Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Był gotów. Porucznik Dick Rayner, ochotnik Królewskiej Kanadyjskiej Marynarki Wojennej, dociągnął suwak swej ocieplanej lotniczej kurtki. Był wczesny ranek, a kiedy ostatni raz wyjrzał na dwór, morze było czarne jak smoła. Piekielnie zimno, nawet w porównaniu z kanadyjskimi mrozami. Na pokładzie panował spokój. Jeszcze jeden nudny dzień czy też może nadszedł czas na jakąś bojową akcję? Nikt nie miał co do tego żadnej pewności. Wezwano na stanowiska ludzi, którzy zastąpili poprzednią wachtę, przyniesiono herbatę i kanapki z konserwową wołowiną. Wczesne śniadanie. Prawdopodobnie ostatnie, jak zauważył jakiś żartowniś. Rayner rozejrzał się po pomieszczeniu zwanym „kabiną gotowości". Przypominała wielką, ponurą puszkę po sucharach, pełną opisów, zdjęć i szczegółowych danych o nieprzyjacielskich okrętach i samolotach. Stało 57 tu pudło na napisane ostatnio listy do domu, w innym znajdował się sprzęt pierwszej pomocy. Przy jedynym stole siedział bez ruchu jego nawigator podporucznik Buck, Nowozelandczyk z Wellington, trzymając pióro nad czystą kartką. Rayner skończył już dwadzieścia sześć lat i czuł się staro w towarzystwie niektórych młodszych oficerów „Relianta". Buck, dla kolegów po prostu Eddy, miał lat dziewiętnaście, a wyglądał na dwunastolatka. Był sympatycznym i lekkomyślnym chłopakiem, ciągle piszącym listy do dziewczyn. Myśli Raynera powędrowały do rodziny w Toronto. W tej chwili także tam musiało być mroźno, a wiatr od jeziora ciął jak nóż. Było ich czworo, trzech braci i siostra. Ojciec nieźle zarabiał, toteż mieszkali w dużym, starym domu. Często zastanawiał się, jak ojciec poradził sobie w latach trzydziestych, kiedy po krachu na giełdzie także Kanadę dotknął kryzys gospodarczy. Był wtedy właścicielem małej firmy przewozowej i jakoś przetrwał ten trudny okres po zainwestowaniu w dwie małe fabryczki. Z wybuchem wojny nastały dla niego pomyślne lata. Fabryki wytwarzały obecnie broń, a jego firmę przewozową znano w całym kraju, od jednego oceanu do drugiego. Ojciec nie mógł zrozumieć powodu decyzji dwóch synów, którzy na ochotnika zgłosili się do marynarki wojennej. Jeszcze trudniej było pogodzić się z tym matce Raynera. Starszy brat, Lany, został także skierowany do lotnictwa marynarki wojennej. Twierdził, że był to jedyny sposób, żeby uniknąć musztry na lądzie. Został zestrzelony podczas obrony konwoju, który płynął na Maltę. Młodszy brat, Bob, pojechał do Kingston i wstąpił do kanadyjskich sił powietrznych. Podobnie jak Eddy miał dziewiętnaście lat. Zgłosili się na ochotnika, tak jak ich ojciec uczynił to w czasie poprzedniej wojny. Usłyszał głosy mechaników, rozmawiających za zamkniętymi, stalowymi drzwiami. Także oni się nudzili. Pomyślał o dużym, niezgrabnym wodnosamolocie, umocowanym na zewnątrz do katapulty. Wiele osób dziwiło się, dlaczego Reginald Mitchell, znakomity konstruktor, który stworzył spitfire'a, prawdopodobnie najpiękniejszy samolot w tej wojnie, wymyślił takiego brzydkiego, nieruchawego „Kaczorka". Rayner, zachęcony przykładem swego brata i doniesieniami o bitwie o Wielką Brytanię, początkowo zamierzał zostać pilotem myśliwców. Trafił jednak do marynarki i wkrótce stwierdził, że właściwie tutaj jest jego miejsce. Szef instruktorów zdziwił się, gdy Rayner powiedział mu, że pilotował wodnopłatowce jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności. - Więc macie praktykę w lądowaniu na wodzie? 58 To zadecydowało. Posłano go do Halifaksu, a potem znowu do Anglii, do bazy lotnictwa marynarki wojennej wYeovilton. Później znalazł się w Scapa Flow, gdzie trening był szczególnie intensywny. Następnie dostał przydział na wielki, staromodny krążownik klasy County, z trzema cienkimi, wysokimi kominami. Był to prawdziwy skok na głęboką wodę. Dopiero ten stary krążownik naprawdę nauczył go latać. Gdziekolwiek popłynął, walka przybierała niepomyślny dla nich obrót. Byli wciąż w defensywie. Krążownik działał jako ciężki eskortowiec konwojów z Kanady i Stanów Zjednoczonych do Gibraltaru i na zwodniczo łaskawe, błękitne wody Oceanu Indyjskiego. Przeważnie jednak pływał po niegościnnym Atlantyku. Statki tonęły, pozostawiane samym sobie, ponieważ nie pozwalano nikomu, aby zatrzymał się w celu ich ratowania. Raynera wielokrotnie wysyłano w poobijanym walrusie, aby tropił wynurzone U-Booty. Pewnego razu może nawet udało się mu zatopić j eden z nich bombami głębinowymi. Ale kapitan krążownika spojrzał na niego niechętnie i uciął: „Nie ma dowodów, więc nie uznajemy tego zwycięstwa!" Rayner podejrzewał, że był to przejaw brytyjskiej lojalności wobec wroga. Przestrzegając jej, omal już nie przegrali wojny. Przebywając na urlopach w Londynie i w Plymouth, gdzie bombardowania były wyjątkowo ciężkie i bezlitosne, wyczuł determinację obrońców Wielkiej Brytanii, o której pisał mu wcześniej brat. Gdy zginął któryś z kolegów, nie roztkliwiano się nad tym, bo nie wiadomo było, kto będzie następny. Czasami lądowali na wodzie, żeby ratować oszołomionych, nieprzytomnych rozbitków. Ludzie ci ciężko łapali powietrze i szlochali niezdolni nawet do okazania wdzięczności