Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Mamy cele na radarze wewnątrz dwunastomilowej strefy - zameldował kontroler naprowadzania. Mogli w każdej chwili przystąpić do działania. - Czekać na kontakt wizualny - powtórzył wcześniejszy rozkaz komandor. Klimatyzatory utrzymywały w bojowym centrum temperaturę dwudziestu jeden stopni, mimo to dyżurny radaru pocił się coraz bardziej. - Posłuchajcie - rzekł głośno Richards. - Wokół floty inwazyjnej krążą jednostki tajwańskie, niszczyciele, fregaty, korwety i pościgowe kutry torpedowe. Nie chciałbym, żeby nasi sojusznicy ponieśli jakieś straty. Zgodnie z rozkazami musimy wpierw uzyskać kontakt wizualny. Nasze zadanie wymaga rozwagi i spokoju. Jasne? Chcę mieć potwierdzone rozpoznanie nieprzyjaciela, zanim otworzymy ogień. - Tak jest! - odparł kontroler, dwudziestoparoletni podporucznik. Jego odpowiedź, zamiast uspokoić Richardsa, wprowadziła jeszcze większą nerwowość. Komandor nie miał wątpliwości, że jego rozkazy zostaną wykonane. Czuł jednak na barkach ciężar odpowiedzialności za swój okręt i jego załogę. “Laboon” nie należał do nowoczesnych jednostek. Co prawda ten niszczyciel klasy Arleigh Burkę był zbudowany ze stali, a nie z aluminium, i dodatkowo obłożony ponad siedemdziesięciotonowym pancerzem z kevlaru, jednak pociski ze stumilimetrowych dział chińskich kanonierek mogły bez trudu przebić jego burty. A każde trafienie oznaczało ofiary w ludziach. - Jaką mamy prędkość? - zapytał Richards. - Trzydzieści trzy węzły, kapitanie. Idziemy pełną naprzód kursem jeden osiem sześć. Komandor wyczuwał drżenie pokładu pod stopami. Cztery turbiny gazowe o mocy dwustu tysięcy koni mechanicznych każda napędzały dwie śruby. Ale zarazem czyniły tyle hałasu, że chyba każdy sonarowiec od Filipin po Wyspy Riukiu musiał odbierać ich echo. - Odległość do najbliższego celu powierzchniowego? - rzucił. - Jedenaście koma dwa - odparł kontroler naprowadzania. - Kontakt wizualny? - Brak, kapitanie. Nad wodą unosi się mnóstwo dymu, poza tym jest mgła. Lada chwila powinniśmy go jednak uzyskać. Richards zaczął w myślach odliczać sekundy. Kontakt wizualny z nieprzyjacielem nie mógł osłabić panującego napięcia, a tylko je nasilić. Bo jeśli marynarze “Laboona” ujrzą chiński okręt, to przecież Chińczycy zobaczą ich również. - LAMPS melduje o braku paliwa, kapitanie - zameldował kontroler lotów. - Prosi o zgodę na lądowanie. Dodatkowym wyposażeniem niszczyciela był śmigłowiec przystosowany do zwalczania łodzi podwodnych. Wracał właśnie z rekonesansu na tyłach amerykańskiej eskadry, bo sonarowe echo własnych turbin sprawiało, że “Laboon” był narażony na atak od rufy. - Nie zgadzam się - powiedział Richards. - Odeślijcie go na “Eisenhowera”. - Kontakt radarowy na kursie jeden dziewięć pięć! Odległość jedenaście koma jeden. Schodzi na bakburtę. - Komandor popatrzył na kontrolera naprowadzania. - Manewruje w kierunku “McCaina”. Zmienia kurs... Namiar stały... Namiar stały... Zakończył manewr. Odległość dziesięć koma osiem. Kierunek trzy cztery... - Wampir! Wampir! - krzyknął dyżurny osłony powietrznej. - Jeden pocisk! Odległość dziesięć mil! Kierunek jeden siedem dziewięć! Namiar stały! Odległość maleje! Idzie na nas! - Kluczenie! - rozkazał Richards. - Odpalić wabia i flary podczerwone w odległości czterech mil. - Wibracje pokładu przybrały na sile. - Przygotować phalanksy, tryb automatyczny! - Wstał szybko. - Idę na mostek! W korytarzu zaczęło nim rzucać od ściany do ściany. Okrętem kluczącym z pełną prędkością silnie rzucało na boki. Śluza była zamknięta. Szybko odkręcił właz, odchylił klapę i wynurzył się na zalany słońcem górny pokład. - Kapitan na mostku! - zawołał oficer dyżurny. - Przejmuję dowodzenie, panie Lawrence - rzekł Richards. Nie usiadł jednak w fotelu na podwyższeniu, lecz sięgnął po lornetkę i podszedł do pulpitu przed hakowatą przednią szybą. Poniżej znajdowała się jedyna dziobowa wieżyczka działowa okrętu. Sternik zakręcił kołem sterowym, wibracje pokładu znów się nasiliły. - Przełączyć centrum na głośnik - rozkazał komandor, unosząc lornetkę do oczu. Na mostku rozległy się meldunki o nadlatującej rakiecie. - Pięć mil. Prędkość: sześć dwadzieścia. - Jest kontakt wizualny! - zawołał nagle kontroler naprowadzania. - To fregata! Prowadnice wyrzutni rakiet ma puste. Richards podniósł mikrofon. - Stanowisko ogniowe, tu kapitan. Macie potwierdzoną identyfikację celu? Donośny huk odpalanych ładunków maskujących i flar zagłuszył początek odpowiedzi. - ...mer seryjny pięć zero osiem. To fregata “Siczang”, kapitanie! Bez wątpienia okręt chiński. Odległość: dziewięć koma siedem. - Odpalić dwa harpoony! - rozkazał Richards. - Przygotować działo! - Rozkaz, kapitanie! - Mam go! - wykrzyknął obserwator na skrzydle mostka. - Na jedenastej ! To morski skoczek! Richards także zauważył pocisk zbliżający się od bakburty. Przy każdym zderzeniu z falą wyrzucał w górę strzępy piany. Można było jednak rozpoznać zaokrąglony, tępy dziób rakiety i unoszącą się za nim smugę dymu. - Namiar stały! Odległość malej e! -meldował obserwator. -Złapał trop! Złapał trop! Kierował się prosto na “Laboona”. Okrętem wstrząsnęło. Pierwszy harpoon wyleciał w powietrze. Chwilę później wystrzelił drugi. Niemal równocześnie zahuczało działo kalibru sto dwadzieścia siedem milimetrów. Przed szybą mostka wyrósł obłok dymu, który wiatr szybko odegnał w bok. Znów było widać rakietę na falach. - Ster prawo na burt! - rozkazał komandor