They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Brzmienie delikatne, drżące rozlega się po ganku. Nie jest to brzydkie: jakby struna harfy zadzwoniła lub komar w ciszy nocnej zabrzęczał. Więc stary grat śpiewa jeszcze! Ciekawość, ilu tonami śpiewać jeszcze może! Dziesięć palców tulipanowego kształtu opiera się na wyżółkłych, wzdłuż popękanych klawiszach, puszcza się po nich, bieży coraz żwawiej, uderza coraz mocniej, aż stary klawikord brzęczy cały hulaszczym, skocznym, coraz skoczniejszym, szaleńczym tańcem. Trzy nuty, powtarzane nieustannie i zawrotnie, wciąż i rytmicznie przerzyna krzyk jednej, ostry, spieszny, namiętnie wołający do tańca bez końca, do szału bez uzdy, do hałaśliwych, pijanych, grubych, strugami potu oblanych podskoków. Ciężko snadź delikatnemu, staremu gratowi wydawać takie krzyki i szały, bo podskakuje, wygina się w strony różne, a w harfianym czy komarowym jego brzęczeniu słychać takie stękanie, skrzypienie, dmuchanie, dyszenie, że śmieje się grający, śmieją się ci, którzy go otaczają, uśmiechają się nawet urzędnicy, radzi może chwilowemu urozmaiceniu całodziennej nużącej czynności. W ten chór wesoły mieszają się niebawem dwa jeszcze głosy. Najpierw gil, muzyką zwabiony, przylatuje z ogrodu, zawisa u okapu i czerwonym łebkiem z przestrachem, ze zdziwieniem kręcąc szczebioce: "co to? co to? co to? "Potem pies żółty, do reszty muzyką rozżalony, jak raz naprzeciw grającego staje i z wyciągniętym w górę pyskiem chudym, przeciągle, przenikliwie wyje. Ale i małpka brązowa zaszamotała się nad stołem, dzwonek rozbrzmiał silnie, donośny głos zawołał: - Po raz trzeci: trzy dwadzieścia! kto da więcej? Pokątny doradca odrywa palce od klawiszów i odkrzykuje: - Trzy czterdzieści! Po czym z lekceważącym gestem do młynarza mówi: - Czart bierz! niech go tam bębny moje do reszty roztłuką! Wtedy stary człeczyna w długiej do kostek siermiędze jak kloc ciężko opada od poręczy ganku, do której był uczepiony, mruczy coś pod siwym wąsem i bardzo powoli dom okrążywszy, do ogrodu wchodzi. Wilgoć, milczenie, zmrok panują w krzyżujących się alejach szerokich i wąskich, na kwadratach zasadzonych owocowymi drzewami i sterczących mnóstwem suchych badyli, w gęstych grupach krzewów, na klombach, pośród których świecą brudną żółtością i bielą przymrożone kwiaty. Liście opadłe, wilgocią do ziemi przybite, zaścielają wszystkie drogi, tylko gdzieniegdzie wybija się z ich pstrego pokładu czerniejąca zieloność trawy. Przez szeregi drzew tworzących aleje i przez gęste ich grupy widać, za coraz ciemniejszymi koronkami gałęzi, niebo coraz głębiej szarzejące. Powietrzem prawie nieruchomym przelatują lekkie wiatry, a ilekroć nadlatują, u stóp drzew z cichutkim szelestem porywają się tumanki opadłych liści i trochę tylko posunąwszy się nad ziemią padają znowu ociężałe, zamierające. Stary Joachim, idąc kasztanową aleją, stopy ciężko obute bardzo powoli stawia na sprężystym podścielisku liści zwiędłych i mokrych. Idzie, staje, z głową zadartą spogląda na szczyty kasztanowe, znowu idzie, zatrzymuje się, dziwnie starannie ogląda miejsce, na którym stała pod wiązem ława; idzie dalej, w wąskiej, lipowej alei pacierz mruczeć zaczyna i przerywa go sobie na widok brzóz płaczących, przed którymi długo kiwa głową, aż skręciwszy na inną znowu drogę kroki wstrzymuje przed wielkim klombem krzewów. Na bez koralowy patrząc, palcem dotyka oczu i wraca do kasztanowej alei, z której skręca w inną, złożoną z lip i jesionów, aż znowu znajduje się pod wiązem i od niego stąpać zaczyna wzdłuż szeregu brzóz płaczących. Tak chodzi po jednych wciąż miejscach zamyślony, czasem palcem dotyka oczu, czasem ręką czyni gesty zastanowienia, a za nim, tuż za skrajem jego długiej siermięgi, chodzi stworzenie chude, smutne, nieśmiałe, ze spuszczonym ogonem i pyskiem, tak cicho stąpając, że kroki jego na zwiędłych i mokrych liściach nie sprawiają żadnego szelestu. Raz przecież tam, gdzie liści było najwięcej, zaszeleściły. Joachim ogląda się i staje. Człowiek ze spuszczoną twarzą i pies z lękliwie podniesionym pyskiem patrzą na siebie przez chwilę niezmierne smutnymi oczyma. - Pójdź, Azor! Żółty pies uszom swoim nie wierzy, aby ktokolwiek jeszcze na świecie mógł doń przyjaźnie przemówić! Stoi i czeka! - Pójdź, Azor! Teraz pies śmielej już nieco za długą siermięgą człeczyny iść zaczyna i obydwaj wychodzą z ogrodu. Przed domem, na ganku i na dziedzińcu już ani żywej duszy nie ma. Odjechali, odeszli wszyscy. Cicho. Drzwi domu z wypukłym rysunkiem zamknięte; wrota obór i stajen zamknięte; okna oficyn ciemne; czuć, że i za nimi żadnej duszy żywej nie ma. Cicho i pusto