Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Filozof, który od rana wyszedł do lasu, gdzie sobie ścinał szakłaki na cybuszki, właśnie teraz wrócił podczas owej sceny płaczu; obiecywał sobie kiszkę z rodzynkami, a tu zastał łzy, płacze, czułości. Starszy Ochota spojrzał na brata wzrokiem wymownym, mającym znaczyć: „Zlitujże się, uspokój te kobiety, wybaw mię z kłopotu!” Dla Julka sprawy takie nie były nowością, gdyż dziękowanie za służbę powtarzało się parę razy corocznie. Zaraz też wziął Ajnemerowa pod rękę i prowadził ją do izby mówiąc: - Kto widział, żeby taka kobieta, którą tu wszyscy adorują, okazywała słaby charakter? Gospodyni ogromnie to lubiła, gdy ją filozof otaczał taką tkliwością, i nabierała wtedy chęci do otwierania mu swojego serca w mocnym przekonaniu, że nie ma na świecie nic ciekawszego i godniejszego uwagi nad jej własne uczucia. Izba gospodyni była pełna 38 korzennej woni: pieprzu, majeranku, kolendru, imbiru, bobkowych liści, przypominając wchodzącemu tutaj świeżo nadziane kiełbasy, kiszki, marynujące się szynki, nogi, głowizny, boczki itd. Toteż Julek oblizał się przy wejściu w progi owe jako człowiek pewny nagrody za swoje szlachetne usiłowania. Ale oto Ajnemerowa poskoczyła nagle, załamała boleśnie ręce, potem stanęła jak skamieniała Niobe i zawołała z przerażeniem: - Mój Boże, mój Boże!... Tyle pracy przepadło! Przybiegli do niej Julek, Polusia i Wiktusia przeczuwając coś bardzo złego. Gospodyni stała nad nieckami, które widocznie jakaś siła zwaliła na ziemię z ławy pod piecem. Obok niecek poniewierały się w śmieciach trzy kiszki brutalnie rozszarpane, a zresztą wszystko, co było na tych nieckach, przepadło bez śladu w tym czasie oczywiście, kiedy na ganku trzy kobiety usiłowały wzruszyć Sarmatę wybuchami żalu. Z wyrzutem spojrzał filozof na gospodynię, jak gdyby chciał powiedzieć: „Oj, ty, niedobra kobieto! Potrzebaż ci było wyprawiać te bezpożyteczne komedie, ażeby mię narazić na tak ciężką stratę?” Polusia zrobiła uwagę, że drzwi izby były na wpół uchylone i ktoś wszedł przez sień od tyłu domu. Straty były nadzwyczajne: nie licząc kiszek przepadł wieniec świeżo dziś rano nadzianych kiełbas. No, a gdzież winowajca? Gdyby był w domu Olfąs, to Ajnemerowa sama rzuciłaby się nań, oberwałaby mu „kudły” ze łba, drapałaby go teraz, choćby nawet nie był on sprawcą tego dzieła, byle nasycić uczucie zemsty za zmarnowanie pracy. Tymczasem Olfąs gdzieś przepadł, i to nie wiadomo z jakiego powodu, gdyż czarny warszawski pies przecież kury podchodził. Może ten sam pies dobrał się do kiełbas? Jest to bardzo prawdopodobne... O tych kiełbasach i kiszkach nie można mówić jegomości. - „Wyprawiacie mi beki - powiedziałby - a w domu żadnego dozoru nie ma!” - Niezawodnie nakląłby przy tym strasznie. Co prawda, miałby za co. Takie mniej więcej myśli przewinęły się w głowie gospodyni, aż nareszcie rzekła: - Mówcie sobie, państwo, co chcecie, a ja zawsze powiadam, że są na świecie rzeczy różne takie... Ja tam jestem prosta kobieta, ale pamiętam dobrze, jak nieboszczka moja matka zawsze powiadała: „Lepiej we wszystko wierzyć niż w nic!” - Eeee, tak znowu mówić nie można! - zawołał z goryczą w głosie filozof, któremu zawiedzione nadzieje dodawały teraz bodźca opozycji, a gospodyni poczęła go już drażnić jako pozioma inteligencja. - Tylko ludzie z niższym poznaniem mogą wierzyć w głupie gusła i zabobony - mówił z naciskiem i z fizjonomią człowieka o coś obrażonego - ale kto ma wyższe pojęcie, ten sobie nic nie robi z ciemnego pospólstwa. Takie powiedzenie Julka wychodziło na to: „Mało sobie robię z twoich przekonań, ponieważ mi nie możesz dać kiszki z rodzynkami!” I gospodyni odczuła dosyć dotkliwie lekceważenie. Byłoby może już przyszło do jakiego poważniejszego zatargu, gdyby nie okoliczność, że rosół z kurzyny właśnie się uwarzył i Polusia rozłożyła serwetę na kawałku stołu, po czym poszła prosić na rosół pana Benedykta