Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wykorzystując nadnaturalną moc, przeniknąłem przestrzeń we wszystkich kierunkach. Nie mogłem wyczuć drania! Jego szczęście. Z pewnością zniszczyłbym go w mgnieniu oka. Kiedy w grę wchodziła obrona kryjówki niezbędnej na przeczekanie dnia, całkowicie traciłem kontrolę i opanowanie. Wzleciałem ponad miasto i przemierzyłem znaczną odległość z największą szybkością, na jaką mogłem się zdobyć. W końcu wylądowałem w pokrytym śniegiem lesie daleko na północ od Londynu i tam wykopałem swoich rozmiarów jamę w zamarzniętej ziemi. Często robiłem to wcześniej. Szalałem z furii. Zabiję tego sukinsyna, myślałem, kimkolwiek, do diabła, jest. Jak śmiał mnie podchodzić i rzucać mi w twarz te historie?! Tak, zabiję go, gdy tylko złapię. Potem nadeszła ospałość, ogarnęło mnie odrętwienie i wkrótce wszystko przestało się liczyć... Ponownie śniłem, że tam była, zapalała lampę naftową i mówiła: - Ach, płomień już ci nie straszny... - Szydzisz ze mnie - odpowiedziałem z łkaniem. - Ależ Lestacie, potrafisz wydobyć się szybko z tych napadów rozpaczy. To ty tańczyłeś pod ulicznymi latarniami w Londynie. Naprawdę! Chciałem protestować, ale płakałem, nie mogłem mówić... W ostatnim wstrząsie świadomości zobaczyłem tego śmiertelnika w Wenecji pod łukami San Marco, gdzie go po raz pierwszy zauważyłem; ujrzałem brązowe oczy i gładkie, młode usta. - Czego chcesz? - zapytałem. - Ciebie - odpowiedział. ROZDZIAŁ 6 Kiedy się obudziłem, nie czułem już złości na tego małego maniaka. Właściwie byłem potwornie zaintrygowany. Potem zaszło słońce i miałem przewagę. Zdecydowałem się na niewielki eksperyment. Poleciałem do Paryża, pokonując dystans samotnie i bardzo szybko. Teraz pozwólcie na małą dygresję. Chcę wyjaśnić, że w ostatnich latach unikałem Paryża i nic nie wiedziałem o nim jako dwudziestowiecznym mieście. Przyczyny są zupełnie oczywiste. Wiele tam przecierpiałem w ubiegłych stuleciach. Ponadto strzegłem się przed wizją nowoczesnych budynków wznoszonych wokół cmentarza Pere-Lachaise. Jednak w głębi duszy zawsze tęskniłem do Paryża. A ten mały eksperyment dodał mi odwagi i stanowił idealną wymówkę. Nie mogłem koncentrować się na nieuchronnym bólu obserwacji, miałem bowiem cel. Zaraz po przybyciu zdałem sobie sprawę, że to prawdziwy Paryż; to nie mogłoby być żadne inne miasto; płonąłem ze szczęścia, kiedy spacerowałem przez wspaniałe bulwary i mijałem miejsce, w którym kiedyś stał Teatr Wampirów. W rzeczywistości niewiele teatrów z moich czasów przetrwało do dnia dzisiejszego, ale nadal były imponujące i przyciągały liczną widownię, ukryte pośród coraz ciaśniej otaczających je nowocześniejszych struktur. Kiedy wędrowałem po promieniście oświetlonych Polach Elizejskich, które roiły się od pędzących aut i tysięcy przechodniów, zorientowałem się, że to nie jest muzealne miasto, tak jak Wenecja. Teraz było równie żywe jak zawsze w przeciągu dwóch ostatnich stuleci. Stolica. Miejsce innowacji i odważnych zmian. Podziwiałem cudowny splendor Centrum Georges Pompidou wznoszącego się na tle falujących przypór Notre Damę. Och, byłem zadowolony, że w końcu się tu zjawiłem. Ale miałem zadanie do wykonania, prawda? Nie powiedziałem żadnej duszy, śmiertelnej czy nieśmiertelnej, że się tu pojawię. Nie dzwoniłem nawet do mojego paryskiego prawnika. Dlatego też musiałem sam zdobyć gotówkę w stary sposób, napadając w ciemnych uliczkach paru nieprzyjemnych rzezimieszków. Potem skierowałem się w stronę pokrytego śniegiem placu Yendóme, na którym stały te same co niegdyś pałace, i pod Baron Van Kindergarten zakotwiczyłem w apartamencie "Ritza". Tam, przez dwie noce, unikałem miasta i pławiłem się w stylowym luksusie godnym Wersalu z czasów Marii Antoniny. Łzy cisnęły mi się do oczu, kiedy patrzyłem na otaczające mnie typowo paryskie, ekskluzywne wnętrze - krzesła Ludwik XVI i cudowne, wykładane boazerią ściany. Ach, ten Paryż. Gdzie indziej drewno może być malowane na złoto i nadal wyglądać pięknie?! Rozciągnąwszy się na pokrytym gobelinem łóżku, natychmiast zacząłem czytać manuskrypty Davida. Jedynie od czasu do czasu przerywałem, by przespacerować się po cichym salonie i sypialni lub by wyjrzeć przez okno na hotelowy ogród, tak bardzo poważny, spokojny i dumny. Zapiski Davida urzekły mnie. Zbliżyłem się do niego bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Oczywiste było, że mój przyjaciel w młodości należał do ludzi czynu. Wkraczał w królestwo książek tylko wtedy, gdy mówiły o akcji. Zawsze odnajdywał największą radość w polowaniach. Podjął swą pierwszą wyprawę łowiecką, kiedy miał dziesięć lat. Jego opisy przedstawiające zabijanie tygrysów bengalskich ukazywały ekscytację ryzykiem podejmowanym podczas pościgów. Zawsze podchodził bardzo blisko do bestii, zanim wystrzelił. Więcej niż raz był o krok od śmierci. Uwielbiał Afrykę tak samo jak Indie, polując na słonie w czasach, kiedy jeszcze nikt nie pomyślał, że niedługo gatunek ten znajdzie się w niebezpieczeństwie wymarcia. Znowu, niezliczoną ilość razy był przypierany do muru przez dzikie byki, zanim powalił je na ziemie