Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Po obiedzie przeszli do buduaru na czarną kawę i zaczęli uprzejmą rozmowę o pogodzie, Annie i Józefie. Powoli rozmowa przygasła, od czasu do czasu wymieniali jakieś zdawkowe uwagi, po czym znów zapadało kłopotliwe milczenie. Siedzieli teraz naprzeciwko siebie przy kominku, ona pochylona nad drutami, z twarzą oświetloną bursztynowym blaskiem lampy, on we fraku, wpatrzony w ogień na kominku, szukając jakiegoś bezpiecznego tematu rozmowy. Od powrotu Henryka na Montmartre stosunki matki z synem przerodziły się w jakąś smętną, niezmiernie subtelną komedię, którą odgrywali z wielką zręcznością. Żyli teraz w tak odrębnych światach, że prawdziwa zażyłość stała się prawie niemożliwa. Henryk wiedział, że matka nie pochwala i nie może pochwalać jego życia, toteż unikał taktownie wszelkiej o nim wzmianki. Nie przestali się kochać, ale byli sobie obcy. A ich wzajemna miłość, której nic nie było w stanie zmienić, pogłębiała jeszcze gorycz oddalenia i bolesną samotność obojga. - Czy mówiłem ci już, maman, że Soci~et~e des Vingt zaprosiła mnie do wzięcia udziału w wystawie w Brukseli w styczniu przyszłego roku? - Naprawdę? Jak to dobrze! - uśmiechnęła się do niego znad robótki. - Ogromnie się cieszę. Popatrzył na nią ze smutkiem przez grube szkła okularów. Biedna, słodka maman, jak dobrze grała komedię! Starała się udawać radość, choć naprawdę ją to nie cieszyło, nie interesowało, ani nie robiło na niej wrażenia. Rzecz prosta, nie miała pojęcia, co to jest Soci~et~e des Vingt, ale nawet gdyby wiedziała, byłoby jej wszystko jedno. Rozpaczała nad jego "grzesznym" życiem na Montmartre, rozpaczała zwłaszcza strasznie nad tym, że zaczął pić i nie domyśla się nawet, że syn jest na drodze do sławy. Czy widziała, na przykład, kiedykolwiek jego okładkę do "A Saint Lazare"? Czy oglądała jego rysunki w czasopismach, obrazy ukazujące się już od czasu do czasu w niektórych salonach sztuki, czy przeczytała którąkolwiek z pochlebnych recenzji? Nie wspominała o tym nigdy ani słowem. Może to zaproszenie do obcego kraju zdziwi ją, przekona, że syn jej jest czymś więcej niż hulaką, że nie tylko pije i bawi się w "Moulin Rouge", ale że pracuje, ciężko pracuje... Tłumaczył jej z zapałem, co to jest Soci~et~e des Vingt. - To grupa artystów belgijskich, którzy zapraszają co roku kilku malarzy zagranicznych do wzięcia udziału w ich wystawie. Zaproszenie ich było przez to bardzo cenne, że w przeszłości "Dwudziestu" dało dowód doskonałego węchu w wyborze artystów, którzy z czasem stali się sławni. Takich, jak Renoir, Whistler, Sargent, Rodin... - Jestem najmłodszym malarzem, jakiego kiedykolwiek zaproszono - zakończył czekając na pochwałę. - To doskonale. Henryku. - Ars~ene Alexandre, krytyk sztuki w "Figaro" napisał o tym artykuł. Twierdzi... Mówiąc to czuł, jak gasną w niej nadzieje. Nie warto o tym wspominać. Maman nie przywizuje żadnej wagi do tego, co napisał Ars~ene Alexandre, nie docenia, co znaczy owo zaproszenie. Henryk pozostanie dla niej na zawsze wykolejeńcem, ukochanym, ale niemniej przeto nieszczęsnym wykolejeńcem. Hołdowała wszystkim przesądom swojej sfery: dobrzy muzycy kończyli konserwatorium, dobrzy aktorzy grywali w Komedii Francuskiej, dobrzy śpiewacy śpiewali w operze, a dobrzy malarze wystawiali w Salonie. Henryk przełknął to gorzkie rozczarowanie i ciągnął dalej, by podtrzymać rozmowę