Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
W niej musi czekać drugi drakon, tak samo straszny, jak ten pierwszy. Wolno podchodził do drzwi, tych ostatnich, które miał w labiryncie otworzyć, zanim dotrze do wyjścia. Znajdzie za nimi wyjście, ale to będzie wyjście z życia. Drakon przegryzie go na pół jednym ruchem szczęk. Nie wygłupiaj się, strofował samego siebie. Nie ma żadnego drugiego drakona. Wymyśliłeś go sobie. To tylko konstrukcja, fantastyczny wynik jakichś głupich obliczeń. Drzwi przybywało, potem ubywało... I co z tego? Może przybywanie i ubywanie nie miało żadnej logiki, jak w tej zagadce o domu, który ma sześć pięter, na każdym piętrze jest dwanaście okien, co trzećie ma kabel do anteny, więc ile wnucząt ma kioskarka na rogu. Zrobił krok. Ręce wprawdzie mu się trzęsły, ale udało mu się je zmusić, żeby dotknęły drzwi. Płyta wyleciała w górę, a on wpadł do środka. Ostatnia sala. A może pierwsza? Jak prawidłowo zakładał, nie zobaczył żadnych innych drzwi. Ani drakona. Tylko zaokrągloną ścianę po drugiej stronie. I jajko. O nim zapomniał. Było teraz dużo większe niż przed miesiącem, kiedy zobaczył je po raz pierwszy. Zmieniło również kolor, teraz było jasnozielone, porysowane czerwoną plątaniną żył. Znowu jedna zagadka się wyjaśniła. Zabity jaszczur był matką (o ile można to tak określić), zniósł jajo i młode od tej chwili pchało się na świat. Labirynt znosił to nieprzychylnie. Kiedy samica zniosła jajko, w przeciwległej ścianie uchyliły się drzwi. Zwierzę pełne ufności w nie weszło - i było stracone przynajmniej do tego czasu, dopóki młode, jeszcze przed wykluciem, nie zginie. Labirynt jest tylko dla jednego, dwóch nie znosi. Ale nas jest dwóch, wpadło Richardowi do głowy; kiedy patrzył na jajo. Ja... i on. Przecież jest nas dwóch. Zapragnął, żeby był z nim Julian i poradził mu. To był cykor i musiał zdechnąć, kiedy się rozdzielili, ale nie był tak zupełnie głupi. Może miałby na to jajko jakąś radę. Może potrafiłby wyjaśnić, że labirynt nie znosi dwóch egzemplarzy tego samego gatunku zwierząt, a parę unikatów przyjmuje bez protestu. Kiedy przyjdą tu naukowcy i zaczną badać... Kiedy przyjdą tu ludzie, zdał sobie sprawę Richard, zaczną badać, jak to się stało, że Julian stracił życie. Będzie śledztwo, bracie. Z wnętrza jajka rozległy się tłumione , dźwięki. Powierzchnia zaczęła się rozrywać. Poczekaj jeszcze chwilę, uspokajał Richard wykluwającą się bestię. Założył hełm. Klamry zaskoczyły, krawędź hermetycznie spłynęła z kołnierzem. Skafander przygotowany, jaśnie panie. Coś go zmusiło do odwrócenia się. Drzwi się otworzyły, chociaż ich nie dotykał. W ramie czerń, a w niej wybuchające gwiazdy. Niedaleko rakieta, ozdobiona czerwonymi i zielonnymi światłami pozycyjnymi. A z prawej strony Hans. - Chłopcy, dziesięć minut minęło - w głośniku rozległ się jego suchy głos - głos pedantycznego urzędnika. Richard rzucił się do drzwi. - Odsuń się, do cholery! Na łeb na szyję wyleciał na zewnątrz, w wolną przestrzeń . - Co to za pomysły! - zbeształ go Hans. Z mikrosilników jego kosmicznej hulajnogi wylatywały płomienie. Masz szczęście, że cię ubezpieczam. Wariat z ciebie. Gdzie Julian ? Hans chwycił Richarda za rękę, odwrócił maszynę i z powrotem i skierował się do otwartych drzwi obiektu 315/56. Przed drzwiami się zatrzymał. Richard chciał coś powiedzieć, ale tylko zacharczał. - W środku jest światło - zauważył Hans. - Interesujące. Julian! Gdzie się ten facet podziewa? A co leży tam na podłodze? - Nie wchodź tam! Nie wchodź tam, ty baranie! Ale Hans nie słuchał, puścił Richarda, wyśliznął się z uprzęży kosmicznej hulajnogi i wpłynął do środka. Richard zamachał rękoma i nogami, ale w stanie nieważkości nie osiągnął w ten sposób niczego, tylko się zdenerwował i był rad; że chociaż lewą ręką udało mu się chwycić uprząż hulajnogi. A potem, kiedy zorientował się w przestrzeni i oczyma odszukał wejście do obiektu 315/56, drzwi już były zamknięte. Bezsilnie tłukł w nie pięściami. - To będzie trwało tylko dziesięć minut! Tylko dziesięć minut! - krzyczał jak opętany, ale w głośnikach słychać było tylko martwe trzaski. Następne trzydzieści minut przeżył jak we śnie. Mechanicznymi ruchami naciągnął na siebie uprząż i uchwyty hulajnogi i wrócił do rakiety. Przeszedł przez komorę przejściową i nie zdejmując skafandra przecisnął się przez wąskie przejście do pomieszczenia emitora energii. Przez chwilę wściekle porozumiewał się z komputerem, potem przełączył sterowanie na ręczne i starannie umieścił krzyż celownika na środku złocistego walca, o którym wiedział, że ma średnicę trzydzieści dwa metry i tyle samo wysokości i że jego oś jest prostopadła do płaszczyzny ekliptyki. Z tej odległości nie było widać prostokątnego wgłębienia metr dwadzieścia na dwa. Gwałtownie ścisnął dłoń prawej ręki. W miejscu, gdzie złocisty obiekt odbijał światło gwiazd na aksamitnym tle pustki, błysnął oślepiający płomień. Richard potrafił decydować szybko, ale nie zawsze prawidłowo. Nawet tym razem nie zachował się rozsądnie. Na jego usprawiedliwienie można dodać, że od jego decyzji nic nie zależało... Kiedy ściskał dłonią sensor spustu, bieg wydarzeń był już ustalony. W łańcuchu przyczyn i skutków nie mógł zmienić absolutnie nic. W tej chwili obie istoty, człowiek i świeżo wykluty drakon, były już w innym czasie i przestrzeni. Ani człowiek, ani drakon nie zauważyli zmiany. Zgroza Hansa była podobna do zgrozy człowieka, gdziekolwiek na Ziemi, który czuje, jak zęby drapieżnika wbijają się w jego ciało