Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. - ...ale zrujnujesz mnie, albo doprowadzisz do tego, że splamię swoje ręce krwią - przerwał jej Lundeen. - Zawsze ubóstwialiśmy cię. Jeśli grzeszyłem, to dla ciebie, żebyś miała te wszystkie luksusy. Same twoje konie kosztowały tysiące! Zastanów się, póki nie jest za późno. Działajmy na zwłokę. Gdy Malpass dowie się, że wyjdziesz za niego, zmięknie. Po wyjściu ojca Wirginia miała wrażenie, że spada w przepaść. Słyszała, co jej powiedział. Biedny człowiek. Był rzeczywiście zgubiony a ona sama słaba i niezdecydowana, targana miłością i instynktem samoobrony. Wreszcie z tego chaosu myśli wyłoniła się kategoryczna potrzeba ostatecznego uwolnienia od Malpassa. Zatem ślub. Gdy zostanie żoną, ani ojciec, ani Malpass nie zmuszą jej do czegoś, co równałoby się dla niej wyrokowi śmierci. Clifton Forrest, tylko on może uratować ją z tej opresji! Już raz próbowała mówić z nim na ten temat, ale odmówił. Motywował to stanem zdrowia i mogła go wtedy tylko szanować za szlachetność. Ale teraz postanowiła wykorzystać jego przekonanie o rychłej śmierci. "Tak - myślała - muszę go w tym utwierdzić, muszę dowieść mu, że żeniąc się ze mną, odda mi przysługę, która dla mnie będzie wybawieniem, a dla niego i tak nie ma to znaczenia." Zdecydowała się i od tej chwili opuściły ją wątpliwości. Musi być silna, żeby go przekonać. Usiadła przy biurku i napisała kartkę do Cliftona. Prosiła go o spotkanie przy murze jego ogrodu. Odpowiedzi nie oczekuje. Udała się w stronę stajni w poszukiwaniu kogoś, kto doręczyłby list. Nie dowierzała nikomu z meksykańskiej służby. Mogła polegać wyłącznie na Conie, irlandzkim stajennym. Znalazła go rozmawiającego z Jake'em. Ci dwaj znajdowali się zawsze razem. Jake był szczupłym kowbojem o pałąkowatych nogach. Urodził się na Zachodzie. Con przybył w te strony przed kilku laty. - Witajcie, chłopcy! Jak się macie? - pozdrowiła ich. - W porządku, panno Lundeen - odparł Jake zdejmując sombrero. - Dziękujemy panience. Co do mnie, gdy nie mam nic do roboty, zawsze czuję się nieswój - wyprężył się służbiście Con. - Powinniście przecież mieć moc roboty - zdziwiła się Wirginia. - Mieliśmy, ale zabrali nam wszystkie konie. - Dokąd? - zapytała przerażona. - Do Watrous. - Doprawdy? Wszystkie? - Co do jednego! - Na czyje polecenie? - Malpassa! - odparł krótko Con. - Oznajmił nam też, że nie będziemy już tu potrzebni. - Zrobił to bez porozumienia ze mną. Muszę pomówić o tym z ojcem. W każdym razie pamiętajcie, że to ja was zatrudniłam i ja wam płacę. - Wiemy o tym, panienko, ale od pewnego czasu wszystkim rządzi tu Malpass - opuścił głowę Con. - Masz rację - roześmiała się Wirginia, ale w jej śmiechu nie było radości. - Jake, jeśli mój samochód nie został jeszcze stąd zabrany, to przygotuj go na dzisiejszy wieczór, chcę pojechać do miasta. Ty, Con, zostań. Załatwisz dla mnie pewną sprawę. Gdy Jake oddalił się z brzękiem ostróg, Wirginia spytała Cona, co wie o pożarze sklepu Cliftona. - Widziałem ten pożar. To wielki cios dla młodego Forresta, bo ulokował w nim cały majątek. - A co o tym mówią ludzie? - Nic. Meksykanie nie puszczają pary z gęby. Aż mnie to dziwi. - Słuchaj, masz tu kartkę. Doręcz ją młodemu Forrestowi jeszcze dziś. A jutro zobaczę się z wami i pomówimy. Przedtem jednak muszę porozumieć się z ojcem. Zastała go chodzącego niespokojnie przed gankiem. Przywitawszy się zapytała, dlaczego jej konie znów zostały stąd zabrane. - Nic o tym nie wiedziałem - rozłożył bezradnie ręce. - Czy te konie należą jeszcze do mnie? - Sądzę, że tak. Jesteś pełnoletnia, dostałaś je ode mnie na własność. - Pojadę zatem do Watrous i każę je przyprowadzić z powrotem. - Nikt nie może ci tego zabronić, ale to rozgniewa Malpassa. Zresztą koniom jest tam lepiej. Trzymanie ich tutaj jest bardzo kosztowne, a z pieniędzmi teraz krucho, córeczko. - A moja pensja, ojcze? - Na razie jestem zmuszony wstrzymać ją. - W takim razie poszukam sobie pracy - odpowiedziała spokojnie. - Ty? Pracy? - Zostanę kelnerką albo sprzedawczynią w sklepie, jeśli nie znajdę nic innego. - Nonsens! Powinnaś mieć jeszcze trochę gotówki w banku. Przypuszczam, że zostało jeszcze coś na twoim rachunku. - Nie mam pojęcia i nic mnie to nie obchodzi. Gdy wróciłam do domu, powiedziałeś, że mam dziesięć tysięcy. Przypuszczałam więc, że mogę tą sumą dysponować i wydałam je. Widzę, że jestem w tej chwili równie biedna jak Clifton Forrest. - Skoro je wydałaś, jesteś żebraczką. - Tak, Wirginia Lundeen żebraczką. Płynące stąd upokorzenie nie zwiększa mojej miłości ani szacunku do ciebie, ojcze. Gdzie jest matka? Nie widziałam jej dziś? - Jest chora. Położyła się do łóżka. - Jakże mi przykro! Nie wiedziałam. Co jej jest? - Przypuszczam, że to z powodu tego nieszczęścia, które spadło na mnie - mruknął. - Pójdę do niej - powiedziała Wirginia, kierując się w stronę domu. Pani Lundeen siedziała w fotelu blada i zmieniona. Wyglądała źle. Nie była jednak tak chora, jak przypuszczał ojciec. Mimo to Wirginia miała wyrzuty sumienia, że zaniedbywała matkę od czasu tej pierwszej sprzeczki po powrocie do domu. Zauważyła jednocześnie, że matka nie wydawała się już taka nieprzystępna. - Ojciec powiedział mi, że rozchorowałaś się po tych przykrościach. Czy to prawda, mamo? - Być może. Ale już od dawna nie czuję się dobrze. Chciałabym na zimę pojechać do Kalifornii. Ale ojciec wyśmiał mnie. Powiedział, że teraz nie stać go nawet na to, by wysłać mnie do Las Vegas. Nie rozumiem, co to ma znaczyć. - Ja rozumiem, mamo. To sprawka Malpassa, który wciągnął ojca w pułapkę. Przecież on tutaj wszystkim rządzi, a ojciec nie śmie nawet pisnąć. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że utracimy Cottonwoods