Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Z kolei wśród warstw średnich i wyższych długi okres dobrej koniunktury, wzrostu zamożności, postępu cywilizacyjnego - rodził zaufanie do świata doczesnego, zadowolenie z jego stanu i chęć jak najwygodniejszego urządzenia się na nim. Człowiek, który „oswoił" sobie świat, który uwierzył w jego poznawal-ność i w przewidywalność zdarzeń, który zdobył poczucie wpływu na swe sprawy, bynajmniej nie musi być antyreli-gijny, ale często skłania się ku indyferentyzmowi religijnemu. Koncentruje się on chętnie na trosce o naprawę ułomności świata widomego (stosunków politycznych, życia rodzinnego itd.), a jego wiara staje się letnia, praktyki religijne się formalizują. Wreszcie, cały ów postęp cywilizacji materialnej i duchowej nie pozostawał bez wpływu na stan umysłów i postępowanie kleru. Obok szlachetnych i światłych reformatorów dwustutysięczna armia księży liczyła teraz cały legion ludzi moralnie odpychających: hipokrytów, karierowiczów, chciwców, spekulantów, rozwiązłych libertynów, zeświecczonych niedowiarków... Dość powiedzieć, że w samym tylko Paryżu w dziesięcioleciu 1755-1764 policja zatrzymała około tysiąca księży pod zarzutem nadużyć seksualnych! Oczywiście, zjawisko nie jest nowe. zawsze pobudzało nastroje antyklerykalne, ale w Wieku Światła raziło bardziej. Gazety, broszury, uliczna plotka, ba, nawet dwór wersalski delektują się pikantnymi anegdotami o księżych ułomnościach. Może bardziej się delektują, niż oburzają, jednakże nie pozostaje to bez wpływu na ów fenomen stygnięcia wiary. Ludzi aspirujących do większej wolności i pragnących mieć więcej szczęścia irytowały ingerencje kleru w sferę ich prywatności. Raziła nietolerancja Kościoła wobec he-terodoksji. Stwierdziliśmy wprawdzie wyżej, że opinie filozofów były nieraz bardziej nietolerancyjne niż wiar* ludzi Kościoła. Chyba jednak trafnie pisał Robert P*1' ©er, że ówczesny Kościół mógł tolerować i wybaczać wielkie grzechy, nie mógł jednak darować tym, którzy kwestionowali jego władzę odpuszczania grzechów. Dorzućmy wreszcie do tego wszystkiego wpływ lektur, aotyklerykalnych i antyreligijnych, owych filozofów i „u-czonych libertynów". To prawda, że ich pełna i dojrzała recepcja była dość płytka, elitarna. Jednakże docierały one, choćby w skróconej i zwulgaryzowanej wersji, także do rozbudzonych ludzi z ludu. Trudno też pominąć fakt, że cała armia ludzi prostych obsługiwała elity, słuchała rozmów toczonych bardzo swobodnie w elitarnym kręgu, ba, potrafiła nieraz konwersować z jaśnie państwem... Lokaj Figaro nie był tylko literacką kreacją Beaumar-chais'go. Wszystkie wyżej wymienione wątki w fascynujący sposób splótł w swoim dzienniku, już przez nas przywoływanym jako świadectwo niezwykle cenne, Jacques-Louis Menetra. Jest w tej opowieści autobiograficznej paryskiego szklarza ogromna ciekawość świata, wysiłek, by ów świat sobie oswoić, by korzystać z całego bogactwa najprostszych jego powabów, by uruchomić wszystkie swe zdolności (nie tylko manualne, także artystyczne) i zapewnić sobie drobnomieszczańską, solidną zasobność. Jest zatem i głęboka wrogość do wścibskich księży, którzy arogancko naruszają sferę prywatności autora. Menetra, wychowany, by tak rzec, w cieniu paryskiego kościoła Saint-Germain, dysponuje wcale solidną kulturą religijną i zachowa dość mechaniczny, sformalizowany nawyk niektórych praktyk religijnych. Ale bardzo wcześnie zaczyna obserwować ułomność księży: ich obłudę, chciwość, rozlazłość... Podczas czeladniczego tour de France Menetra ^a okazję obserwować nietolerancję katolików w stosun-11 do innowierców (protestantów, Żydów), ale także bru-^y antykatolicki fanatyzm protestantów: wyciąga z te-g0 ^niosek, że żadna religia nie jest lepsza od drugiej. 278 Rychło też zaczął wątpić w to, co księża określali jako tajemnice wiary. Podobnie jak Wolter zakwestionował dogmat o transsubstancjacji i sens komunii („Nie byłem w stanie uwierzyć, że Syn Boży tak lekkomyślnie pozwolił, by go dawano ludziom do zjadania"). Wreszcie, na to prywatne mędrkowanie nałożył się wyraźny wpływ wyrywkowych filozoficznych lektur, także jawnie antyreli-gijnych (np. często w XVIII wieku wydawanego, potajemnie i zachłannie czytanego, sławnego Traktatu o trzech oszustach) - oraz licznych rozmów na „mądre" tematy z zatrudniającymi Menetrę wielmożami i sąsiadami. Jednym z tych sąsiadów, których zainteresowaniem nasz szklarz się szczycił i z którymi gadał, popijał, grał w warcaby - był bardzo przezeń ceniony Jan Jakub Rousseau. Podobnie jak u wielu ludzi z elity, nie kończy się tu jednak na antyklerykalizmie i kryzysie tradycyjnej wiary. Menetra dopracował się własnej, ciekawej kultury religijnej. Stworzył sobie, by tak rzec, osobistą religię, w której było miejsce na refleksję - wcale nie prymitywną - nad Stwórcą i Jego dziełem, światem i człowiekiem; nad kondycją człowieka i jego przeznaczeniem, nad wpływem Opatrzności na indywidualne losy. Jakże się dziwić, że po wybuchu rewolucji Menetra z satysfakcją powitał kres przywilejów kleru, upokorzenie fanatyzmu i słabnięcie wpływu Kościoła na ludzkie umysły