Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Tak. Tak właśnie mówiłem... coś w tym rodzaju. Ale nie jestem przecież żadnym geniuszem. Inni też wpadali na podobne pomysły. - Obdarzył Stena bardzo poważnym spojrzeniem. - Ta myśl nie jest więc całkowicie oryginalna. - Jak to skromnie z twojej strony - powiedział Sten. - Dziękuję, panie ambasadorze. No, ale wracajmy do naszego... manifestu. Wierzymy w to, że nowi przywódcy Altaic powinni zostać wybrani ze wszystkich ważnych rodów mgławicy. Najlepiej wykształceni Suzdalowie, Torkowie, Bogazi i Jochiańczycy - jak ja sam. - Czy sukces uniwersytecki pomoże przy ich... kwalifikacji? - prowokował Sten. - Nie ma lepszej skarbnicy wiedzy niż Uniwersytet Pooshkan. To niewątpliwe. - Jak mogłem sam na to nie wpaść - powiedział Sten. - Chociaż tu także widzimy konieczność wielkich zmian - stwierdziła Riehl. - Wiele wykładów zawiera... niewłaściwe treści. - Rozumiem, że zrewidowanie programu uniwersytetu także należy do waszych żądań? - spytał Sten. - Oczywiście. - I spalicie uniwersytet, jeżeli nie zostanie ono spełnione? - Tak. Kto powstrzyma? - powiedziała Bogazi. - Mój ród bardzo ważny. Jeśli ktoś zranić mnie - kłopot. - To samo dotyczy nas wszystkich - stwierdziła Riehl. - Dobrze się stało dla milicjantów, że pan przyszedł. Gdyby zrobili coś głupiego... cóż, nasze rodziny zniszczyłyby ich. Proszę mi wierzyć. Milhouz wręczył Stenowi kartkę papieru, będącą manifestem komitetu. - To są nasze żądania. Proszę je wziąć... albo zostawić. Sten przeciągnął tę chwilę bardzo długo. - A więc... zostawiam. - I podniósł się, aby wyjść. Pokój wybuchł totalną paniką. - Chwileczkę - powiedział Milhouz. - Dokąd pan idzie? - Z powrotem do ambasady - oznajmił mu Sten. - Nie mam tu nic do roboty. Poza tym, to naprawdę nie moja sprawa, tylko zdecydowanie lokalny problem. Proszę mi więc wybaczyć... Idę zobaczyć na ekranie telewizyjnym, co się z wami dalej stanie. I będę popijał miłego, porządnego drinka. - Ależ nie może pan iść! - krzyknęła Riehl, bliska płaczu. - No to zobacz - powiedział Sten. - Ale milicja... - Zabije was wszystkich - stwierdził Sten. - Są całkiem szaleni. Nie sądzę, aby wiele czasu zabrało im przystąpienie do roboty. Wasze pochodzenie zapewne rozwścieczy ich jeszcze bardziej. Wiecie, jacy są gliniarze? Wrażliwi. Bardzo wrażliwi. To zabawne, nieprawdaż? Wy sądzicie, że powodujecie zamieszki. Ale to milicjanci mają ostatnie słowo. Zdarza się. - Czego pan od nas chce? - spytał płaczliwie Milhouz. Jego policzki zbielały ze strachu. Sten odwrócił się w drzwiach. - Mam lepsze pytanie. Czego wy naprawdę chcecie? I nie dawajcie mi znowu tego manifestu. Nastąpiła całkowita cisza. - Powiem wam coś - oznajmił Sten. - Zobaczę, czy ktoś zechce z wami porozmawiać. Wysłuchać waszych wizji. - Ktoś... ktoś ważny? - spytał Milhouz. - Tak. Ktoś ważny. - A co z publicznym wystąpieniem? - Nie wiem. Być może. - Chcemy świadków - zaszczekał Tehrand. - Zapytam - powtórzył Sten. - A teraz... czy to wystarczy? Uczciwe wysłuchanie waszych pomysłów. Rozważenie ich przez tych, którzy podejmują decyzje. W porządku? Milhouz rozejrzał się po pokoju i zobaczył lekkie kiwnięcia głów. - Zgoda. - To dobrze. - Sten ruszył ku drzwiom. - Ale... jeżeli nas przynajmniej nie wysłuchają... - Milhouz usiłował uratować resztki dumy całej grupy. - Spalicie uniwersytet do fundamentów - zakończył za niego Sten. - Za tydzień! - warknął Milhouz. - Zapamiętam. I Sten wyszedł. Rozdział 12 Sten powrócił do ambasady w morderczym nastroju. Spojrzał na tę kłamliwą dyplomatyczną notę, nadal napisaną tylko do połowy, i rzucił nią z całej siły tak, że przeleciała przez pokój. Zachował się jak zupełny dzieciak. A do tego nie czuł żadnej satysfakcji. Pomyślał o skopaniu biurka, ale powstrzymał się w samą porę, biorąc pod uwagę masę olbrzymiego, drewnianego mebla, zrobionego jak na miarę Khaqana. Zauważył też, że nóżki sprzętu nosiły już ślady ciosów, pozostałości po samookaleczeniach dokonanych przez poprzedniego ambasadora niewątpliwie w wyniku kontaktów z uroczymi, altruistycznymi, natchnionymi mieszkańcami Mgławicy Altaic. Potem Sten pomyślał o wezwaniu Masona do swojej kwatery w nadziei, że uda się go sprowokować do nieoficjalnej bójki, ale zamiast tego poprzestał na głośnym, dzikim jęku, odwracając się ku zamkniętemu oknu, w które waliła ulewa z burzy obejmującej całe Rurik. Ktoś zakasłał. Potem zachichotał. Sten nie odwracał się. - Czy nasz chłopaczek nie ma przypadkiem kłopotów? - zanucił Alex