Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Po przejściu jego tropem około mili usłyszeliśmy głosy ludzi zbliżających się z przeciwnej strony. Spoza zakrętu ukazała się gromadka Chenchusów, którzy szli bardzo szybko, głośno o czymś rozmawiając. Wszyscy nieśli łuki i strzały, a przynajmniej połowa z nich uzbrojona była dodatkowo w prymitywne dzidy i siekiery. Kiedy nas zobaczyli, przyśpieszyli kroku głośno coś wykrzykując, ale zanim jeszcze do nas doszli, odgadli- 33 smy przyczynę len zuenerwuwama. .uuuujłiu puuń.1 etui się w nocy do osiedla i porwał jednego z tubylców. Kiedy do nas podeszli, natychmiast nam o tym opo-J wiedzieli. Już od pewnego czasu wiedzieli, że ludojać pojawia się w okolicy, i co jakiś czas chodzili w większych grupkach na zwiady, uzbrojeni tak jak teraz. Ale' ich współplemieniec Kalia, będący doskonałym myśliwym, kpił sobie z wszystkich tygrysów, nie wyłączając; ludo jadów. Chełpił się, że nie tylko nie boi się żadnego j tygrysa, ale jest postrachem ich wszystkich w całej okolicy. Kalia uzbroił się tego rana w sielierę, łuk, strzały i długą dzidę, po czym wyruszył na łowy. Wró- j cił późno na obiad i powiedział żonie, że nie udało! mu się nic zabić, ale ma dla niej pocieszającą wiadomość, | bo znalazł ul w dziupli drzewa rosnącego bardzo blisko ] ich osady. Kalia zostawił w domu łuk, strzały i dzidę, uważając | tę broń za zbędne obciążenie. Wziął tylko siekierę, pu-j dełko zapałek i wiecheć słomy, aby mieć czym porą-1 bać dziuplę i wykurzyć z niej pszczoły, a oprócz tego] pustą puszkę na miód. Niedługo potem kilku Chenchu- : sów usłyszało tępe odgłosy uderzeń siekiery i zrobiło im się przykro, że nie wypatrzyli ula, zanim zrobił to Kalia. Właśnie wtedy usłyszeli jego przerażający krzyk: — Tygrys! Tygrys! Ratunku! — po czym nastąpiła cisza. Kalia nie był lubiany i nikt, nie wyłączając jego żony, nie pośpieszył mu od razu na pomoc. Czekali, aż sam wróci, ale Kalia nie nadchodził. Po pewnym czasie zebrała się grupka mężczyzn, którzy uzbroiwszy się, jak tylko mogli, poszli do znalezionego przez Kalię drzewa z ulem w dziupli. Zobaczyli tam pszczoły i siekierę, ale nie było śladu Kalii. Zauważyli świeżą żywicę sączącą się z głębokich zadrapań w korze, w którą ty- 84 g , ^ g niając K.->llę lewą przednią łapą, którą miał sprawną. Napaść była utrudniona, gdyż kulawe zwierzę musiało wspierać się całym ciężarem o pień, sięgając jedną łapą po swoją ofiarę. Kalia miał wtedy możność krzyknąć o pomoc. Gdyby tygrys nie był okaleczony, Kalia nie usłyszałby ani nie zobaczyłby napastnika, a gdyby drzewo było o parę stóp wyższe, zapewne udałoby mu się uciec przed ludojadem, który nie mógłby wdrapać się za nim. Ludojad zawlókł Kalię przez krzaki w głąb dżungli. Ratownicy znaleźli ślady krwi i poszarpaną opaskę na biodra. Poszli dalej tropem, ale wkrótce dali za wygraną, bo nikt za bardzo nie lubił Kalii. Wiedzieli, że już nie żyje. Po co iść dalej? Potem przypomnieli sobie, że ktoś im opowiadał o dwóch dorais, którzy przyjechali do wsi Peddacheruvu, aby zastrzelić ludojada, postanowili więc pójść tam i opowiedzieć o nowej napaści. Było już jednak za późno, bo zbliżał się wieczór. Na drugi dzień kilku Chenchusów po późno zjedzonym obfitym śniadaniu wybrało się do Byanny i do mnie, żeby nas zawiadomić o wypadku. W ten sposób doszło do spotkania. I ja, i mój przewodnik wiedzieliśmy, dokąd tygrys zmierzał, gdy oglądał naszą jałówkę, a teraz dowiedzieliśmy się, dlaczego ją oszczędził. Poprzedniego wieczoru miał'wspaniałą ucztę pożerając nieszczęsnego Chenchu i poszedł potem napić się wody. Właśnie w tym celu wybrał się nad jezioro. Tam przypomniał sobie o zabitym człowieku i postanowił wrócić, aby go pożreć do końca. W powrotnej drodze zobaczył naszą jałówkę, ale nie był na tyle głodny, by ją zabijać, na pewno też bardziej wolał smaczne ludzkie ciało od łykowatego bawolego mięsa, chociażby nawet już niewiele zostało ze zwłok człowieka. Wyjaśniliśmy Chenchusom, do jakich doszliśmy wnio- 85 uu u skow. .tsarazo ich iu j g yg ofiarowali nam swoją pomoc w tropieniu ludojada. Powiedzieliśmy im, że jeśli się nam powiedzie, znajdziemy szczątki ciała Kalii. Ale im na tym nie zależało, j Ważniejsze było, żebym zabił tygrysa, bo póki wałęsał się w okolicy, ich życie było zagrożone. Na czele jedenastu Chenchusów ruszyliśmy tropem kulawego drapieżnika i o kilka jardów dalej przekonaliśmy się, że znowu skręcił w dżunglę. Ale tym razem ślad nie mógł -się zgubić, bo tropiło go jedenaście par bystrych oczu. Po chwili doszliśmy do wyschniętego koryta małego strumyczka, którym szedł nasz ludojad. Zobaczyliśmy odciski jego łap, a jeden z tubylców szepnął przerażony, że ich osiedle znajduje się zaledwie o ćwierć mili. Wkrótce potem poczuliśmy smród rozkładającego się trupa, a jeszcze za chwilę usłyszeliśmy brzęczenie wielkiego roju much. W końcu doszliśmy do szczątków nieszczęsnego Kalii, który za życia był zbyt pewny siebie. Podzielił los wielu myśliwych, który zapewne spotka jeszcze niejednego. W każdym razie nie unikną go ci, którzy są nieostrożni i przesadnie pewni siebie. Niewiele zostało z biednego Chenchu. Głowa była nienaruszona, także stopy i dłonie. Ludojad zwykle pozostawia nie tknięte te części ludzkiego ciała. Ale pogryzł i pożuł nawet kości goleniowe i parę żeber, a części kręgosłupa poniewierały się rozrzucone dokoła i o-gołocone z mięśni, Ludojad musiał być bardzo głodny, a może nawet śmiertelnie wygłodzony, skoro okazał się tak żarłoczny. Znów się zastanowiłem, dlaczego pogardził moją jałówką, którą najadłby się do syta. Trochę dalej jeden z tubylców znalazł kość udową. Drugiej nie udało się odnaleźć. Pewno zaciągnęła ją gdzieś dalej jakaś hiena lub szakal. Rozprawialiśmy przez chwilę szeptem o sytuacji. Zda- 86 wiła, źepowinienem zasadzić się na tygrysa" W nocy na ambonie, którą ofiarowywali się zbudować, a druga część była zdania, iż będzie to tylko niepotrzebna strata czasu, bo ludojad na pewno nie wróci. Nic już bowiem nie zostało godnego pożarcia. Hiena wróciłaby na pewno, szakal też by wrócił. Ale tygrys? Nigdy