Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Walka przeciw rewizjonizmowi hartowała nas nie tylko teoretycznie, ale i politycznie. Stawaliśmy się proletarjackimi rewolucjonistami. W tym też okresie zetknęliśmy się z krytyką z lewego skrzydła. W jednej z bardziej na północ położonych kolonij, zdaje się, że w Wilujsku, mieszkał zesłaniec Machajskij, którego nazwisko wkrótce potem nabrało dość szerokiego rozgłosu. Machajskij rozpoczął od krytyki socjal-demokratycznego oportunizmu. Pierwszy jego hektografowany zeszyt, poświęcony demaskowaniu oportunizmu niemieckiej socjal-demokracji, cieszył się w kolonjach zesłańczych dużem powodzeniem. Drugi zeszyt poświęcony był krytyce systemu ekonomicznego Marksa i prowadził do tego niespodziewanego wniosku, że socjalizm jest ustrojem społecznym, opartym na eksploatacji robotników przez inteligencję zawodową. Trzeci zeszyt uzasadniał w duchu anarcho-syndykalistycznym konieczność odrzucenia walki politycznej. W ciągu kilku miesięcy praca Machajskiego skupiała uwagę wszystkich leńskich zesłańców. Dla mnie zaś stała się radykalną szczepionką przeciw anarchizmowi, bardzo zamaszystemu w negacjach słownych, ale nie życiowemu, a nawet tchórzliwemu we wnioskach praktycznych. Z żywym anarchistą spotkałem się po raz pierwszy w moskiewskiem więzieniu etapowem. Był to nauczyciel ludowy Łuzin, skryty, milczący, szorstki. W więzieniu przez cały czas starał się zbliżyć do kryminalistów i z zajęciem przysłuchiwał się ich opowiadaniom o morderstwach i rabunkach. Niechętnie wdawał się w teoretyczne rozważania. Raz tylko, kiedy zaczęłem usilnie nalegać, aby mi wyjaśnił, jak przy autonomicznych wspólnotach będzie się zarządzało kolejami żelaznemi, Łuzin odpowiedział: a po kiego djabła miałbym przy anarchizmie jeździć kolejami? Ta odpowiedź wystarczyła mi w zupełności. Łuzin próbował przeciągać na swoją stronę robotników i między nami wrzała głucha walka, niepozbawiona nienawiści. Razem z nim odbywaliśmy drogę na Syberję. Łuzin postanowił przejechać łódką przez Lenę, mimo, że woda przybrała. Był nietrzeźwy i rzucił mi wyzwanie. Zgodziłem się pojechać z nim razem. Po rozlanej rzece płynęły pnie drzew i trupy zwierząt. Wirów było pełno. Przeprawę, mimo obaw, odbyliśmy pomyślnie. Łuzin ponuro wydał mi ustnie jakieś świadectwo: dobry towarzysz, czy coś w tym rodzaju. Stosunki między nami poprawiły się. Wkrótce, zresztą, wysłano go dalej na północ, gdzie po upływie kilku miesięcy pchnął nożem naczelnika straży ziemskiej. Naczelnik był silnym człowiekiem, a rana nie była niebezpieczna. W sądzie Łuzin oświadczył, że przeciw naczelnikowi osobiście 90 nic nie ma, ale że w jego osobie chciał uderzyć rządową przemoc. Dostał się na ciężkie roboty. W tym czasie, kiedy na dalekich, zasypanych śniegiem kolonjach syberyjskich, namiętnie omawiano sprawy zróżniczkowania rosyjskiego włościaństwa, angielskich trade-unions’ów, stosunku kategorycznego imperatywu do interesów klasowych, zagadnienia darwinizmu i marksizmu, w sferach rządowych prowadzono inną walką ideową. Najświętszy synod w lutym 1901 roku wykluczył z cerkwi Lwa Tołstoja. Orędzie synodu drukowały wszystkie gazety. Tołstojowi zarzucano sześć przestępstw: l) „zaprzecza istnieniu osobowego żywego Boga, w Trójcy Świętej sławionego”, 2) „zaprzecza istnieniu Chrystusa, człowieka-Boga, wskrzeszonego z martwych”, 3),,zaprzecza niepokalanemu poczęciu i dziewictwu Przeczystej Bogurodzicy, przed urodzeniem i po urodzeniu Chrystusa”, 4) „nie uznaje życia zagrobowego i kary”, 5) „zaprzecza błogosławionemu działaniu Ducha Świętego”, 6) „naigrawa się z tajemnicy eucharystji”