Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Nie wiadomo kiedy uwierzyła, że ich marzenia mogą się spełnić. Sam powiedział, że są ostatnimi poszukiwaczami przygód XX wieku. Tak, tak będzie. I nie pozwoli, żeby o niej zapomnieli. Zostawiła Robertę w kabinie - paplała bez przerwy - i wróciła do stolika, chcąc jasno postawić sprawę. Zastała tam jednak tylko Yanka. Rysował wykres na serwetce. Blaine i Sam grali na automatach. Obserwowała, jak Sam krzyczy tryumfalnie, a Blaine klepie go po plecach -sztywny milioner zamienił się nagle w beztroskiego nastolatka. Niemal czuła rodzącą się między nimi nić porozumienia. Wiele prawdy jest w twierdzeniu, że przeciwieństwa się przyciągają. Właśnie była tego świadkiem: Pan Elita spotkał Niebieskiego Ptaka. Zamierzała porozmawiać z Samem w domu, dać mu jasno do zrozumienia, co sądzi na temat ignorowania jej obecności, lecz on i Blaine siedzieli razem do rana, snując wizję świata zmienionego przez mały komputer. Nawet nie zauważyli, gdy w końcu poszła spać. Następnego dnia Blaine wynajął samochód i przeprowadził się o hotelu, jednak oprócz kilku godzin snu cały czas spędzał z Samem. Wciąż nie było dla niej miejsca wśród nich. Choć kłócili się często, a Blaine uparcie odmawiał zaangażowania się w SysVal, ich przyjaźń zacieśniała się z każdym dniem. Jeden miał to, czego brakowało drugiemu. Sama fascynowała wiedza i doświadczenie Blaine'a, jego zaś wizje i poezja Sama. W końcu udało jej się dopaść Sama samego. Zbył jej uwagi wzruszeniem ramion. - Blaine przywykł do pracy z mężczyznami i tyle. Wcale cię nie lekceważy. Robisz z igły widły. 150 Wcale tak nie uważała. Blaine naprawdę jej nie lubi, to coś więcej niż zwykła niechęć. Następnego dnia myła akurat głowę jednej z klientek Angeli, gdy usłyszała rozmowę zza ściany. - SysVal I to zabawka dla hobbystów, Sam. Jeśli chcesz, żeby twoja firma odniosła sukces, musisz wypromować samowystarczalny komputer. Przeciętny człowiek nie będzie sobie zawracał głowy podłączaniem sprzętu do telewizora. Wszystko musi być w jednym kawałku, proste i małe. Wypuść maszynę na rynek, kiedy tylko zdobędziesz fundusze. Rozmawiali o rynku komputerowym przez dłuższą chwilę, aż Sam zapytał, jak powinni nazwać swój produkt. - Najlogiczniejsze wydaje się SysVal II — stwierdził Blaine. - Tak, chyba tak. Chociaż wolałbym coś bardziej dramatycznego. Jej nigdy nie zapytał o nazwę nowego komputera. Rozgoryczenie Susannah rosło. Poszła do biblioteki, żeby choć trochę od nich odpocząć, ale przyłapała się na tym, że czyta wszystko, co jej wpadnie w ręce na temat Mitchella Blaine'a. To, czego się dowiedziała, tylko pogorszyło jej humor. Nie dość, że był doskonałym inżynierem, był także genialnym strategiem, ba, uważano go za jednego z najpoważniejszych analityków w całym kraju. Był spełnieniem ich marzeń i kimś więcej. Tylko że, zdaniem Blaine'a, o „nich" nie ma mowy - liczą się tylko Sam i Yank. Zmiana otoczenia pozwoliła Blaine'owi zapomnieć o osobistych nieszczęściach. - Słuchaj, Sam, bez urazy, ale mogę dostać pracę w każdej firmie w tym kraju. Bawię się doskonale, to prawda, ale postradałbym rozum, gdybym związał się dzieciakami z garażu. A ja nie zwariowałem. Sam naciskał go jeszcze w drodze na lotnisko. Susannah siedziała w rogu i słuchała, jak Sam zadaje Blaine'owi to samo pytanie, co kiedyś jej- - Wchodzisz w to czy nie? Blaine poklepał go po plecach. - Nie, Sam. Od początku ci mówiłem, że nie. Czy ty wiesz, ile zarabiałem, zanim rzuciłem robotę? Prawie milion dolarów rocznie plus akcje, plus niezliczone bonusy. Nie przebijesz tego. - Forsa to nie wszystko, do licha. Chodzi o wyzwanie. Nie rozumiesz? Zresztą będzie i forsa, to tylko kwestia czasu. Blaine zbył go wzruszeniem ramion. - Chyba wrócę na Środkowy Zachód. Może do Chicago? Ale będziemy w kontakcie. Pomogłeś mi w najgorszym momencie i nigdy ci tego nie zapomnę. Będę ci udzielał rad jako przyjaciel. 151 - To za mało - upierał się Sam. - Chcę stuprocentowego zaangażowania. Jeśli odmówisz, będziesz tego żałował go końca życia. Mitchell Blaine okazał się twardszy niż Susannah. - Zapomnij - odparł. Rozdział czternasty Blaine czytał szybko i miał niemal fotograficzną pamięć. Pochłaniał teksty tak jak inni hamburgery. Teraz jednak wpatrywał się w tę samą stronę „Business Week", odkąd wylecieli z San Francisco, i nie miał zielonego pojęcia, co czyta. Cały czas myślał o Samie i Yanku i o tym, co robią w garażu. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio był tak podniecony. Oczywiście są skazani na klęskę, mimo to nie sposób ich nie podziwiać za to, że odważyli się zaryzykować. Stewardesa obsługująca pasażerów pierwszej klasy przyglądała mu się uważnie. Pochyliła się nad kobietą na fotelu przed nim i wąska spódnica uniosła się na smukłych udach. Jako człowiek żonaty był zawsze wierny, ale to już przeszłość. Wyobraził sobie te uda pod sobą. Podeszła do niego i zapytała, czy coś podać. Zapach jej perfum zgasił pożądanie równie skutecznie jak zimny prysznic. Używała staromodnych, kwiatowych perfum. Przypominały mu mydło ciotek. Przez wiele lat sam tak pachniał - nie dlatego że używał ich mydła, tylko dlatego że w małym domku w Clearbrook w Ohio wszystko przesiąkło tym zapachem. Zamknął oczy i przypomniał sobie mydło kwiatowe, ciotki i dławiącą miękkość dzieciństwa. - Mi-chull! Mi-chull! Codziennie o czwartej trzydzieści jedna z ciotek wychodziła na werandę domku przy Cherry Street i wołała go na lekcję gry na pianinie. Nazywały się Theodora i Amity. Były krewnymi jego ojca. Tylko one zechciały zaopiekować się siedmioletnim chłopczykiem z astmą, gdy jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym w niedzielę wielkanocną. 152 Nigdy nie wyszły za mąż. Choć utrzymywały, że był to świadomy wybór, a nie niechęć do mężczyzn jako takich, tylko trzej przedstawiciele rodzaju męskiego w całym Clearbrook cieszyli się ich sympatią: pastor, jego pomocnik i pan Leroy Jackson, złota rączka. Gdy po raz pierwszy zobaczyły małego chłopca, który miał zamieszkać pod ich dachem, postanowiły, że będzie czwartym mężczyzną, którego obdarzą sympatią. To tylko kwestia wychowania. - Mi-chull! Miał jedenaście lat. Wracał do domu, powłócząc nogami. Za jego plecami Charlie i Jerry przedrzeźniali ciotkę na tyle głośno, że ich słyszał, lecz do uszu Amity Blaine nie dotarło ani jedno słowo: - Maminsynek, maminsynek! Biegnij do domu, niech ci zmienią pieluchy! Zawsze tak robili. Wiedzieli, że nie uprawia żadnego sportu ze względu na astmę i że musi wracać do domu na lekcję gry na pianinie, ale zawsze mówili, że to przez pieluchy. Zacisnął pięści. Najchętniej by im dołożył, ale nie wolno mu się bić. Gdyby się bił, dostałby ataku, a ciotki bały się, ilekroć głośniej odetchnął. Czasami jednak podejrzewał, że jego astma to tylko wymówka, pretekst, żeby się nie brudził, bo ciotki najbardziej na świecie nie lubiły brudu