Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
– Ten obraz to doprawdy coś – powiedziała. – Chociaż nie jestem przesadnie przychylnie usposobiona wobec kolorowych. Speightowie przypochlebiali się babci w sposób, który najbardziej lubiła. Rita spytała ją o ciśnienie i dokładnie wiedziała, jaką pigułkę na nie bierze. Kiedy znaleźliśmy się w kuchni, Rita włożyła rękawicę w kropki i wyjęła z pieca kurczaka. – Doszłam do wniosku, że bardziej przypadnie pani do gustu coś łagodniejszego, pani Holland – powiedziała. W skórce widelcem zrobione były dziurki układające się w inicjały babci. – Jesteś wspaniała – zagruchała babcia, gładząc Ritę po ręce. – To takie śliczne, że aż szkoda jeść. Mama rozsiadła się pomiędzy Speightami. Ja utknęłam tuż obok babci. Jack wciąż na nowo napełniał kieliszek mamy przyniesionym przez nas winem. Po każdym łyku coraz bardziej upodabniała się do Marilyn Monroe. Kolacja wywarła na babci tak wielkie wrażenie, że niemal przestała zwracać uwagę na zachowanie mamy i sama, choć z pewnym wahaniem, zgodziła się napić wina. Posunęła się nawet do tego, że jej wargi musnęły brzeg kieliszka. Częstując nas sałatką, Jack nagle zwrócił się do mnie: – A co właściwie Dolores del Rio robi przez całe lato? – Kto? – spytałam. – Nie znasz Dolores del Rio? Latynoskiej piękności ze Srebrnego ekranu? – Zaraz opowiem, co robi przez cały dzień – wtrąciła babcia. – Przesiaduje w kuchni i słucha jakiejś radiostacji. Masz w niej prawdziwego fana. Miałam ochotę ją kopnąć. – We mnie? – przerwałam jej. – Powinnaś mówić za siebie! – Imię nadałam jej właśnie na cześć Dolores del Rio – uśmiechnęła się mama. – Kiedy byłam nastolatką, widziałam Journey into Fear chyba z pięćdziesiąt razy. – Wiesz, co znaczy „Dolores”? – spytał Jack. Wzruszyłam ramionami. – Po łacinie to smutek. Smutna Pani, jak Mater Dolorosa. Dlaczego jesteś taka przygnębiona? Cała czwórka patrzyła teraz na mnie. Wbiłam wzrok w stół i w pokoju zaległa cisza. Nagle poczułam, że rzeczywiście jestem smutna – poczułam przygnębienie. – Ja mam być smutna? – spytałam. Mama zaczęła opowiadać jakiś długi dowcip, który usłyszała w pracy. Nagle urwała, odrzuciła głowę tak, że zobaczyłam plomby w jej zębach, po czym powiedziała: – Ojej, zapomniałam pointy! Jack zaczął z niej kpić, a mama go szturchnęła. Jack odwzajemnił szturchnięcie. Rita roześmiała się i nałożyła wszystkim dokładkę. Meksykańska potrawa była ognista i wspaniała. Wytarłam pot z górnej wargi i patrzyłam, jak Jack pije wino. – Wiesz co – powiedziałam – wino ma taki sam kolor jak twój samochód. Powiedziałam to spontanicznie i od razu poczułam, że palnęłam głupstwo. Jack uśmiechnął się do mnie. – Pani Holland – rzekł – pani wnuczka jest genialna. Gdyby jeszcze tylko przestała wykradać pieniądze z kościelnej skarbonki... Babcia nie była dość czujna i w pierwszej chwili wyglądała na zaskoczoną – zanim dotarło do niej, że to tylko żarty. A potem jej oczy za okularami w złotej oprawie zaskrzyły się, wyciągnęła rękę i dała Jackowi delikatnego klapsa w ramię. – Jeśli będziesz bujać, dostaniesz ode mnie cięgi – zachichotała. Jack pochwycił sombrero i włożył je babci na głowę, na bakier. Sombrero opadło, wyginając jej ucho. Wstrzymałam oddech, czekając, aż babcia zepsuje nam przyjemny wieczór. To zdumiewające, ale nic podobnego nie nastąpiło. Tak się śmiała, że aż pompony zaczęły podskakiwać. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam, że nie obawia się śmieszności. Gdy tamtego wieczora leżałam w łóżku, przed moimi oczami tańczyły obrazy. Czułam przypływ energii, jakby przepływał przeze mnie prąd elektryczny. Nie zasnę, pomyślałam, ale potem się zdrzemnęłam, ukołysana do snu odpowiedziami na pytanie, dlaczego jestem taka smutna. Budziłam się stopniowo, zaintrygowana nieznanym skrzypieniem. W półśnie wyobraziłam sobie kociaki Jeanette Nord, baraszkujące po pokoju. A potem zdałam sobie sprawę – nagle to do mnie dotarło – że było to skrzypienie sprężyn materaca w pokoju nad moją głową