They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Pobożny był i sprytny ten pigulafz- Z**^1* sobie oba życia naraz: doczesne i przyszłe. Tu, na ziemi niezłe mu się wiodło, a teraz pewnie już z samym świętym Pl°trem rozmawia. Ja tak żyć nie potrafię, Anisja, i dlategc? niczego nie osiągnąłem tu, a potem czeka mnie w najlepszym r^6 otcnłan- - Co to jest otchłań? - spytał Gienierał. 144 145 - To miejsce dla pogan, Turków i Chińczyków - powiedziała Anisja. - Ale to nie dla ojca miejsce. Tato żywcem pójdzie do nieba - zaśmiała się bez złośliwości. - Nie szarp, synowo. Miałaś mnie tylko ostrzyc, a nie szarpać - zezłościł się nagle Pradziadek, choć Anisja przebierała wciąż bezwiednie palcami w jego długich delikatnych włosach, a jej ruchy były miękkie i kojące. - Przecież wcale ojca nie szarpię - powiedziała cicho i wzięła do ręki wielkie nożyce. Sprawdziła ich ostrze, a suchy krótki dźwięk, jaki zabrzmiał, sprawił, że Gienierał wtulił głowę w ramiona i poczuł na plecach gęsią skórkę. Pradziadek zdawał się nie mieć przykrych wrażeń, bo siedział nieporuszony i uśmiechał się. Anisja pochyliła jego głowę do przodu i nadspodziewanie szybko i zręcznie, kilkoma zaledwie ruchami, ścięła za długie kosmyki. Brzytwą, której ostrze zabłysło nagle w świetle, wygoliła włosy kędzierzawiące się na karku. Uczesała go grzebieniem o drobnych zębach i wzięła do ręki miotełkę, którą długo i starannie zbierała krótkie włoski czepiające się uparcie skóry. Kiedy wreszcie odwiązała prześcieradło, którym był okryty, nagie ciało Pradziadka wyłoniło się jak figura rzeźbiona w szlachetnym drewnie. Ramiona wciąż miał szerokie, plecy proste, a pod skórą rysowały się stwardniałe od pracy mięśnie. Na szyi i obojczykach miał nadmiar skóry, jakby tu zabrakło już mięśni, a starość zostawiła swój ślad. Pod cienką, ozłoconą skórą widać było żyły nabrzmiałe krwią jak gałązki drzewa budzącego się wiosną do życia. Anisja przejechała miotełką po jego nagich plecach, między łopatkami, gdzie pierścienie kręgów zbiegały w dół i znikały w wygięciu krzyża. - Miłe łaskotanie - powiedział Pradziadek. - Teraz już mnie nie szarpiesz i jesteś dla mnie jak matka. Gienierał przykucnął obok dziadka i patrzył na jego r?ce spoczywające miękko na kolanach. Były ciemne, te, paznokcie miał długie i twarde, w zagłębieniach czaiły się pęknięcia i bruzdy. Chłopiec obszedł go dookoła i stanął obok matki. Wciąż zbierała wystrzyżone włosy z jego pleców. Łopatki, vry-stające i chude, rzucały cień i były jak stulone skrzydła. Tefaz Anisja omiatała jego ramiona, boki, ręce. Te jednostajni powolne ruchy wyznaczały w powietrzu kształt jego postaci- - Wyłuskujesz mnie jak pestkę - powiedział nagle Pradziadek, ale synowa nie zareagowała, tak jakby te słowa wyłoniły się z dalekiej przeszłości i zaraz znikły, nie docierając do niej. - Dobra jesteś kobieta, umiesz współczuć. Tak się czegoś bałem, a teraz już jestem spokojny. Podaj mi koszul?-Wychodzę. - Niech ojciec zostanie - powiedziała Anisja. - Tato jest zmęczony. Wzięła go za ręce i pomogła wstać. Pozwolił się prowadzić jak dziecko. Usiadł na łóżku. Anisja zdjęła mu buty i postara je obok. Po chwili zasnął, a oddechmiałcichy i lekki. Chłopiec podszedł do łóżka i przyglądał się jego twarzy. We śnie zapadła się i przypominała twarz zmarłego. Pomyślał, że gdy nie śpi> dziadek jest bliski jak na wyciągnięcie ręki, a to, co mówij68^ proste i zrozumiałe: życie to drobiazgi, małe codzienne sprawy, i wszystko, co dobre, może się jeszcze wydarzyć. Lecz kiedy zasypia, jego twarz zdaje się mówić: wszystko stracone. Odchodząc Gienierał obejrzał się. Po twarzy dziadka przebiegł bolesny skurcz. vJ cknął się nagle z głębokiego snu, który był jak wędrówka po czeluściach ziemi. Ciemność, cisza i lęk. Rozejrzał się dookoła. Wszyscy wyszli. Był sam. Zapadł zmrok, w ~'~" 146 147 wygasło i tylko ostatnie blaski zachodu przenikały niepewnie do wnętrza. Zdawało mu się, że obok jest ktoś bliski, z kim rozmawiał jeszcze przed chwilą. Usłyszał swój głos: "Czemu myślisz, że sprawy miedzy ludźmi są ważniejsze niż sprawy, które człowiek musi rozstrzygnąć sam ze sobą. Rodzi się i żyje wśród ludzi, ale umiera w samotności. Kto może pomóc człowiekowi, kiedy cierpi i jest nieszczęśliwy? Sam musi się uporać ze swoim bólem. A kiedy jest szczęśliwy, też przeżywa to sam, nikt nie potrafi iflu pomóc w szczęściu. Może nawet trudniej z drugim się radować niż martwić. Ja się nigdy nie dziwiłem, że jestem nieszczęśliwy, to mi się zdawało takie oczywiste. O czym tu mówić... ale zawsze mnie zadziwiało to, że jestem szczęśliwy, a bywałem... Szczęście uważałem za swoją największą zasługę, bo ono nie przychodzi samo. Trzeba je znaleźć w porę i zatrzymać- Trzeba umieć usłyszeć swój los". Znów zapadł w płytki sen i zobaczył, że siedzi przy stole z Lubinem. "To jest doskonałe - powiedział Benko Lubin i podniósł rękę. Kciukiem i palcem wskazującym zamknął kółko powietrza. Jego tajemnicza żydowska twarz zastygła na ułamek sekundy w wyrazie zdumienia i podziwu. - Ale to cierpki owoc". O czym on mówi? - pomyślał Pradziadek i ujrzał nagle wielką białą skałę, na której wiatr szarpie kępki suchej trawy wrośniętej w szczeliny. "Połóżcie księgę na wzgórzu. Wiatr będzie przewracał jej kartki, od początku do końca, od końca do początku i z powrotem. Połóżcie ją na wzgórzu i spójrzcie: wasz los jest jak księga, którą czyta wiatr". Kto to powiedział? - próbował usłyszeć głos mówiącego, ale wiatr się wzmagał zagłuszając wszystko. Chwile, gdy rzeczywistość wypełniała się snem i majakami, powtarzały się coraz częściej. Czuł, że czas przestaje być jego sprzymierzeńcem. Mówił sam do siebie, kłócił się z kimś, ale nie wiedział o co, czasem zdawało mu się, że wśród bliskich czai się wróg, że nawet ukochany wnuk jest złośliwym duszkiem. Sen brał za rze- 148 czywistość, rzeczywistość za sen, z którego nie można się obudzić. Ale to były tylko chwile, które mijały. Gdy tylko czuł się pewniej w otaczającym go świecie, mówił sobie: Jeśli nawet umrę tej nocy, to przeżyłem piękne życie i nie żałuję niczego. Dziwił się trochę temu uczuciu spokoju i cichej radości, bo wiedział, że głód życia nie zmniejsza się z wiekiem. Jednak myśl o czasie, który przeżył i który odłożył w sobie z radością sknery, napawała go otuchą. Nikt nie mógł mu odebrać życia, które minęło, więc każdego wieczoru, kładąc się spać, myślał - oto minął dzień z tajemnicą szczęśliwego zakończenia. Jeszcze jeden dzień. Rano budził się obolały, wstawał i kręcił się po kuchni w mycce na czubku głowy, w koszuli, która odkrywała jego pociemniałe gruzłowate kolana i wciąż jeszcze pięknie umięśnione łydki