They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Ludzie więc wiedzieli, widzieli, szydzili, urągali się. Rzecz była jawna… nie ulegająca już wątpliwości. Robert był pochwycony, a na odwrót obwiniano go o nikczemne ubieganie się za groszem!! — Poczciwe imię moje w błocie! nieszczęśliwy Robert obryzgany potwarzą!! Major zniósłby wszystkie losu pociski; tylko nie ten, który go ranił w serce samo, odbierał mu to, co miał najdroższego, cześć i syna! Z ganku wbiegł do dworku, powtarzając: — Infamia! podłość! Nie było już tu co myśleć długo. Chciał Jazyga jechać sam natychmiast po syna — rozmyślił się — było to niepodobieństwem. Pułkownik stał na zawadzie, przyszłoby do tłumaczeń, wymówek. Wszystko to było niepotrzebne. Starczył jeden stanowczy rozkaz rodzicielski: — Powracać! Nie zwlekając major siadł do stolika… rzucił ową kartkę do szuflady, bo chciał ją zachować, choć sam niedobrze wiedział dlaczego — i począł pisać do Roberta. Pierwszy list gorączkowo nakreślany podarł, drugi zmiął i odrzucał. Nie chciał,, aby się Robert domyślał rozdraźnienia przyczyny. Jednak w ostatnim nie uniknął tego, by się coś niezwyczajnego nie przebijało. „Kochany Robercie! Proszę cię po odebraniu listu tego, jak możesz najprędzej, przyjeżdżaj do Żabliszek. Jest tego wielka, największa potrzeba. Wymówki żadnej nie przyjmuję. Nakazuję przyjechać pod błogosławieństwem.” Ostatnie słowa dwa razy podkreślił stary. W kwadrans potem fornal siadał na koń i pośpieszał na pocztę. Major liczył dni — ile ich miało iść pismo, ile mogły zabrać przygotowania, jak długo podróż trwać mogła. Rad był Roberta widzieć już przy sobie. Każda chwila zwłoki wiekiem mu się stawała. Trawiła go gorączka, pił wodę — chodził — jeść ani spać nie było sposobu. Całą noc strawił w ogródku z fajką, chłodząc się ona powietrzu wolnym, i nad ranem dopiero usnął wsparty o drzewo. Służba zaniepokojona, Burakowski, klucznica, kucharz dowiedziawszy się, że pan w łóżku nie nocował, pobiegli go szukać przerażeni. Major stukał ich, obudziwszy się, i poprzepędzał, łając i krzycząc, że mu przecie wolno było spać gdzie się podoba. Nigdy go jeszcze takim nie widzieli. W całym dworze panował niepokój największy. Około południa major się opamiętał i złagodniał. Miał najmocniejsze postanowienie Roberta już więcej nie puścić do Zahajów, osadzić tam Burakowskiego i nie pozwolić synowi ani na jeden dzień tam powrócić. Rozmyślając jak się miał znaleźć, chciał się przemóc, aby Robertowi nie mówić ani słowa, nie czynić wymówek żadnych, przy czyn nawet nie wyjaśniać, wprost powiedzieć, że po nim tęsknił — chce go mieć przy sobie, nic więcej. Roberta mu żal było — wiedział, że odboleć musi, a powtarzał w duszy: — Niechaj boli jako chce… Jemu samemu łzy się w oczach kręciły, przypominał sobie, co wycierpiał dla żony… stawił się w miejscu syna — lecz dla jego szczęścia — kończył zawsze tą zwrotką: — Niechaj boli jako chce, inaczej być nie może. Już tego dnia poszedł sam dla syna przygotowywać mieszkanie. To, które dawniej zajmował, było za szczupłe na dłuższy pobyt. Major dla siebie przeznaczył jedną izdebkę, resztę pokojów jakie miał — dla Roberta. Najlepszy sprzęt kazał tam zanieść, pomyślał o wszelkich wygodach. To go rozerwało. Kilka razy jednak powracał do stolika i brał w rękę list ów nieszczęsny… czytał, opatrywał — egzaminował. Znalazł kopertę, rozpatrzył się w pieczątce. Chciał odgadnąć, skąd ta nikczemna, zabójcza pochodziła przestroga niby, w istocie sztylet i trucizna. Zgadywał, że familia panny musiała wysłać tę kartkę — ale kto? W tym stanie rozgorączkowania znalazł go nazajutrz przybywający sędzia, który miał sobie za obowiązek go nie mijać, wiedząc, że zawsze go trochę rozrusza i ożywi. Jedno spojrzenie na twarz dało mu poznać, że major musiał mieć jakiś nowy powód zmartwienia. Blady był, policzki mu nagle wpadły, oczy się powiększyły, usta miał spalone. Jazydze zachować w sobie tajemnicę było nie podobieństwem, potrzebował się wylać, uskarżyć, podzielić z kimś tym bólem. — Co ci jest? czyś chory? — spytał. Nikogo nie było przy nich. — Zabity jestem, nie chory — zawołał major — chodź… Chwycił go za rękę i przestraszonego pociągnął do swojego pokoju; tu odemknął stolik, wyjął kartkę i trzymając mu ją przed oczyma, krzyknął: — Czytaj, czytaj tę infamię!… Erdziwiłł niedowidzący, nos prawie na kartce położywszy, począł sylabizować, lecz mniej okazał wzruszenia, niż, się major spodziewał. — Cóż ty na to? infamia! — Infamią jest dla tego, co to pisał — rzekł sędzia — potwarz, zazdrość. Jakiś odpalony mści się pretendent… — Myślisz, że pretendent? — A któż by? — Familia! — Nie, familia by tych środków nie użyła, bo to jej srom czyni… Nie, to pretendent. Śmiać się z tego! — A! śmiać się! śmiać! — zaryczał major. — Śmiać, gdy idzie o honor, o cześć, o poczciwe imię, o przyszłość Roberta! Ja szaleję!… — Kiedyż to odebrałeś? dziś? — Nie, już dzień trzeci… — A jeszcześ się nie wyburzył! człowiecze! co za natura żelazna! — rzekł Erdziwiłł. — A wiesz ty, że gdybym, jak trucizny tej podłości do trzeciego dnia nie… zrzucił — to bym ja od niej umarł. Ty chodzisz z nią we wnętrznościach… — I konam! — dodał major. Chwycił go za rękę Erdziwiłł. — Człowiecze, upamiętaj się. Błaznom wszystko pisać wolno, ale uczciwym ludziom błazeństw do serca brać się nie godzi. Tfu! pluń na marę! —. Nie uspokoję się, aż Robert tu będzie — rzekł major. — Posłałeś po niego? — Napisałem, aby wracał pod błogosławieństwem… Smutnie głową pokręciwszy, Erdziwiłł siadł w krześle. — Stary jesteś, a gorączka! — odezwał się. — Należało się rozmyślić. No, ale nie powiem już nic. Ojciec jesteś, masz prawo, rób, co chcesz. Chmurny, założywszy w tył ręce, major chodził po izdebce — nogą strącając, co mu stawało na drodze