy. Jony odmalował sobie w wyobraźni rzędy zdobytych skrzyń, które astronauci przynieśli z podziemnych magazynów. Stanowiły przynętę, ale i niebezpieczeństwo. Zakołysał czerwonym prętem trzymanym w dłoni. Ta obca broń ważyła znacznie mniej niż metalowa dzida, którą zostawił w rękach Voaka, ale była o wiele groźniejsza. Ile jeszcze takich prętów tam leży, zamkniętych w skrzyniach? Potrzeba tylko jednego lub dwóch, by wygrać tę bitwę z przybyszami z dalekiego świata. Jony odsunął teraz swój plan na bok i skupił się na brzęczącym przewodniku; nie spodziewał się jednak, by ten łatwo zaprowadził go do celu. Chłopiec biegł równym truchtem, przecinając doliny na zboczu. Głodny, tak, był głody, był też i spragniony. Od kiedy jednak doznał przypływu energii z dłoni kamiennej kobiety ani głód, ani pragnienie nie mogły go zatrzymać. Nie było teraz czasu, by zaspokajać potrzeby ciała. Skręt, nawrót, w prawo, potem w lewo, wciąż z tym dźwiękiem w uszach, to rosnącym, to zanikającym. Jony zobaczył wreszcie sylwetkę miasta, czarną, srebrzącą się w świetle księżyca bryłę. Brzęczenie kierowało go w lewo, ku odległemu krańcowi miasta. Nie był on jeszcze celem Jony'ego. - Przyczółek, zgłoś się! - Znów rozkazujące, żądające odzewu słowa. Jony nawet gdyby chciał, nie mógłby odpowiedzieć. Astronauci rozmawiali ze sobą w sposób ustalany przed wyruszeniem ze statku. Nawet Geogee nie mógł dostarczyć klucza do tego szyfru. Brzęczenie słabło. Wchodząc do miasta od tej strony, Jony celowo oddalał się od pojazdu. Jego obecny cel był wszakże blisko, trzeba było tylko unieść głowę, by dojrzeć wznoszącą się wysoko budowlę. Zanim jednak doszedł do kamiennej rzeki, musiał pokonać boczne kamienne drogi, przechodząc z jednej na drugą. Omijał oświetlone przestrzenie i szukając schronienia w cieniu, przemykał się chyłkiem, starając się nie tracić szybkości. Jony przyzwyczaił się już do nieustannie rozbrzmiewającego w hełmie dźwięku. A jednak, kiedy głos przerwał i nagle jednostajne brzęczenie, zatrzymał się jak wryty. - Ostatni komunikat był nadany z tego centralnego budynku. Stamtąd trzeba rozpocząć poszukiwania... A więc ludzie z pojazdu zmierzali w tym samym kierunku! Usłyszawszy to, Jony porzucił ostrożność i zaczął biec. Trzeba się tam dostać przed nimi. Jony nie miał pojęcia, jaką broń mieli ze sobą przybysze oprócz ogłuszaczy. Lecz jeśli uda im się zawładnąć prętami, jeżeli będą wiedzieli, jak ich użyć...! Dysząc z lekka, Jony znalazł się przy prowadzących wzwyż występach z kamienia i spojrzał w górę, gdzie u szczytu schodów stała kamienna kobieta. Wspinając się, nie odwracał od niej wzroku. Czy nie należało zapobiec i temu, by obcy mogli skorzystać z tej mocy, która spłynęła na niego wraz z dotykiem kamiennej dłoni? Trudno było na to odpowiedzieć. Gdy stał tak znów przed kamienną kobietą, wpatrując się w jej spokojną twarz, w zwrócone na miasto oczy, trochę wbrew swojej woli, uniósł czerwony pręt. Jaki był cel istnienia kamiennej kobiety? Czy ustawiono ją tu, by czuwała nad tym, co złożone zostało w leżących poniżej podziemiach? A śpiący? Nie był to czas na domysły; rozważania te należało odłożyć na później, nie puszczając ich jednak w niepamięć. Z łomotem przebiegł Jony obok kamiennej figury, między rzędami kamiennych kolumn, ku skrzyni ze śpiącym, ku leżącym poza nią stertom pudeł