Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Dlaczego mnie to tak wszystko wkurza? Narastała we mnie znów ta niezrozumiała dla mnie samej irytacja. Dima wyjaśniał jej, na czym polegają piramidy finansowe, jak się nabija ludzi w butelkę. Zaproponował, żebyśmy poszli na spotkanie „Energy Club”. Zamieniona w milczenie, patrzyłam na jego poetyckie wykłady o ekonomice. 76 Zgodziłam się pójść z nimi tylko z powodu spojrzenia, którym ona mnie w tym momencie obdarzyła. XXXI Dima prowadzi nas z kawiarni schodami w górę do budynku jakiegoś politechnicznego instytutu. Sowiecką świetność obiektu ma podkreślać olbrzymia gablota u wejścia, z ekspozycją dużych, powyginanych i pożółkłych fotografii wybitnych i czołowych inżynierów, którzy zapewne do niedawna rozrysowywali na swoich deskach przyszłe modele silników do ciężarówek, traktorów, czołgów a może i statków kosmicznych. Część tych inżynierów w pomiętych marynarkach do dziś przychodzi z teczką do pracy. Wyjmują zapewne śniadanie zapakowane w gazetę i, siorbiąc z kubka herbatę, oglądają zniesmaczeni tłumy młodych ludzi kręcących się po budynku, w którym znaczna część pomieszczeń wynajęta jest dla firm, notariatów, sklepików i składów hurtowych. Do sali, gdzie zbierają się członkowie „Energy Club”, trzeba przejść kilka kondygnacji, dwa długie i ciemne korytarze oraz krótki odcinek przez zagraconą modelarnię. Wśród olbrzymich modeli silników i urządzeń o niewiadomym przeznaczeniu stoją organizatorzy spotkania w „Energy Club”. Mierzą nas wzrokiem. Dima zaczyna coś zawile wyjaśniać, że jest od Saszy i przyprowadził dwie nowe kandydatki. Elegancko ubrani młodzi mężczyźni ze zrozumieniem kiwają głowami. Dobrze, że przyprowadził kandydatki, ale sam jest nieodpowiednio ubrany. Warunkiem wejścia na spotkanie klubu jest czysta jasna koszula, krawat i marynarka. Dima ze złością szarpie swój powyciągany sweter i tłumaczy się mało przekonująco, że wraca z podróży, że zapomniał, że długo nas jeszcze namawiał. Patrzy na mój zdziwiony wyraz twarzy i maleje w nim nadzieja, że mężczyźni go wpuszczą. Podchodzi do nas i tłumaczy, żebyśmy się nie przejmowały, bo, jak oceniono, jesteśmy wystarczająco elegancko ubrane i możemy wejść, a on tymczasem zaczeka w korytarzu na Saszę i być może wciśnie się po rozpoczęciu spotkania. Do sali za modelarnią wchodzą jeszcze ostatni spóźnieni członkowie „Energy Club”. Jeden z mężczyzn przykuwa moją uwagę swoją sztucznie napiętą sylwetką. Od razu widać, że nie jest zamożny, marynarkę pożyczył od niższego kolegi lub brata, a przed czujnym wzrokiem wpuszczających go kierowników chowa za dużą plastikową reklamówką swoje przybrudzone stare adidasy. 77 Na sali panuje nastrój powagi, jak przed nabożeństwem albo koncertem organowym. Scena bez dekoracji. Stół, kilka krzeseł, na stole zielone sukno. Mężczyzna w granatowym garniturze ustawia mikrofony i rzutnik do przeźroczy. Przerzuca kilka slajdów z jakimiś tekstami i rysunkami pełnymi tabel i schematów. Na scenę wskakuje dziarski młodzieniec z przyklejonym do twarzy holywoodzkim uśmiechem. Wysilając się na entuzjazm, przedstawia kierownictwo klubu, wita nowych członków i kandydatów. Warunkiem udziału w klubie jest wpisowe w postaci 300 dolarów oraz zobowiązanie do przyciągnięcia na spotkania kolejnych członków. Rocznie trzeba przyciągnąć pięciu kandydatów. Im więcej przyprowadzisz nowych członków tym wyższy będzie twój status w klubie. Kolejny – rozentuzjazmowany włącza rzutnik i pokazuje tabele i schematy. Tłumaczy, jak łatwo i szybko można dojść do bogactwa. Spoglądamy na siebie coraz bardziej zniesmaczone banalnością takiego oszustwa. Ale kiedy publika zaczyna oklaski i wznosi krzyki entuzjazmu, przerywając ewangeliczne „świadectwa” drogi do majątku, nie wytrzymujemy i postanawiamy wyjść. Przy drzwiach zatrzymuje nas rosły młodzieniec. Nie pozwala wyjść i ręką macha w stronę sceny na jednego z kierowników klubu. Ten podchodzi energicznie i prosi na chwilę na bok. Wypytuje, co tu robiłyśmy, jak się dostałyśmy na spotkanie i kto nas przyprowadził. Dima, wyczekujący w drugim końcu hallu modelarni, zobaczył nas i podbiega. Tłumaczy się, że jest od Saszy. Kierownik kiwa głową niezadowolony i kategorycznie stwierdza, że jeżeli nie wchodzimy jako członkowie do klubu, mamy obowiązek absolutnego milczenia, o tym co widziałyśmy w sali. W przeciwnym razie możemy mieć kłopoty. Na dowód tego zza kotary wychyla się ogolony łeb jednego z ochroniarzy, obrzucający nas lodowatym, bandyckim spojrzeniem. Dima przeprasza za całe zamieszanie i biorąc nas za ręce wyciąga w stronę wyjścia. Kierownik jeszcze się upewnia, czy nie jesteśmy dziennikarkami i, pokazując palcem usta, żegna nas ostatnim ostrzeżeniem. Dima przed budynkiem wypytuje nas o wrażenia. Ona stwierdza, że po tym wszystkim ma ochotę iść po prostu do kościoła i pomodlić się. Idziemy we trójkę do katedry. Zapada zmrok. W katedrze chór 78 ćwiczy przed uroczystościami Bożego Ciała. Słuchamy łacińskich pieśni. Od razu robi się lżej