They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Sekretarka Miriam Solomonowna rozmawiała przez telefon. Na ich widok zrobiła suro- wą minę i długim, czarno-purpurowym paznokciem wskazała Pra- codawcę. - Tak, właśnie przyszedł, sekundkę - powiedziała do słuchawki i zakrywając mikrofon ręką, powiedziała: - To Kuguszew. Bardzo niezadowolony, dzwoni już drugi raz. Pracodawca udał się do swojego gabinetu, a Jurij rozebrał się i powiesił mokre palto na wieszaku. - Napije się pan kawy? - zapytała Miriam Solomonowna, od razu w pełnej gotowości. Jej pełna figura wyrażała chęć natychmia- stowego działania: kawa, herbata, szklaneczka brandy, papieros, wydrukować plik, odnaleźć link, przygotować kanapkę, zadzwonić do firmy usługowej, wezwać milicję, zrobić zastrzyk, zaszyć dziurę w kieszeni, nastawić kość... Wszystko umiała i nigdy niczego nie odmawiała. Była prawdziwym skarbem. Miała pięćdziesiąt sześć lat, jej dzieci wycierały się gdzieś w Izra- elu albo Stanach, mąż przebywał w długotrwałych rozjazdach, a ona miała dużo czasu i się nudziła. Była bardzo daleką krewną Praco- dawcy; za każdym razem plątał się, próbując określić stopień pokre- wieństwa - ciotka ciotecznej siostry macochy albo coś równie odle- głego. - Dziękuję - powiedział Jurij i od razu dorzucił, przewidując nowe pytanie: - Dziękuję, nie. Zaraz będziemy mieli klienta - wyja- śnił, chociaż nie trzeba było niczego wyjaśniać, Miriam Solomo- nowna nie potrzebowała żadnych wyjaśnień. Ta biała kobieta o ru- bensowskich kształtach i antracytowych włosach bogini Hekate była absolutnie samowystarczalna. - Przejrzy pan pocztę? - spytała, podając mu sztywną teczkę ze starannie zawiązanymi tasiemkami. - Przejrzę... - wziął teczkę i zaczął gorączkowo myśleć, co by tu takiego sympatycznego, serdecznego i ciepłego powiedzieć tej kruczowłosej kobiecie. W końcu powiedział całkiem po amerykań- sku: - Pięknie pani dziś wygląda, Miriam Solomonowna! Uśmiechnęła się błyszczącymi wargami, - To przez tę okropną pogodę - wyjaśniła. - Z podwyższoną wilgotnością powietrza jest mi bardzo do twarzy, jak miał pan oka- zję nieraz zauważyć. Wcale tak nie było. Jurij poczuł charakterystyczne „uderzenie w duszę", jak to sam określał (lekarze nazywali to dodatkowymi skur- czami serca), a jego uśmiech w odpowiedzi na jej kłamstwo wypadł fałszywie... chociaż właściwie co go obchodzi to małe, życiowe, bezinteresowne, wypowiedziane wyłącznie do podtrzymania gład- kiej rozmowy łgarstwo? - Pójdę owocnie popracować - powiedział, pospiesznie koń- cząc rozmowę. - Czego i pani życzę. W gabinecie Pracodawca nadal rozmawiał przez telefon. Roz- siadł się w swoim dyrektorskim fotelu (sto pięć dolarów łącznie z do- stawą), czarnym jak węgiel, z nieprawdopodobnie wysokim opar- ciem i zaokrąglonymi poręczami. Długie, podrygujące kończyny splątał w skomplikowany węzeł, co upodobniło go do ośmiornicy albo kłębowiska gadów w stanie tak zwanego sczepienia, czyli zaję- tych miłością. Jurij pomyślał (który to już raz), że gdyby w tym mo- mencie zobaczył ich przypadkowy klient, nająłby ich co najwyżej do występów w cyrku. - .. .najważniejsze! - tłumaczył Pracodawca do słuchawki swo- im specjalnym, przeznaczonym dla klientów aksamitnym głosem. - Nie, nie, właśnie to jest najważniejsze! Cała reszta jest nieistotna, to pył, niebyt, nicość, może mi pan wierzyć... Jurij już go nie słuchał. Przeszedł do swojego miejsca pracy, usiadł, odłożył na bok żółtą teczkę z pocztą i zaczął ustawiać apara- turę. Włączył komputer, sprawdził magnetofon, skontrolował przy- cisk sygnalizacji. Wszystko było chyba okej: magnetofon nagrywał i odtwarzał, przycisk włączał się gładko i bezszelestnie, zostawiając na opuszku palca przyjemne wrażenie dotyku piłeczki pingpongo- wej i uruchamiając lampkę sygnałową na biurku szefa. Gdyby się ktoś skupił i wytężył wzrok, mógłby dostrzec czerwonawy odblask na podeszwie Pracodawcy, znajdującej się teraz mniej więcej w tym miejscu, w którym podczas kontaktu biznesowego znajdowała się jego twarz. Rozwiązanie z lampką sygnałową było średnio udane - klient mógł zauważyć odblask i stać się czujny, zdziwić się czy na- wet zainteresować, co byłoby absolutnie niewskazane. Ale wszyst- kie inne sposoby sygnalizacji okazały się albo zbyt skomplikowane, albo zbyt niepewne, a doświadczenie pokazywało, że klient zazwy- czaj nie ma głowy do obserwowania jakichś tajemniczych odbla- tów na zagadkowej, malinowej twarzy Pracodawcy. - Trzeba wreszcie przymocować tabliczkę na drzwiach - zarzą- dził Pracodawca. Odłożył słuchawkę i teraz rozplątywał kończyny, zeszcząc stawami. - Zajmij się tym. - Dobrze - powiedział Jurij. - Teraz? - Jak tylko będziesz mógł. Teraz jest za trzy jedenasta. Zaraz przyjdzie klient. - Spóźni się- zawyrokował Jurij z przekonaniem. - Tacy jak on zawsze się spóźniają. - Skąd wiesz? - zainteresował się Pracodawca. - Nawet go na oczy nie widziałeś. - Poznałem po głosie. Tacy zawsze się spóźniają. - Jacy? - No... - Jurij zastanowił się. - Niepewni siebie i rozmamłani. - Słuchaj, może ty masz jeszcze jakiś talent? Jurij nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ oficjalny głos Miriam Solomonownej z centralki oznajmił: - Pawle Pietrowiczu, przybył pan Jepanczin. Był umówiony na jedenastą. Pracodawca wykrzywił się do Jurija, co miało prawdopodobnie oznaczać „guzik masz, a nie talent" i powiedział aksamitnym gło- sem do telefonu: - Proszę. Pan Jepanczin (Telman Iwanowicz, lat sześćdziesiąt osiem, vdowiec, emeryt, były pracownik Towarzystwa Filatelistów Fede- racji Rosyjskiej, znany kolekcjoner, zasłużony konsultant kompe- tentnych organów, zamieszkały pod adresem... numer telefonu..