Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Kaśka zgorszyła się na razie, ale powoli zaczęła zastanawiać się nad słowami stróża i rezultatem tego zastanowienia było pewne zaniedbanie owych, tak pilnie odmawianych Zdrowasiek. Od pewnego czasu Jan stał się dziwnie podejrzliwym i zazdrosnym. Czy z własnej inwencji, czy też ulegając czyimś poszeptom, zaczął wmawiać w siebie, że opór Kaśki ma źródło w jakiejś tajemniczej miłości, której przedmiotem musi być jakaś nie znana mu osobistość. Na próżno Kaśka zaklinała się, tłumacząc, że nigdy, ale to nigdy nie "bawiła się" z innym mężczyzną. Jan trwał ciągle przy swoim, sądząc, że w ten sposób prędzej dojdzie do zamierzonego celu. Był to ostatni środek - jeśliby ten się nie udał, Jan czuł, że musi się wyrzec wszystkiego. Była w tym człowieku zaciekłość dziwna do zgubienia Kaśki, zaciekłość mężczyzny, pełnego nienasyconej żądzy. Może w głębi tej nieokrzesanej, a nawet wulkanicznej natury tlało jakieś lepsze, rzewniejsze uczucie, ale namiętność głuszyła głos serca i zwierzę rozwielmożniało swe panowanie głusząc wrodzony, nawet najniżej postawionej klasie ludzi, pierwiastek duchowy. Kaśka drżała z trwogi przed tym zwierzęciem, które czatowało na nią po ciemnych zakątkach, lecz z uległością istoty skazanej na zatratę nie miała siły uciekać ani wołać o pomoc. Zresztą, gdzież miała się udać? Do pani, którą odprowadzała na schadzki z kochankiem? do pana, liczącego polana drzewa lub ziarnka kawy?... Modlić się nie mogła, nie umiała... zdało się jej, że Bóg odwrócił się od niej; młoda krew dopominała się także praw swoich... Szamotała się jeszcze, ale były to konwulsyjne drgania, które ocalenia jej zapewnić nie mogły. Wrodzoną uczciwość zagłuszało życie i nędzne warunki istnienia. Piękna strona tej szlachetnej istoty za mało była rozwijana, aby mogła stanowić dość silną tarczę pokusom, które ją zewsząd otaczały. I w Kaśce było zwierzę, które budziło się pod wpływem Jana. Podejrzenie Jana sprawiło jej boleść wielką. Skąd powstało? Dlaczego wyrzuca jej bezustannie tego drugiego, o którym ona sama nic nie wie? Nawet kilka dni temu wspominał, że to jest jakiś "cylinder". Ach! Kaśka wie, że "cylindry" nie dla niej. Nie wdawałaby się nigdy w żadne konszachty z panami. Cóż, kiedy Jan wytłumaczyć sobie nie pozwoli i boczy się na nią, a nawet wczoraj "dobranoc" jej nie powiedział. Może dziś przecie udobrucha go trochę. Pani wybiera się wieczorem na zwykłą przejażdżkę - postoi wiec trochę przed bramą i porozmawia dłużej. Zamysł jej wszakże nie udaje się wcale. Gdy nastawiła samowar, wpadł do kuchni zdyszany posłaniec oddając karteczkę, zakreśloną niekształtnym pismem. Nakazał oddać to natychmiast pani Budowskiej, dodając, że matka pani umiera. Na Julii wiadomość ta wywarła dość silne wrażenie, bądź co bądź była dzieckiem i przywiązanie rozbudziło ją na chwilę z letargu, w którym była pogrążona. Nie odpowiadając ani słowa na zgryźliwe uwagi Budowskiego, że matka za często umiera, wyszła szybko, na wpół ubrana, z włosami w nieładzie. Kaśka pobiegła za nią, chcąc jej być pomocną, lecz Julia wstrzymała j ą ruchem ręki. - Daj znać... - wyrzekła tylko, schodząc szybko ze schodów - daj znać, wiesz komu! Za chwilę znikła na zakręcie, pozostawiając po sobie woń tanich pachnideł i paczulowego mydła. Śpieszyła się bardzo do łoża matki, której choroby tak często używała za pretekst do pokrycia swych niegodziwości. Może sumienie ocknęło się wreszcie w tej wiarołomnej żonie i złej córce. Kaśka przecież nie zastanawiała się nad tym. Ona wiedziała tylko jedno, że pani kazała jej znów rozmawiać ze swym kochankiem, a Kaśka w głębi duszy nienawidziła tego człowieka. Musi iść przecież i wypełnić rozkaz pani - inaczej mogłaby się na gniew narazić. Gdy wybiła oznaczona godzina, Kaśka zarzuciła chustkę na głowę i wybiegła szybko na ulicę. Przed bramą stał Jan paląc fajkę. Nic pozdrowił wszakże Kaśki, śledził tylko uważnie jej kroki. Gdy oddaliła się cokolwiek, porwał się z miejsca i pobiegł za nią. W oczach miał niepoczciwą iskrę, a przez zaciśnięte zęby przeciskały się jego zwykłe słowa: - Ach! psiakrew zwykła! psiakrew zwykła!... Kaśka prędko przebyła drogę, oddzielającą ją od miejsca, na którym zwykle oczekiwał kochanek jej pani. Spostrzegła go zaraz, palącego, jak zwykle, papieros