They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

— Chwała Bogu, że nie muszę tu mieszkać — zachichotała młodsza kobieta i obie pobiegły do autobusu. „Ona ma rację” — pomyślała Jana, choć gdyby ją przyparto do muru, nie potrafiłaby powiedzieć, gdzie chciałaby zamieszkać. Większość ulic, przez które przejeżdżała jadąc do Świętej Agaty, wyglądała niezbyt zachęcająco, gdyż Święta Agata, kosztowna, ekskluzywna szkoła, do której posyłała ją babka, znajdowała się także w niemodnej obecnie części miasta. Świętej Agacie nie zależało na podobnych drobnostkach. Święta Agata pozostałaby sobą nawet na Saharze. Dom wuja Williama Andersona na Leśnym Wzgórzu był na pewno ładny, otoczony strzyżonymi krzewami i strzyżonym trawnikiem, i skalnymi ogródkami, ale tam także Jana nie miałaby ochoty mieszkać. Człowiek bał się wejść na trawnik, by nie pozostawić śladów na hołubionym przez wuja Williama aksamicie. Należało spacerować po wyłożonych płytami ścieżkach. A Jana marzyła, żeby móc się wybiegać. W szkole też nie wolno było biegać poza godzinami gier i zabaw. Jana nie celowała w grach. Była dość niezdarna. Mając jedenaście lat była wzrostu trzynastoletniej dziewczynki, przerastała więc o pół głowy koleżanki ze swojej klasy. A im się to nie podobało i dawały to Janie odczuć. Jana do nich „nie pasowała”. O bieganinie w domu przy ulicy Wesołej nie było mowy. Czy ktoś tu przebiegł kiedyś choćby parę kroków? Jana przypuszczała, że mogło się to zdarzyć matce. Matka jeszcze dziś chodziła tak lekkim krokiem, jakby miała skrzydełka u stóp. Raz zdarzyło się, że Jana przebiegła cały dom od frontowych drzwi do kuchennych schodów, głośno wyśpiewując. Sądziła, że babka wyszła. Tymczasem ta pojawiła się w drzwiach śniadaniowego pokoju i spojrzała ze znienawidzonym przez Janę uśmieszkiem. — Co to za harmider, Wiktorio? — spytała słodkim tonem, którego Jana nienawidziła jeszcze bardziej niż uśmiechu. — Biegałam sobie, bo to pyszna zabawa — wyjaśniła Jana. To chyba było oczywiste. Ale babka znów się uśmiechnęła i powiedziała tak, jak to miała w zwyczaju: — Na twoim miejscu, Wiktorio, więcej bym już tego nie robiła. I Jana nigdy już tego nie zrobiła. Babka bez wysiłku narzucała zawsze swoją wolę, choć była tak malutka, że chuda, długonoga Jana niemal ją już przerosła. Jana nienawidziła imienia Wiktoria. Niemniej wszyscy ją tak nazywali poza matką, która zwykle mówiła do niej „Janino–Wiktorio”. Nie wiadomo skąd, ale Jana wiedziała, że babka jest z tego bardzo niezadowolona, wiedziała, że z jakichś niejasnych powodów babka nie cierpi imienia Janina. Jana lubiła je, zawsze je lubiła i zawsze myślała o sobie jako o Janie. Wiedziała, że imię Wiktoria otrzymała po babce, nie wiedziała jednak, skąd się wzięła ta Janina. Ani w rodzinie Kennedych, ani w rodzinie Andersonów nie było żadnych Janin. W jedenastym roku życia zaczęła podejrzewać, że odziedziczyła je po rodzinie Stuartów. I trochę cierpiała z tego powodu, gdyż przykro było myśleć, że ulubione imię zawdzięcza ojcu. Ojca nienawidziła z całego serca, choć nie było ono stworzone, by kogokolwiek nienawidzić, nawet babki. Czasem bała się jednak, że jej nienawidzi, a to by było straszne — przecież babka żywiła ją, odziewała i kształciła. Jana wiedziała, że powinna babkę kochać, ale wydawało jej się to bardzo trudne, choć matce przychodziło bez wysiłku. Tyle że babka matkę kochała, kochała bardziej niż cały świat. A Jany nie. Jana wiedziała o tym od maleńkości. I czuła, że babka niechętnym okiem patrzy na miłość matki do niej, do Jany. — Zanadto się nad nią trzęsiesz — oświadczyła lekceważąco babka, kiedy matka niepokoiła się bólem gardła Jany. — Mam tylko ją — odparła matka. Na białą twarz babki wypełzł rumieniec. — Więc ja jestem dla ciebie niczym? — Ależ, mamo, wiesz, że nie to chciałam powiedzieć — żałośnie szepnęła matka i zatrzepotała rękami, był to charakterystyczny dla niej gest i Janie zawsze przychodziły wówczas na myśl dwa białe motyle. — Przecież ona jest moim jedynym dzieckiem. — I to dziecko, jego dziecko, kochasz bardziej niż mnie! — Nie bardziej, tylko inaczej — sprostowała błagalnym tonem matka. — Niewdzięcznica! — zawyrokowała babka. Jedno jedyne słowo, ale ileż było w nim jadu! I wyszła z pokoju, wciąż zarumieniona, a jej bladoniebieskie oczy lśniły gniewem. — Matuś — wyszeptała z trudem Jana, bo przeszkadzały jej powiększone migdałki. — Dlaczego babcia nie chce, żebyś mnie kochała? — Ależ moje maleństwo, tak wcale nie jest — zaprotestowała matka nachylając się nad Jana. Jana jednak wiedziała, że tak jest. Wiedziała, dlaczego matka rzadko przytula ją i całuje w obecności babki. Babka była wówczas tak zła, że choć nie mówiła słowa, jej gniew mroził powietrze. Jana cieszyła się, że matka tego unika. Za to kiedy były same, matka starała się jej to powetować. Ale rzadko bywały same. Teraz także nie miały dużo czasu, bo matka wybierała się na kolację. Matka niemal co wieczór chodziła na jakieś przyjęcia, najczęściej wychodziła też po południu. Jana strasznie lubiła spojrzeć na nią przed jej wyjściem. Matka wiedziała o tym i zwykle udawało jej się zmylić czujność babki