Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Już siedząc nawracał, gdy z dworca królewskiego wyszedł opat Aron, przed którym co żyło usuwać się, kłaniać nisko poczęło. Nie którzy biegli, cisnęli się i przyklękając w rękę go całowali. Widać było, jak bardzo szanowano królewskiego ulubieńca. Żywym krokiem podszedł opat ku Miklaszowi. Stój, rzekł. Miłościwy pan a król nasz dla winnych tylko jest surowym... łaskiście nie utracili. Pogrzeb ojca waszego kazano na zamkowym odbyć kościele. Jedźcie wprost do tumu... Miklasz słuchał milczący. Otóż, rzekł, to uczynię ze zwłokami rodzica mego i pana, co by on sam żyw uczynił, gdyby mu król dla rodu jego miłosierdzia odmówił. Powiozę je stąd... powiozę do pierwszego cmentarza i złożę w pierwszym kościele, jaki na drodze znajdę. Zhańbiona rodzina nasza, co łaski pańskiej nie była godną, ni umarła; ni żywa progu już zamku tego nie przestąpi... Taka była zmarłego wola... Surowym wzrokiem zmierzył opat mówiącego i długo się weń wpatrywał. Nie sprzeciwił się, aby bólu nie jątrzyć. Miklaszu Jakso, rzekł po cichu, czyńcie, jako chcecie. ale rozważcie dobrze, co czynicie... komu wydajecie wojnę... A głos zniżając dodał: - Ja z wami dziś jeszcze widzieć się potrzebuję dla dobra waszego... Młodzieniec skłonił tylko głowę i pochód żałobny, na dany przezeń znak, ruszył z grodu powoli, a opat oglądając się, krokiem ociężałym odszedł ku tumowi. W podwórcu zostały tylko cicho gwarzące kupki ludzi, oczyma wiodące za Jaksami, poczynając się zwolna rozpraszać i rozchodzić w różne strony, jakby przybite żalem i trwogą. Od przywiezienia na gród dwu braci poruszenie tu było wielkie. Mieli oni mnogich przyjaciół, a niejeden z dawnych towarzyszów w wyprawach, który miał może na sumieniu daleko więcej niż to, za co oni głowami płacili, czuł się niespokojnym. Dawno już króla Bolesława nie Widziano tak gniewnym, tak zapalczywym, tak strasznym. Takim tylko bywał niegdy, na placu boju, gdy dwa wojska stojąc po dwóch rzeki brzegach Wzajem się łajać Wyzywały do póty, dopóki gniewu krwią nie ugasił. Królowa Emnilda zawsze biorąca nieszczęśliwych stronę i tym razem chodziła paść do nóg męża, aby życie skazanych uprosić. Bolesław słuchać nie chciał jej nawet, z groźbą i fukiem odprawił. Dano zaledwie czas osądzonym do następnego ranka, aby się na śmierć przygotowali przykładnie; zdawało się już, że żadnej nie było nadziei i nic ich uratować nie może. Na dworze królowej smutek stąd i żal był wielki. Emnilda siedziała z rękami na kolanach złożonymi, zamyślona, zapłakana. Pani to była nie pierwszej już młodości, lecz jeszcze postawy i lica, które dawniejszego szlachetnego wdzięku zachowało ślady wyraźne. Rysy regularne i czyste nie zmieniły się, głębiej tylko zapadły oczy, kilka zmarszczek je otaczało, a dokoła ust uśmiechy i płacze wyżłobiły drogi, którymi na przemian chodziły. Wiek na ślicznej jej twarzy rozlał pokój chrześcijański, rezygnację pobożną i smutek łagodny, jaki przystał człowiekowi na tym płaczu padole. Były one nowym wdziękiem i urokiem, który młodość zastępował. Pobożna pani sama siedziała u gasnącego ognia, krosna jej i robota, porzucone w nieładzie, świadczyły, że niedawno od nich odeszła. Dwie służebne przez drzwi zasłonione z drugiej komnaty za glądały po cichu, nie dając znać o sobie najmniejszym szelestem i nie przerywając spoczynku. Izba królowej, której ściany całe zawieszone były obiciami przez nią szytymi, pełną stała oznak i godeł pobożnych. Krzyże na wszystkich stołach u ścian widać było, kropielnica brązowa wisiała u drzwi. Królowa ocierając łzy długo by tak w myślach zatopiona pozostała na siedzeniu w nieruchomym odrętwieniu, gdyby w tej chwili zza zasłony stłumiony płacz nie dał się słyszeć. Głos ten poruszył ją i przestraszył, tak że nagle się zerwawszy pobiegła do drugiej izby, w której już znowu cicho było. Odsłoniwszy oponę, ciekawymi oczyma poczęła się po niej rozglądać. Druga komnata przytykająca do tej, w której królowa Emnilda przy pracy dnie spędzała, mieściła zwykle gotową na rozkazy służbę jej niewieścią. I teraz też nie było tu nikogo, krom trzech młodych dziewcząt, z których dwie cuciły trzecią, na poły omdlałą na ławie u ściany. Ujrzawszy królowę wchodzącą, zapłakana z trudnością podnieść się usiłowała, dwie jej towarzyszki stały pomieszane i milczące. Królowa zdawała się nie pojmować, co tu pod jej bokiem stać się mogło