Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Hackworth odwzajemnił ukłon. - Poruczniku? - Nie zabiorę panu dużo czasu, obiecuję - odezwał się Chang zrozumiałym, acz niezbyt wykwintnym angielskim. - Prowadzimy pewne śledztwo, którego szczegóły nie są akurat istotne... Rzecz w tym, że podczas postępowania odebraliśmy jednemu z podejrzanych nakrycie głowy, które, jak wynika z oznakowania, jest pańską własnością. Niestety, nie nadaje się do noszenia, mimo to proszę je przyjąć... - Świetnie się pan spisał, poruczniku - rzucił Hackworth, odbierając torbę i oglądając zawartość pod światło. - Nie spodziewałem się, że ujrzę jeszcze ten cylinder, nawet w takim stanie. - No cóż, obawiam się, że ci chłopcy nie potrafią uszanować roboty prawdziwego kapelusznika - powiedział porucznik Chang. Hackworth zawahał się, nie wiedząc, jak powinien odpowiedzieć. Chang nie ruszał się z miejsca, czując się w salonie Hackwortha lepiej niż on sam. Początkowa wymiana zdań przeszła gładko, teraz jednak wyrósł między nimi mur niezrozumienia, który odgradzał Wschód od Zachodu. Czyżby była to część jakiegoś oficjalnego postępowania? Niedwuznaczne domaganie się napiwku? A może pan Chang jest po prostu miłym jegomościem? Gdy ma się wątpliwości, najlepiej pożegnać gościa. - Cóż - rozpoczął Hackworth - nie mam pojęcia ani specjalnie mnie to nie interesuje, za jakie wykroczenie został aresztowany ów człowiek, niemniej jednak składam wyrazy uznania za skuteczność działań. Porucznik Chang nie pojął, że czas się pożegnać i wcale nie miał zamiaru odejść. Przeciwnie, rozejrzał się, jakby szukając miejsca, na którym mógłby usiąść i zrobił zdziwioną minę, dając Hackworthowi do zrozumienia, że sprawa, która do tej pory była niezwykle prosta, bardzo się skomplikowała. - Ciekaw jestem - powiedział - dlaczego przypuszcza pan, że kogoś aresztowano? Hackworth poczuł, jak żelazna włócznia przebija mu pierś. - Jest pan oficerem policji. Przynosi pan do mojego domu torbę na dowody rzeczowe. Implikacje są chyba jasne... Porucznik Chang popatrzył na torbę i zdziwił się jeszcze bardziej. - Dowody rzeczowe? Ależ, drogi panie, to zwykła torba na zakupy, w której umieściłem pański cylinder, aby chronić go przed dalszymi uszkodzeniami. Poza tym nie jestem tu urzędowo. Kolejna włócznia, wbita pod kątem prostym do pierwszej. - Chociaż - ciągnął Chang - jeśli popełniono jakieś przestępstwo, o którym mój urząd nie został powiadomiony, z chęcią zmienię charakter mojej wizyty. Włócznia numer trzy; znękane serce Hackwortha tkwiło teraz w samym środku krwawej osi współrzędnych, której koordynaty wyznaczał porucznik Chang, gotowy do wyznaczenia nowej, bolesnej funkcji. Akcent Changa polepszał się z każdą chwilą i Hackworth domyślił się, że porucznik należy do licznej grupy mieszkańców Szanghaju, którzy znaczną część życia spędzili w Vancouverze, Londynie czy Nowym Jorku. - Drogi panie Hackworth, przyszedłem tu, myśląc, że owo nakrycie głowy zostało zgubione w najzwyklejszych okolicznościach, na przykład podczas wichury. Teraz słyszę, że zamieszani są w to jacyś przestępcy! - Chang wyglądał tak, jakby do tej chwili nie miał najmniejszego pojęcia, że na Wynajętej Ziemi grasują jacyś przestępcy. Szok, jaki odmalował się na jego twarzy, ustąpił miejsca zatroskaniu, gdy porucznik rozpoczął - nie nazbyt delikatnie - kolejną fazę zastawiania pułapki. - Nie sądzę, aby rzecz ta była godna pańskiej uwagi - powiedział Hackworth, próbując sprowadzić na manowce nieubłagany przewód logiczny Changa. Wiedział, że na końcu owego przewodu jest jego osoba, a za nią cała nieszczęsna rodzina. Chang zignorował tę uwagę, jakby własne myśli sprawiały mu taką przyjemność, że nic nie było w stanie zmienić ich pierwotnego toku. - Drogi panie, podsunął mi pan pewien szczegół, którego na darmo szukam od kilku dni, próbując rozwikłać dosyć trudną sprawę. Otóż przed paroma dniami miał miejsce napad, którego ofiarą był nie zidentyfikowany atlantydzki dżentelmen... - O ile wiem, policja dysponuje aerostatami... - Śledzącymi, owszem - przerwał mu Chang z kwaśną miną. -Niestety, urządzenia te są wielce zawodne, a przestępcy, o których mowa, podjęli odpowiednie środki zabezpieczające. Niemniej jednak kilka toczy przytwierdziło się do ciała ofiary. Lecz zanim ustaliliśmy jej tożsamość, zniknęła nam w klawie Nowej Atlantydy, gdzie wasz wspaniały system immunologiczny zrobił z nimi porządek. Tak więc, tożsamość ofiary pozostaje dla nas zagadką... - Chang sięgnął do kieszeni na piersi i wyjął stamtąd złożoną kartkę papieru. - Panie Hackworth, proszę powiedzieć, czy rozpoznaje pan którąś z postaci na tym klipie? - Mówiąc szczerze, jestem dosyć zajęty..