Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Dom był naprawdę czarujący: niski, z długimi ścianami pełnymi okien, teraz szeroko otwartych na słońce i świeży wietrzyk. Pomyślałem o miejskich domach, wąskich, stłoczonych i pozbawionych okien od ulicy z obawy przed włamywaczami. Tutaj nawet sam budynek jakby oddychał z ulgą i pozwalał sobie na relaks. – Widzisz? Mówiłem ci! – odezwał się Lucjusz. – Popatrz na swój uśmiech. Kiedy cię ostatnio widziałem w Rzymie, wyglądałeś, jakbyś od miesięcy nosił za małe buty. Wiedziałem, czego ci trzeba: ucieczki na wieś na kilka dni. Dla mnie to zawsze skuteczny lek. Kiedy cała ta polityka i nie kończące się rozprawy sądowe zaczynają mi dopiekać do żywego, zwiewam do mojego gospodarstwa. Przekonasz się, wystarczy parę dni, a będziesz jak nowo narodzony. I Eko będzie miał świetne wakacje: wspinaczka po górach, kąpiele w strumieniu... Ale cóż to, nie zabrałeś Bethesdy? – Nie. Ona... – Zacząłem mówić, że odmówiła przyjazdu, co byłoby zgodne z prawdą, ale obawiałem się, że mój wysokiego rodu przyjaciel wyśmieje mnie za coś takiego; jak to, niewolnica miałaby odmówić towarzyszenia panu w podróży? – Bethesda jest miejskim stworzeniem, Lucjuszu. Nie nadaje się na wieś, więc zostawiłem ją w domu pod ochroną Belbona. Tutaj na nic by mi się nie przydała. – Ach, rozumiem... – Lucjusz skinął głową. – Nie chciała przyjechać? – No... – Już chciałem żywo zaprzeczyć, ale dałem za wygraną i roześmiałem się w głos. Na cóż mi tutaj miejska pretensjonalność? Tutaj nawet bóg słońca wstrzymuje bieg swego rydwanu, by złotym spojrzeniem ogarniać świat i sycić zmysły jego doskonałością. Lucjusz ma rację. Najlepiej zostawić takie bzdury za sobą w Rzymie. Pod wpływem impulsu wyciągnąłem dłoń do Ekona, a kiedy chłopak wymknął mi się zręcznie, zacząłem go gonić. Teraz we dwójkę biegaliśmy wokół Lucjusza, który aż odchylił głowę do tyłu i śmiał się na cały głos. Na kolację jedliśmy tego dnia szparagi i gęsie wątróbki, potem grzyby smażone na gęsim smalcu i perliczkę w sosie z miodu i octu, posypaną siekanymi orzeszkami piniowymi; dania proste, ale doskonale przyrządzone. Chwaliłem posiłek tak gorąco, że aż Lucjusz wezwał kucharza niczym aktora na scenę po dobrym przedstawieniu. Zdziwiłem się, widząc, że kucharzem jest kobieta, i to na oko przed trzydziestką. Miała ciemne włosy gładko zaczesane i związane z tyłu, zapewne żeby jej nie przeszkadzały w kuchni. Pulchne policzki wydawały się jeszcze pełniejsze za sprawą szerokiego, promiennego uśmiechu. Miała przyjemną twarz, choć trudno by ją nazwać piękną, a figura nawet pod luźnym fartuchem rysowała się całkiem zmysłowo. – Dawia zaczynała jako pomocnica kucharza w mojej willi w Rzymie – wyjaśnił Lucjusz. – Pomagała mu w zakupach, odmierzała składniki i tak dalej, ale kiedy zimą zachorował i musiała przejąć jego obowiązki, wykazała się taką smykałką, że powierzyłem jej prowadzenie kuchni tutaj. A więc smakowało ci, Gordianusie? – Jak najbardziej. Wszystko było wspaniałe, Dawio. Eko dołączył się po swojemu do pochwał, ale jego aplauz przerwało solidne ziewnięcie. Za dużo dobrego jedzenia i świeżego powietrza, wyjaśnił, wskazując na stół i biorąc głęboki oddech, po czym przeprosił nas i pomaszerował prosto do łóżka. My z Lucjuszem wynieśliśmy krzesła nad strumień, by sączyć tam jego najlepsze wino, słuchając szemrania wody i cykania świerszczy, i przyglądając się przepływającym przez księżycową tarczę cienkim welonom chmur. – Po dziesięciu takich dniach chyba zapomniałbym, którędy wracać do Rzymu – mruknąłem. – Do Rzymu być może, ale idę o zakład, że nie do Bethesdy – odparł Lucjusz. – Miałem nadzieję, że ją tu zobaczę. Miejski z niej kwiatek, zgadzam się, ale wywieź ją na wieś, a może wypuścić takie świeże pąki, że sam będziesz zaskoczony. No cóż, będziemy więc tylko we trzech. – Nie spodziewasz się innych gości? – Nie, po trzykroć nie! Specjalnie czekałem, aż pozbędę się wszystkich zobowiązań towarzyskich i będziemy mogli mieć to miejsce tylko dla siebie. – Uśmiechnął się do mnie, ale po chwili wykrzywił usta w udawanym grymasie. – Nie jest tak, jak myślisz, Gordianusie! – A niby co myślę? – Że przy wszystkich swoich zaletach twój przyjaciel Lucjusz Klaudiusz wciąż jest patrycjuszem i ulega podszeptom snobizmu. Że tak wybrałem czas na zaproszenie ciebie, by nie musieć pokazywać cię moim wyżej postawionym znajomym. Wcale nie o to mi chodziło! Chciałem, żebyś to ty czuł się swobodnie i nie musiał znosić ich obecności. Och, gdybyś wiedział, z kim ja muszę przestawać! Uśmiechnąłem się, widząc jego zmieszanie. – Charakter mojej pracy sprawia, że czasami ja też przestaję z wielkimi tego świata