Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Kierownica pomalowana była na wściekle pomarańczowy kolor. - Na tylnym siedzeniu masz piwo. Weź sobie. Piwo marki Coors było obrzydliwie ciepłe i choć Śmieciarz nie lubił piwa, wypił jedno do dna, bardzo szybko, chwaląc jakie jest wspaniałe. - Stary - rzucił Dzieciak. - Nie ma lepszego piwa niż coors. Gdybym mógł, nawet bym nim szczał. Uwierzyłbyś? Śmieciarz odparł, że tak. - Mówią na mnie Dzieciak. Ze Shreveport w Luizjanie. Znasz? Ta bryka wygrywała każde zawody na pieprzonym Południu. Uwierzyłbyś? Śmieciarz powiedział, że tak i wziął sobie jeszcze jedno ciepłe piwo. Zważywszy na okoliczności takie posunięcie wydawało się najrozsądniejsze. - Jak na ciebie wołają, chłopcze? - Śmieciarz. - Że jak? - Przez chwilę martwe oczy lalki świdrowały twarz Śmieciarza. - Robisz sobie jaja, chłopcze? Nikt nie będzie robił sobie jaj z Dzieciaka. Lepiej w to uwierz. - Wierzę - odparł z przekonaniem Śmieciarz - ale tak mnie właśnie nazywają, bo podpalałem kosze na śmieci, skrzynki pocztowe i takie tam. Spaliłem też czek emerytalny starej pani Semple. Wsadzili mnie za to do poprawczaka. Sfajczyłem także kościół metodystów w Powtanville, w Indianie. - Powaga? - rzucił Dzieciak wyraźnie uradowany. - Chłopie, chyba jesteś naprawdę zdrowo porąbany. Ale to dobrze. Lubię świrów. Sam jestem szajbus. Nieźle popierdolony. Lepiej w to uwierz. To mówią na ciebie Śmieciarz, taa? Podoba mi się. Stworzymy duet. Pojebany Dzieciak i popierdolony Śmieciarz. Grabula, Śmieciu. Dzieciak wyciągnął rękę, a Śmieciarz uścisnął ją tak szybko jak tylko mógł, aby tamten znów położył obie dłonie na kierownicy. Z wizgiem opon weszli w ostry zakręt, a tuż za nim stał, blokując prawie całą autostradę, bekins semi. Widząc to, Śmieciarz obiema dłońmi zakrył oczy, szykując się w duchu do nieuniknionego opuszczenia tego padołu i przeniesienia się na Łono Abrahama. Dzieciak nawet nie mrugnął powieką. Coupe odbił w lewo i przemknął po poboczu, ledwie muskając bokiem przód ciężarówki. Pomijając zdarty lakier, coupe nie doznał żadnego poważniejszego uszczerbku. - Niewiele brakowało - mruknął Śmieciarz, kiedy w końcu wydobył z siebie głos. - No - potaknął Dzieciak. I mrugnął, przesłaniając na moment powieką jedno ze swoich martwych jak u lalki oczu. - Coś o tym wiem. A jak tam piwo? Świetnie smakuje, nie? Na pewno, po tej całej twojej jeździe na dziecinnym rowerku. - Jeszcze jak - odparł Śmieciarz i pociągnął kolejny łyk ciepłego coorsa. Był obłąkany, ale nie na tyle by sprzeciwiać się Dzieciakowi, kiedy ten prowadził. Nic z tych rzeczy. - Cóż, chyba nie ma sensu ściemniać - mruknął Dzieciak, sięgając do tyłu po swoją puszkę coorsa. - Wydaje mi się, że jedziemy w to samo miejsce. - Chyba tak - odrzekł Śmieciarz z wahaniem. - Jak za starych dobrych czasów - rzucił Dzieciak. - Jedziemy na zachód. Tam się wszystko zacznie. Uwierzyłbyś? - Chyba tak. - Też śnił ci się ten Czarny Lud w czarnym kombinezonie? - Masz na myśli mnicha? - Mam na myśli dokładnie to, co mówię - odburknął oschle Dzieciak. - Coś ci powiem. Gość nosi gogle i czarny kombinezon lotniczy, jak John Wayne w filmie z czasów drugiej światowej. Gogle ma tak wielkie, że mu, kurde, zasłaniają całą facjatę. Strasznie przez to wygląda skurwiel, no nie? - Taa... - odmruknął Śmieciarz, popijając łyk ciepłego piwa. Zaczynało mu szumieć w głowie. Dzieciak nachylił się nad pomarańczową kierownicą i zaczął naśladować pilota myśliwca podczas walki powietrznej, być może w jednej z bitew drugiej wojny światowej. Deuce coupe zaczął niebezpiecznie zjeżdżać to na jedną, to na drugą stronę szosy, podczas gdy kierowca-pilot wyobrażał sobie wykonywane przez maszynę akrobatyczne ewolucje powietrzne. - Szuuuuuuuuu... tatatatatatatata... puch, puch, puch, puch... a masz pieprzony Szwabie... kapitanie! Bandyci na dwunastej! Przywal im z działka pokładowego, ty durnowaty wałkoniu... trata-tatata. Załatwiony, sir! Przestrzeń czysta... wruuuuuu... wracać na swoje miejsca, wruuuuu! Gdy przeżywał swoje bitewne fantazje na jego twarzy nie pojawił się nawet cień jakiegokolwiek wyrazu, ani jeden tłusty od brylantyny włos nie spadł mu na czoło, kiedy zjeżdżał z pobocza z powrotem na szosę. Śmieciarz poczuł, że serce w jego piersi zaczyna bić jak szalone. Całe jego ciało lśniło od potu. Dopił piwo. Poczuł silne parcie na pęcherz. - Ale nie przestraszyłem się go - powiedział Dzieciak kontynuując jak gdyby nigdy nic przerwany temat. - Ni chuja. To twardziel, ale Dzieciak nie z takimi dawał sobie radę. Niejednemu już dojebałem jak Szef przykazał. Uwierzyłbyś? - Jasne - potaknął Śmieciarz. - Kapujesz, kto jest Szefem? - Jasne - odrzekł Śmieciarz. Nie miał pojęcia, kto jest albo może był Szefem. - Lepiej żebyś kapował. Wiesz co zrobię? - Pojedziesz na zachód? - rzucił niepewnie Śmieciarz. To wydawało się w miarę bezpiecznym stwierdzeniem. Dzieciak wyglądał na zniecierpliwionego. - Potem. Chodzi mi o to, co zrobię POTEM. - Nie wiem. Co zrobisz? - Przyczaję się na pewien czas. Wybadam sytuację. Wiesz o co mi chodzi? - Jasne. - W dechę. Coś ci powiem. Powęszę to tu, to tam. Obadam sytuację. Prześwietlę naszego szychę. A potem... Dzieciak zamilkł zgarbiony, z posępną miną, nad pomarańczową kierownicą. - I co wtedy? - zapytał z wahaniem Śmieciarz. - Zajebię go. Wyślę w ostatnią podróż. Poślę do piachu. Będzie gryzł ziemię i wąchał kwiatki od spodu. Uwierzysz? - Jasne. - Zajmę jego miejsce - zwierzył się Dzieciak. - Wejdę na sam szczyt po jego trupie. Możesz mi towarzyszyć, Śmieciu, czy jak cię tam nazywają. Będziemy rządzić. Będziemy panami. Koniec z peklowaną wieprzowiną i fasolą. Odtąd będziemy jeść tylko kurczaki