Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
O prawdziwych potentatach sądzono natomiast, że plan zmniejszenia dostaw wprowadzili w porozumieniu z fabrykami kawioru. Ponieważ jednak fabryki są państwowe - twierdzili niezależni obserwatorzy - to za wszystkim stoi rząd i to on właśnie, chcąc podwyższać ceny, od czasu do czasu wysyła na milicję gospodynię domową z otwartą puszką szprotek. Atmosfera powszechnej podejrzliwości powodowała, że w ogóle unikano słowa „kawior". Wszystkie związane z nim rozmowy, i te drobne, pięciopuszkowe, i te poważniejsze, wieloskrzyniowe, zawsze miały klauzulę sekretności i tajności. Mówiono szeptem, nachylano się do ucha i rozglądano dookoła. Oczywiście atmosferę konspiracji z całym wyrachowaniem potęgowali, jak tylko mogli, sami sprzedawcy, zwłaszcza ci drobni. Sprzedając obcokrajowcom kilka puszek, sami co prawda dokładnie oglądali pod światło każdy banknot, ale wręczając towar, zaraz przypominali o ogólnym zagrożeniu i natychmiast się ulatniali. Wracali później cudzoziemcy do swych krajów i urządzając przyjęcia, mogli się chwalić, jaką to skomplikowaną i pełną niebezpieczeństw drogą udało im się zdobyć te kilka puszek. A kiedy wreszcie następowało ich uroczyste otwarcie, okazywało się, że w środku, zamiast kawioru, jest albo błoto, albo piasek. Albo i jedno, i drugie. Wbrew odruchowym wyobrażeniom, żeby podmienić zawartość oryginalnej puszki, nie trzeba wcale dysponować skomplikowaną linią technologiczną ani też wchodzić w zmowę z fabryką. Od niepamiętnych bowiem czasów puszki, w które pakuje się kawior, nie są zwykłymi puszkami, które raz otwarte, nie dają się już zamknąć. To raczej blaszane okrągłe pudełka nakrywane głębokim wieczkiem i przepasane bardzo obcisłą gumą, która zapewnia hermetyczność. Taki, zdawałoby się, prymitywny sposób pakowania ma jednak swoje waż-de zalety. Przede wszystkim służy restauratorom, którzy serwują kawior raczej na gramy niż na kilogramy, więc po wydzieleniu odpowiedniej porcji mogą resztę hermetycznie zamknąć i tym samym przedłużyć jego świeżość. Z drugiej strony, gumowa opaska na puszce jest tak obcisła, że jeśli ktoś bardzo często ją zdejmuje i nakłada, to może się łatwo skaleczyć. Siadając zatem do negocjacji handlowych, i kupujący, i sprzedający patrzą sobie najpierw na ręce. Jeśli pokaleczone palce ma sprzedawca, to znaczy, że zdarza mu się podmieniać zawartość puszek, a jeśli nabywca, to znaczy, że nie jest taki naiwny, na jakiego wygląda, i raczej sprawdza, co kupuje. Fakt, że obaj mają palce całe i zdrowe, może zaś jedynie dowodzić tego, że zaopatrzyli się w specjalne urządzenie do szybkiego otwierania i zamykania. Urządzenie to przypomina kształtem zwykły powiększalnik fotograficzny i trudno je zaliczyć do skomplikowanych. Zamocowuje się puszkę na blacie i opuszcza umieszczone na statywie kleszcze, które zaciskają się na wieczku i unoszą je wraz z gumową opaską. Jeśli okazuje się, że w środku jest kawior, to można go przy okazji skosztować, żeby się upewnić, czy nie zawiera przypadkiem domieszki mułu rzecznego. Potem, tą samą drogą, wieczko się opuszcza, dociska i wszystko pasuje jak ulał. Bezpiecznie, bez wysiłku i dużo szybciej. Niestety, znam to urządzenie tylko z widzenia, bo mimo wielu starań, nie udało mi się go zdobyć. Wypytywani w tej kwestii znajomi sprzedawcy potwierdzali jego istnienie, ale oni sami oczywiście nigdy nie mieli z nim do czynienia, bo niby do czego byłoby im ono potrzebne. Inni radzili mi zwrócić się do fabryki kawioru, ale od razu uprzedzali, że jest to urządzenie ściśle tajne i bez rekomendacji właściwych władz spotkam się z kategoryczną odmową. Rozmawiałem również w tej sprawie z warszawskimi ślusarzami, którzy po zastanowieniu odpowiadali, że do rozpoczęcia prac projektowo-badawczych potrzebne jest choćby czarno-białe zdjęcie. Nie mogłem, rzecz jasna, spełnić tego warunku, bo gdybym na jakiekolwiek spotkanie kawiorowe przyszedł z aparatem fotograficznym, to jeśli nie zostałbym od razu powieszony, to w najlepszym wypadku zostałbym skazany na dożywotnie wygnanie z branży