Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
W pewnej chwili z tłumu walczących wysunął się żołnierz w barwach miasta, nieprzytomnym wzrokiem wpatrzony w kikut odciętego ramienia. Prestimion rzucił się przed siebie, w stronę bramy. Gialaurys objął go za pierś i przytrzymał. - Co ty wyprawiasz, panie! - To się musi skończyć, Gialaurysie. - Wydaj rozkaz, a zakończę walkę. Ty się nie możesz narażać, panie mój. Uwolnił Prestimiona i biegiem, od którego drżała ziemia, ruszył w kierunku bramy. Przebił się przez walczących, dotarł do Septacha Melayna. Książę Muldemar widział, jak rozmawiają pomiędzy walczącymi. Zamieszanie trwało jeszcze parę chwil, lecz rozkaz do wycofania się dotarł wreszcie do wszystkich ludzi Prestimiona i nagle wrzawa ucichła, ludzie z Estotilaup umknęli za bramę, Gialaurys zaś i Melayn przejęli dowodzenie i uporządkowali szeregi. Pomiędzy nimi jechał Svor, blady i drżący; nie miał natury wojownika i nie spodobał mu się rozlew krwi. - Nie wpuszczą nas do miasta, jeśli ich do tego nie zmusimy - zameldował. - To ostateczna decyzja. Przed chwilą zginęli broniący go ludzie. Jeśli ich zaatakujemy, zginie jeszcze wielu, po obu stronach. - A więc na razie zrezygnujemy - zdecydował Prestimion i ostro, ostrzegawczo spojrzał na Septacha Melayna. - Kiedy pojawimy się tu następnym razem, uścielą mi do stóp ten swój słynny dywan z Makroposopos i po nim wejdę do miasta. Na razie nie mam jednak zamiaru walczyć z moim ludem, czy to jasne? Zdobędziemy ich serca, demonstrując, iż mamy rację. Wydał rozkaz wycofania się i marszu do Simbilfant, kolejnego miasta na ich drodze. Z ich oddziału zginęło dwóch ludzi, jeden z Muldemar i jeden z Amblemorn, czterech zaś było rannych. Co najmniej pięciu żołnierzy z miasta zginęło lub umierało na polu bitwy. - Nie podoba mi się to - powiedział cicho Gialaurys do Septacha Melayna, kiedy szli do swoich lataczy. - Czy to możliwe, żeby bał się bitwy? Septach Melayn skrzywił się, skinął głową i odparł, że żywi podobne obawy. Svor, który usłyszał tę wymianę zdań, tylko się roześmiał. - On? To wojownik, bez dwóch zdań. Kiedy nadejdzie czas, będzie walczył i zabijał w pierwszym szeregu z najlepszymi z was. Po prostu w tej chwili uważa, że czas jeszcze nie nadszedł. Poza tym w głębi duszy nie pojął jeszcze, że tron osiągnąć może wyłącznie dzięki morzu krwi. - O to mi właśnie chodziło - powiedział Gialaurys. - Nie kocha bitwy. - Nie kocha, lecz będzie walczył, kiedy pozostanie mu tylko walka. Znam go co najmniej równie dobrze jak wy. Kiedy zostanie już tylko walka, i ja chwycę miecz w dłoń. - Ty?! - krzyknął Septach Melayn i ryknął śmiechem. - Nauczysz mnie, co z nim robić - odparł poważnie Svor. W Simbilfant, mieście słynnego znikającego jeziora, sprawy ułożyły się lepiej. Było to duże miasto handlowe, przez które tradycyjnie wysyłano spore ilości wina z Muldemar, Prestimion był w nim bardzo szanowany. Wiadomość o rozpoczętej przez niego walce o koronę dotarła tu wcześniej i hegemon miasta - bo tak nazywano tutejszego burmistrza - wydał dla przyszłego Koronala uroczysty bankiet, rozwiesił zielono-złote sztandary, przygotował oddział dwóch tysięcy zbrojnych i obiecał znacznie większe posiłki w przyszłości. A także - zupełnie jak podczas odwiedzin Koronala - Prestimionowi pokazano słynne zniknięcie jeziora, odłączając wielkie głazy blokujące wulkaniczny lej, którym jezioro spłynęło w trzewia planety, pozostawiając po sobie nagi krater pożółkłymi od siarki granitowymi skałami. W godzinę później jezioro się odnowiło przy akompaniamencie ryku wody. - Zupełnie jak podczas wielkiej procesji - zauważył Prestimion - a przecież nie zostałem jeszcze nawet koronowany. Przyjacielskie spotkanie czekało go także w pobliskim Ghrav, choć już nie tak spontaniczne i ciepłe - było jasne, że burmistrz Ghrav uważał, że znalazł się między młotem a kowadłem i wcale mu się to nie podobało. Okazał im jednak grzeczność i na swój ostrożny sposób zadeklarował nawet zainteresowanie sprawą Prestimiona. Następnie przesunęli się ku Arkilon, czteromilionowemu miastu położonemu w szerokiej zielonej dolinie otoczonej niskimi, zalesionymi wzgórzami. W Arkilon znajdował się znany uniwersytet; w ogóle miasto to słynęło z nauki i pogrążonych w swych badaniach, nie interesujących się zewnętrznym światem uczonych, archiwistów i wydawców, nie było więc powodów, by tu akurat spodziewać się oporu. Kiedy jednak zbliżali się doń w promieniach gorącego jesiennego słońca, bystrooki Septach Melayn wskazał wzgórze leżące najbliżej od strony Góry, którego całe zbocze oblepione było żołnierzami Koronala, wyglądającymi jak pracowite mrówki w mrowisku. - Zaryzykowałbym twierdzenie, że mają dziesięciu ludzi na jednego naszego - powiedział Melayn. - Jest tu cały zachodni garnizon i chyba sporo żołnierzy z innych prowincji. Mają też przewagę pozycji, zajęli wzgórze. Czy jesteśmy gotowi walczyć w tych warunkach? - A Korsibar jest gotów? - odpowiedział pytaniem Gialaurys. - Jego armia to jak uniesiona nad nami pięść. Czy zada cios? - Wyślijcie posłańca - polecił Prestimion, obserwując wojska Koronala. - Niech oni przyślą swego. Będziemy pertraktować. Herold pojechał z posłaniem i o zmierzchu z Góry zjechali jeźdźcy, by spotkać się z Prestimionem w umówionym miejscu, pomiędzy dwiema armiami. Korsibara jednak wśród nich nie było