Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zwłoki hrabiego pochowano, a Różę oddano do klasztoru pod opiekę Klarysy. Mój wuj, ten dominikanin dowiedział się wszystkiego od Alimpo, wyśledził, że Sternau jest uwięziony w Barcelonie i pomógł mu w ucieczce. Ten porwał hrabiankę z klasztoru i uciekli do Niemiec. Tam, jak już wspominałem wyleczył hrabiankę i pobrali się. Panie hrabio, nam nadziei też nikt nie odebrał. Bóg jest miłosierny, na pewno nam pomoże, ale my też musimy coś zrobić. Musimy działać. — Masz rację — rzekł hrabia podnosząc się z klęczek. — Musimy pomyśleć, w jaki sposób się stąd wydostać. Rozważywszy wszystkie możliwości ucieczki, doszli do przekonania, że będzie ona możliwa jedynie z lochu Bernarda. — Czy nie moglibyśmy zaraz przystąpić do działania? — spytał Bernardo. — Niestety, dziś jest już za późno. Rano odkryto by naszą ucieczkę i zaraz rozpoczęto pościg. Wtedy bylibyśmy zgubieni! — Ale już teraz możemy spróbować, czy uda nam się poruszyć kamień zamykający otwór mojej celi. — Tak masz słuszność. Jeżeli nam się to uda, będziemy przynajmniej spokojni, że w każdej chwili możemy próbować ucieczki. Jeżeli zaś nie, będziemy szukali innej drogi. — Przejdźmy więc do mojej celi. Idę pierwszy. Zaczął wdrapywać się po murze, hrabia poszedł za jego przykładem. Bez trudu udało im się dotrzeć do drugiego lochu, który miał taką samą szerokość i głębokość, co nora hrabiego. Półtora metra nad ziemią w murze widniał korytarz. Aby się tam dostać, musieli wspiąć się na ścianę. Gdy znaleźli się w korytarzu, bez specjalnego wysiłku, po kilku krokach stał się trochę szerszy, doszli do kamiennej płyty, zamykającej drogę do wolności. — No, teraz się okaże, czy damy radę — powiedział Bernardo. Było sporo miejsca, więc mogli stanąć obok siebie, mocno oprzeć się nogami o ziemię i z całych sił starać się poruszyć płytę. Z początku szło ciężko, ale po kolejnym pchnięciu płyta przesunęła się w bok i powstał nieduży otwór, przez który mogli ujrzeć piękne, rozgwieżdżone niebo. — Chwała niech będzie Najwyższemu! — szepnął hrabia. — Jakże cudowne jest to świeże powietrze w porównaniu z ohydnym smrodem na dole! Mam wrażenie, jakby gwiazdy uśmiechały się do nas i błogosławiły nasz plan. Czy umiesz z gwiazd poznać, która jest godzina? — Tak. Jest już po północy. — Czyli, na ucieczkę jest za późno. Jak cicho i spokojnie dokoła! Harar pogrążony jest w głębokim śnie. Przed domem hadżi stoją jeszcze worki pełne daktyli, dzisiaj je dostał. Poznaję je. — Worki z daktylami? — zapytał Bernardo. — Gdybym mógł choć kilka zabrać. Przez cały dzień nic nie jadłem. Hrabia wychylił głowę przez otwór i uważnie się rozejrzał. — Właściwie wychodząc stąd popełnimy wielką nieostrożność — rzekł. — Musimy jednak pamiętać o tym, że jutro czeka nas wielki wysiłek. Co do mnie, to pragnienie mam większe niż głód, a wiem, że pod dachem wisi skórzana torba napełniona wodą. Bernardo, ryzykujemy? — A dlaczego nie? Kto nas teraz zobaczy? — Zgoda! Podnieśmy kamień i wydostaniemy się na zewnątrz. — Na wszelki wypadek wezmę nóż. Zszedł na dół. Wkrótce wrócił, trzymając nóż w zębach. Znowu oparli się o kamień i odsunęli go na bok. Kiedy wyszli, przypadli do ziemi i zaczęli się czołgać w kierunku domu, pod którego dachem stały worki z daktylami. Nad nimi wisiał worek z wodą, o którym mówił hrabia. Teraz hrabia zbliżył się, chcąc ugasić pragnienie, ale towarzyszący mu współwięzień powstrzymał go: — Nie teraz, senior, później! Ten wór jest nam bardziej potrzebny niż hadżiemu. Proponuję byśmy go raczej zabrali. Czy ma pan w swej koszuli kieszeń, bo chodzi o to, byśmy zabrali parę daktyli… Aha, tu wisi sznur, będzie nam pomocny. — O świcie wykryją kradzież. — I co z tego? — Bernardo zarzucił sobie na plecy worek pełen daktyli. — Przecież nas nikt nie będzie podejrzewał, nawet nie pomyślą, że mogliśmy się wydostać z lochu. Po tych słowach pobiegł szybko do lochu. Hrabia chcąc nie chcąc, uczynił to samo i porwał worek z wodą. Najpierw spuścili na dół swe zdobycze, potem zeszli sami. Zaspokoili głód i pragnienie, po czym znowu wrócili na górę, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Mogli tam siedzieć, póki miasto spało. Gdy usłyszeli dochodzący z dali gwar umieścili płytę na właściwym miejscu i zsunęli się do lochu. — Czy zostaniemy razem, senior? — zapytał Bernardo. — Nie. Po co igrać z losem. Być może, zechcą zobaczyć któregoś z nas. Wracam do mojej celi. Na wszelki wypadek wstawmy też kamienie, w otwór między naszymi lochami. NIEWOLNICA Podczas gdy Halef czekał pod bramą miejską, strażnik udał się do sułtana, aby go zameldować. Wszedł do środka w chwili, w której odprowadzano do więzienia hrabiego Rodrigandę. Przestąpił próg sali. Sułtan wciąż jeszcze siedział na ławie. Twarz władcy była ponura, gniew jaki wywołał krnąbrny niewolnik nie minęła jeszcze. Kto go znał wiedział, że w takiej chwili niebezpiecznie było się do niego zbliżać. Zmierzył strażnika ostrym wzrokiem i zapytał: — Czego chcesz o tak późnej porze? Zapytany padł na ziemię, po czym uniósł nieco głowę i odrzekł: — Przed bramą stoi goniec i domaga się aby go wpuszczono. — Kto go przysyła? — Emir Arafat. — Arafat? Nareszcie wrócił. Długo kazał na siebie czekać! Kim jest goniec, którego przysłał? — Somalijczyk. Sułtan aż zatrząsł się z gniewu. — Somalijczyk? I śmiesz psie niepokoić mnie, z powodu jakiegoś Somalijczyka?! Niech Allach będzie dla ciebie litościwy. Zbliż się! Strażnik przyczołgał się do ławy, aż głowa jego dotknęła stóp sułtana. — Uklęknij! — rozkazał sułtan. Biedak już wiedział, co go czeka. Władca Hararu miał bowiem zwyczaj ostrym nożem zadawać uderzenia w kark tym, którzy wzbudzili jego gniew