Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zapragnął jeszcze ten ostatni raz skoczyć na pociąg dudniący w mroku, uczepić się pazurami byle czego, przypłaszczyć się do desek, aby pęd nie oderwał, i wyrzucać później na pole, co popadnie pod rękę: skrzynie, worki, grudy węgla. — Bogate transporty idą na wschód dla armii: tłuszcze, cukier, buty... a ty co? za nędzne fenigi jak kto głupi. — Ko stek odepchnął głowę Stacha gestem obrzydzenia. Później czołgali się bruzdami ogrodów. Mokra od rosy nać chlastała po twarzy. Dusili brzuchami badyle i owoce pomidorów wydzielające zapach tak mocny, że prawie dawał się smakować. Dalej jest gładki, porośnięty krótką trawą stok kolejowego plantu. Dudni pociąg gnający na wschód po obwodowej linii. Lokomotywa świeci przymrużonymi reflektorami. „Parowóz patrzy jak koza. Koza ma prostokątne źrenice pionowo, a to na płask" — myśli Stacho i zwilża co chwila śliną zasychające gardło. Parowóz przeleciał i teraz łomoczą wagony kołami po spojeniach szyn. Pierwszy skoczył Zyzio. Poderwał się, w długich susach 32 biegł za wagonem. Widzieli jego czarną sylwetkę w szarej poświacie gwiazd. Następny, Kostek, uniósł się na rękach i wtedy właśnie klasnął strzał, wydawało się — tuż nad ich głowami. Jęknęła kula i w tym samym momencie Zyzio krzyknął: A, a, a! Nie było ratunku. Posypały się z plantu drobne kamienie. Szurnęli w kartofle jak szczury. Niemcy klęli, świecili latarkami. Jeden z nich warczał: Raketen — das brauche ich jetzt*. Zrozumieli słowo Raketen i poczołgali się szybciej. Kiedy charczeli ze zmęczenia, łapiąc oddech w ciepłej, pełnej znajomych woni klatce schodowej domu, Kostek mówił: — Poznałem po głosie, to był „panenka" — banszuc*. Dobrze, że psa nie mieli. Widziałeś, jak polują łobuzy... (zabrzmiała nutka podziwu) ...ale ten „panenka" to on się na mnie nadzieje, ja jemu jeszcze w swoim życiu kozikiem dogodzę. Teraz trzeba zniknąć na parę dni, bo Zyzio sypnie, jak go zaczną maglować. Obawy okazały się płonne. Pocisk oderwał Zyzia od stopnia wagonu, a koła całego długiego pociągu rozniosły jego ciało na strzępy. Nazajutrz matka czyściła ubranie Stacha i odezwała się dopiero wieczorem, kiedy na brzegu stołu chłeptał kartoflankę i kiedy już wszystko o Zyziu było wiadome. Powiedziała kręcąc głową, gubiąc łzy: „oj Stachu, Stachu..." Mrugnęła powiekami i wzdłuż jej suchego jak strączek nosa potoczyły się srebrne kropelki. Teraz, gryząc brzeg fartu- Raketen — das brauche ich jetzt (niem.) — Rakiety — to mi teraz potrzebne. Banszuc (niem. Bahnschutz) — niemiecka straż kolejowa. PokolenU cha, zgarbiona, łkała niby mała, skrzywdzona dziewczynka. Stacho wolałby, aby ojciec zdzielił go bykowcem. Podszedł i gładził matkę po wąskich plecach, drgających od płaczu. Uspokajał ją niezdarnie, nie mając wprawy w okazywaniu swych uczuć. Materiał matczynej bluzki czepiał się zadziorów na jego chropowatej dłoni. Pod warstwą gorzkich myśli snuł się cień satysfakcji: sprawa Kostka i tamtych sama się rozwiązała, a właściwie rozcięły ją koła pociągu. V Trzeci brat Berg był nabity tłuszczem jak dobry wieprz i miał w firmie najwięcej do powiedzenia. „Pierwszego" znamy. „Drugi" nic nie znaczył. Odzywał się tylko wówczas, gdy ktoś kwestionował wypłatę: „ja nigdy nie mylę się w obliczeniach". Bezustannie kręcił korbką arytmometru. Zapewne od wieloletniego siedzenia postać jego przybrała formę gruszki. Bergów stać było, oczywista, na zaangażowanie buchał tera. Chcieli jednak robić wszystko sami, a ta ich skrzętność i pracowitość były to nawyki odziedziczone po skandynawskich, jak twierdzili Bergowie, przodkach. Byli właścicielami sporego warsztatu lub raczej fabryczki, lecz nawykli do przedwojennego chałupnictwa, prowadzili ją patriarchalnymi metodami, niby zakład naprawy zegarków. „Trzeci" Berg pragnął być dobrym patronem, majstrem cechowym, wychowującym swych uczniów, tak jak to czyniono w średniowieczu. Do przyjęcia takiej postawy nakłaniał go, być może, dyplom mistrzowski, świeżo uzyskany wielkim nakładem nie tyle pracy, ile kosztów. 34 „Trzeci" Berg zawezwał pewnego dnia obydwu terminatorów i oświadczył w obecności majstra: — Poznaliście pracę przy maszynach i na placu, przy drzewie. Z grubsza poznaliście, oczywista. — Majster skrzy wił twarz w wyrazie powątpiewania. — Tak..