They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Nie chodzi w tym przypadku o wojnę korsarską w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale o długi rejs nieoficjalny, co nie wyklucza jednak ani celowości wyprawy, ani odpowiedniej taktyki. Sztaby dywizji są bardziej jednorodne niż w latach sześćdziesiątych. Pięćset czterdzieści jeden dni podróży morskiej Zwiększając w ciągu dziesięciu lat h'czbe okrętów z dziesięciu do stu, Colbert musi przyjmować wszystkich bez wyboru pułkowników wojska lądowego i kapitanów statków handlowych, wilków morskich i dworzan, szlachciców i chłopów. Minęło jedno pokolenie: wojsko morskie Seignelaya będące raczej marynarką jest bardziej wykształcone i zdyscyplinowane. Większość oficerów pana Duquesne to szlachcice, kapitanowie fregaty, porucznicy lub podporucznicy. Okrętem „L'Ecueil", na którym płynie Robert Challes, dowodzi początkowo stary mieszkaniec Saintonge nazwiskiem Hurtain. Ten nawrócony protestant, który chętnie zagląda do kieliszka, cieszy się sympatią załogi i nie dba wcale o dyscyplinę. Hurtain umiera, a okręt przechodzi w ręce kawalera de Porrieres, członka słynnej rodziny Glandeves, komandora Krzyża Maltańskiego, człowieka bardziej despotycznego niż tamten. Nowy dowódca zmusza do posłuszeństwa drugiego oficera, niezdarnego i zarozumiałego pana de Bouchetiere, protegowanego markizy de Maintenon. Marynarze nazywają takich lądowych bawidam-ków „lalusiami". Podróż po oceanach trwa tak długo, wyprawa tak się przeciąga, że niekiedy oficerowie zapominają o dyscyplinie. Porządek na okręcie i wśród eskadry zależy co prawda przede wszystkim od dowódców i ich umiejętności zawodowych. Na statku, tak samo jak na lądzie, „miecz" i „pióro" kłócą się oczywiście z byle powodu. Komisarz płynący na okręcie admiralskim i Challes na „L'Ecueil" mają często na pieńku z kapitanami lub z porucznikami. Oficerom marynarki natomiast nie brak zawodowego szlifu. Nasz pisarz podziwia szczególnie zręczność sternika: po siedemdziesięciu dniach na Atlantyku (z jedną przerwą na wyspach przy Przylądku Zielonym) sternik zbliża się precyzyjnie do miejsca, gdzie może bez trudu przepłynąć koło Przylądka Dobrej Nadziei! Sternicy ówcześni, częstokroć wyspecjalizowani — jeden w żeglowaniu po Oceanie Indyjskim, inny przy Antylach czy Nowej Francji — chociaż tylko dzięki doświadczeniu, a nie nauce, warci są dobrych oficerów nawigacji. Marynarze, przynajmniej marynarze z „L'Ecueil" są Bretończykami lub Normanami. Mają rozkaz, by wołać: „Niech żyje król!" przy każdej okazji; wydają się wszyscy bardzo pobożni, szczególnie Bretończycy. Na nieszczęście na statku zdarzają się kradzieże. I Challes wyciąga z tego wniosek, że bywają na świecie i pobożni złodzieje. Są tam także drobni handlarze, którym udaje się przewozić towary bez zwracania na siebie uwagi komisarzy czy pisarzy. Ale wszystko to jest niczym w porównaniu z ich życiem codziennym. Czy zostali zaciągnięci do marynarki „na siłę", czy zgodnie z wymyślonym przez Colberta systemem „klas" — pierwszą formą nowoczesnego zaciągu morskiego — czy są byłymi żołnierzami, czy też galernikami, bardzo niewielu z nich dobrowolnie się podjęło tej 173 kołnierze i marynarze L74 pracy. Życie mają ciężkie. „Pracują,! męczą się bardzo, w dzień i w nocy, jak się zdarzy; są źle odżywiani w porównaniu z robotnikami na lądzie, zaniedbani i przy tym czasem nieźle bici! Czy są mniej ludźmi niż tamci?" 16 Kiedy spadają z omasztowania, rzadko można ich uratować, nawet jeśli statek zawraca. Kiedy woda w ładowni dochodzi wysokości sześciu stóp, szesnastu marynarzy musi ją wypompowywać przez dwanaście godzin na dobę. Ilekroć to jest możliwe, na okręty się ładuje zwierzęta, świeżą żywność, chleb, ale kiedy chleb zwilgotnieje w doku, nie pozostaje nic innego jak go wyrzucić za burtę lub też zjeść, wysuszywszy uprzednio na pokładzie, „wyschnięty, z tłuszczem z obiadu i przyprawiony octem". W sucharach, które lepiej się przechowują niż chleb, lęgną się czasem grube białe robaki, A nie wszyscy marynarze wyznają filozofię Bretończyka nazwiskiem Le Gallic, „który jada szczury i twierdzi, że są smaczniejsze od królików; robaki zaś w chlebie to dla niego to samo co masło i konfitury, smaruje nimi kromkę i zjada!" Podczas długich podróży choroby dziesiątkują załogi: „gorące febry", czyraki (w tym przypadku Challes leczy się wódką zaprawioną tartym czosnkiem: to się nazywa „wypędzać diabła w imieniu Belzebuba"), a zwłaszcza szkorbut. Zaokrętowani żołnierze, którzy nie mają nic do roboty, są bardziej narażeni niż będący ciągle w ruchu żeglarze i w końcu zapadają na różne choroby. „Sądzę — pisze Challes pod .koniec wyprawy — że cała ta marynarka ma diabła w zębach." Nędzne muszą mieć dziąsła! W dywizji pana Duquesne choroby robią znacznie większe spustoszenie niż nieprzyjacielskie armaty czy muszkiety. Nawet krótkie postoje męczą bardziej niż nawigacja: trzeba dźwigać setki wiader wody, podając sobie każde z ręki do ręki, by zrobić zapas wody na podróż, godzinami rąbać drzewo, by zaopatrzyć w nie cieśli. Rozrywki natomiast niewiele są warte. Wielką przyjemność sprawia świeże jadło po dłuższej przerwie, wypicie wódki po ciężkiej pracy. Bawi polowanie na rekiny, mieczniki, zbieranie z pokładu ryb latających, co jest wielką gratką dla statków unieruchomionych w czasie sztilu. Ale zdobycze, często znaczne na prawdziwych statkach korsarskich, są prawie nie znane za Duquesne-Guittona... Pozostaje słynny, hałaśliwy, błazeński, karnawałowy i nie dający się opisać „chrzest morski". Po otrzymaniu zezwolenia od kapitana władza przechodzi do klubu oficerów marynarki (pierwszego bosmana, drugiego bosmana, cieśli itp.). Z twarzami czarnymi, powalani, z przyczepionymi fałszywymi brodami, ubrani dziwacznie, uzbrojeni w utensylia kuchenne, marynarze chrzczą statek kubłami wody. Następnie udają, że uszkodzą bukszpryt, jeśli pisarz królewski nie zapłaci okupu: hojny Challes ustę- „Niech Bóg nas uchroni przed kawalerem de Forbin!" puje im połowę wieprza