Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ścisnął lekko ramię policjanta. - Idź głębiej, Konnie. Dotknij tego, co boli najbardziej. Zaszlochał. - To boli. - Tylko ból może przynieść rozgrzeszenie. - No więc. Ja... dostałem faks z Marylandu o tej nocy morderstwa. Napisali, oni tam napisali... - Tak? - Ktoś doniósł... omal się nie zderzył z samochodem, który miał tablice rejestracyjne podejrzanego. W czasie morderstwa. Świadek, wiesz... Człowieku. Niedobrze mi. - Miałeś świadka, który twierdził, że podejrzany rzeczywiście był w Marylandzie? - Nie był pewny, em, pewny tego numeru, ale pamiętał markę samochodu. Nie... nie chcę już. - Napij się, Konnie. Wszystko w porządku. Możesz przestać, kiedy tylko zechcesz. Policjant przechylił butelkę. Była w trzech czwartych pusta. - Zadzwoń do Genie. Potrzebuję Genie. - Genie? - Nie, do mojej żony. Chcę zadzwonić do żony. - Co z tym faksem, Konnie? - O Boże, podarłem go. Widzisz, ja wiedziałem, że chłopak jest winny. Wiedziałem. - Ale nie był. - Nie, był niewinny jak cholera. Znaleźli tę pieprzoną taśmę z jego samochodem, z kamery przemysłowej. Ale to było, wiesz, już po jego śmierci. Po tym jak się zabił. To była jego tablica. Był w Marylandzie. - Łzy płynęły strumieniem. - O Boże. Gdybym powiedział jego adwokatowi... - Rozumiem. - Nie powiedziałem przyjacielowi. Temu, który oskarżał w tej sprawie... - Tate’owi Collierowi? Konnie potaknął. Uderzył głową w okno. - Od chwili gdy chłopak się zabił, Tate już nie jest taki sam... Rzucił pracę... Moja trzecia śmierć. - Konnie pociągnął głęboko. - Chłopak umarł i Tate umarł, i ja umarłem. Co ja zrobiłem? O Boże, co ja zrobiłem? Matthews pomógł Konniemu napić się jeszcze raz. Zajrzał w załzawione oczy policjanta i powiedział: - Czy czas nie jest krótki? Och, z pewnością jest. Ale dzień może być równie dobry jak całe życie. Pomyśl o tym tak: rodzimy się rano, uczymy się trochę, wygrywamy w jednych sprawach, przegrywamy w innych, rozmawiamy z Bogiem i On nas słucha albo ignoruje, a my się dziwimy. A potem w nocy umieramy w Jego ramionach. Głowa Konniego opadła do tyłu. Policjant jęknął. Matthews włożył butelkę z powrotem w dłoń Konniego. Nachylił się nad nim nisko, wdychając pot, whisky i zapach włosów. Pocałował policjanta w policzek. - Judaszu - szepnął. - Ty Judaszu. Rozdział 26 Ted Beauridge był pierwszy na miejscu wypadku. - Och, nie - wymamrotał. - O, dobry Boże. Dwa radiowozy policji stanowej wpadły na pole niemal jednocześnie. Jeden należał do kapitana F. W. Dobbsa, jak się okazało. Przyjechał też turkusowy samochód policji hrabstwa Prince William, a za nim dwa z Fairfax. Wezwanie mówiło o wypadku samochodowym i ofiarach. Co nie jest niczym szczególnie nietypowym w Fairfax, krainie krętych dróg, testosteronu i sportowych samochodów. Ale w tym wypadku wziął udział służbowy taurus detektywa policji stanowej, a zatem na wezwanie odpowiedziało kilka jednostek. Dobbs podszedł do zgruchotanego samochodu. Przygarbił się, zamknął oczy w nietypowym dla kapitana wyrazie szacunku. Wypadek był jednym z najgorszych, jakie Beauridge kiedykolwiek widział, a przez trzynaście lat w policji oglądał wiele straszliwych tragedii. - Nie wiedziałem, że znów zaczął pić - powiedział Dobbs głosem pozbawionym emocji. - Nie zaczął. - Nie? - Tym razem w głosie Dobbsa brzmiała ironia: kapitan przyglądał się technikowi wynoszącemu w worku na dowody pustą piątą butelkę. - Nic nie poczuli - mruknął drugi technik. - Przynajmniej tyle. To zapewnienie, nieprzeznaczone dla kogokolwiek konkretnego, zaskoczyło Beauridge’a, ponieważ technicy policyjni widzieli już wszystko i powinni być odporni na jatkę. Para młodych ludzi zginęła na miejscu, gdy samochód Konniego zjechał nagle na ich pas. Policjant musiał jechać siedemdziesiąt albo osiemdziesiąt na godzinę, ale ponieważ nie hamował, nie można było ustalić rzeczywistej prędkości po śladach kół. Poduszki powietrzne w małym zagranicznym samochodzie tamtych dwojga otworzyły się, ale nie mogły obronić pasażerów przed wielką policyjną limuzyną, która przetoczyła się po masce ich mazdy, pozbawiając głowy zarówno męża, jak i żonę. Ręka kobiety zamarła wyciągnięta w kierunku, z którego nadeszła śmierć. Paznokieć wskazującego palca był pociągnięty lśniącym, opalizującym różem. Policyjny samochód zatrzymał się tuż za mazdą. Konnie leżał rozciągnięty na przednim siedzeniu, ciężko ranny, ale żywy. Ekipa ratownicza usiłowała go wydobyć za pomocą piły łańcuchowej. - Nie wierzę w to. Po prostu w to nie wierzę - szepnął znów Beauridge. Kapitan Dobbs, człowiek, który przede wszystkim opierał się na namacalnych dowodach, najwyraźniej wierzył, ale był równie załamany. - On nadal jest z żoną? - Zostawiła go jakiś czas temu. Dlatego poszedł do AA. - Ma kogokolwiek? - Nie wiem. Szary mercedes zatrzymał się tuż za kręgiem utworzonym przez samochody policyjne i karetki. Tate Collier podbiegł do samochodu Konniego. Chłodnym okiem ogarnął jatkę w maździe i odwrócił się do samochodu detektywa. Uskakując przed iskrami i lekceważąc protesty ratowników, wsunął głowę przez tylne okno i położył Konniemu rękę na ramieniu. - Nie powinno go tu być - warknął Dobbs. Ale Beauridge milczał, Dobbs nie drążył więc sprawy. Nie słyszeli, co mówił Collier, ale wyglądało na to, że Konnie płacze i macha ręką, jakby odganiał pszczołę. Collier ściskał mocno ramię detektywa. - Panie Collier - zawołał w końcu Beauridge - niech pan pozwoli im pracować. Prawnik mówił jeszcze przez chwilę do Konniego, po czym odsunął się od okna i spojrzał na Beauridge’a i Dobbsa. Podszedł do nich. - Jakie zarzuty? - A jak pan myśli? - Dobbs zerknął na zgruchotaną mazdę. - Prowadzenie pojazdu pod wpływem alkoholu, zabójstwo. Prokurator stanowy pewnie zmieni kwalifikację na morderstwo. Collier podał mu wizytówkę. - Będę go reprezentował. Nie jest w stanie zrozumieć swoich praw. Pozwolę na przetrzymanie go w szpitalu przez dzień lub dwa przed aresztowaniem, pod warunkiem że nie będą czynione próby uzyskania zeznań pod moją nieobecność. Dobbs skinął głową. Zatrzymał się kolejny samochód, cywilna limuzyna z czerwoną lampką na dachu. Wyskoczyła z niego, nie zamykając drzwiczek, umundurowana policjantka o kręconych jasnych włosach. Genie Briscoe z biura. Podbiegła do samochodu Konniego, chwyciła go za rękę i nachyliła się nad nim, mówiąc coś szybko. Otarła łzę z policzka i jeszcze raz ścisnęła jego rękę. Gdy odsunęła się od samochodu, Collier podszedł do niej i objął ją ramieniem. Rozmawiali przez kilka minut. Kiwała głową. Collier pochylił się, raz jeszcze zajrzał przez okno, mruknął coś do Konniego i wrócił do swojego samochodu, po czym szybko odjechał