Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zamiast mózgu plastykowe rurki flamastrów i długopisów. Po żółtym ołówku łazi mucha. - Raiso Dimitriewna ja wcale nie jestem bezpłodna. Następnym razem zażądajcie od waszych informatorów odpowiedniego zaświadczenia lekarskiego. Dyrektorzyca uśmiechnęła się - wysmarowane pomadką wargi rozciągnęły się od policzka do policzka. Lidka wyszła z gabinetu, patrząc prosto przed siebie. Weszła do toalety, rozejrzała się, czy nikt nie patrzy i wyciągnęła z torebki opakowanie słabego środka uspokajającego. Gdzieś tam, na dnie świadomości drgnęła myśl - gdyby połknąć wszystkie naraz, nie będzie żadnych problemów. Obmyła twarz zimną wodą. I uśmiechnęła się do swojego odbicia w pękniętym zwierciadle. Najpierw uśmiechnęła się smutno, potem spokojnie, aż wreszcie uśmiechem wyrażającym pewność siebie. Schowała opakowanie, nawet go nie rozerwawszy. Za wiele honoru, Raiso Dimitriewna. Kicham na was z wysokiej dzwonnicy. * * * Czekała na Maksymowa o siódmej, ale dzwonek brzęknął pół godziny wcześniej. Akurat wyszła spod prysznica; owinąwszy się szczelnie kąpielowym szlafrokiem i rozpuściwszy związane wcześniej na czubku głowy włosy, poczłapała do drzwi. Tak było jej spieszno, żeby otworzyć, że nawet nie zapytała: „Kto tam?” - Dziś przeszedłeś nieco wcze... Dołem pociągnął zimny powiew z korytarza, który przedostawszy się pod poły szlafroka smagnął ją po gołych nogach. - Mogę wejść? - zapytał krótko szef prezydenckiej administracji, sekretarz stanu, Igor Georgiewicz Rysiuk. Lidka cofnęła się w głąb mieszkania. Ciasnego niczym szkatułka. Zagracona, nieposprzątana, biedna szkatułka. Nie doczekawszy się innego zaproszenia, Igor Georgiewicz przestąpił próg. Zalatywał od niego zapach drogich perfum, dobrze wyprawionej skóry i chyba jeszcze koniaku. Mocna woń nie do końca przetrawionego alkoholu. - Igor, jesteś pijany - stwierdziła Lidka, jakby te słowa mogły ją obronić. Ktoś zza pleców Rysiuka uważnym spojrzeniem omiótł mieszkanie (włączając w to leżącą na kanapie bieliznę, przerzucony przez poręcz krzesła szlafrok Maksymowa i bałagan na biurku), potem bezgłośnie cofnął się w głąb korytarza, przymykając za sobą drzwi - ale nie zamknął ich do końca. - Owszem, jestem pijany - potwierdził Rysiuk zmęczonym głosem. - Jestem tragicznie pijany. Z trzeźwą głową do ciebie bym nie przyszedł. Usiadł na stole. Myśli Lidki rozbiegły się przerażone, a jej ręce wciąż zaciskały poły szlafroka, choć bardziej ciasno już otulić się nim nie mogła. - Czemu mnie nie uprzedziłeś? - wymamrotała Lidka. - Jak, telegramem? - zapytał zjadliwie Rysiuk. - Przecież nie masz telefonu. Lidka chwyciła wszystko, co leżało na kanapie, zwinęła i wsunęła w otwartą paszczę skrzyni na pościel. Rysiuk siedział, kołysząc się w tył i w przód; niewiele się zmienił zewnętrznie, ale był skrajnie, niemal maniakalnie skupiony. Na jego krawacie, tuż po węzłem, widać było świeżą plamkę tłuszczu. Spostrzegł jej spojrzenie. - Wypiłem butelkę koniaku - odezwał się nagle, jakby odpowiadając na nie zadane pytanie. - Widzę - odpowiedziała cicho. - Usiądź. Usiadła na kanapie, ale zaraz się podniosła: - Jestem u siebie. Proszę mi nie rozkazywać. - W twoim interesie - Rysiuk zmrużył oczy - leży wyrobienie sobie określonych reakcji na wszelkie rozkazy. Podporządkowanie się. Wtedy będziesz miała szansę. Stary budzik, który służył jeszcze rodzicom Lidki, odliczał minuty do przyjścia Maksymowa. Zostało ich wszystkiego dwadzieścia cztery. Co prawda, chłopak mógł się oczywiście spóźnić. Ale niewiele. Rysiuk znów spostrzegł jej spojrzenie. Uśmiechnął się: - Przeszkadzam? - Owszem - odpowiedziała jeszcze ciszej. Rysiuk wstał i przez długą sekundę miała nadzieję, że odwróci się i wyjdzie. Zamiast tego podszedł do biurka, zepchnął na podłogę papiery - biologiczne konspekty maturzysty Maksymowa - i przez jakiś czas patrzył na uśmiechniętą twarz Andrieja Zarudnego. - Tak właśnie myślałem. - Co myślałeś? - zapytała sucho. - Nieważne. - Wsunął dłonie w kieszenie marynarki. - Zaparz mi kawy, Lido. Mam we łbie taki mętlik, że nie mogę myśleć. Mimo woli zerknęła na budzik. - Zdążysz! - warknął Rysiuk. - W ostateczności wyślesz go do łazienki, żeby wziął prysznic albo każesz mu odrabiać lekcje... a my w tym czasie porozmawiamy. Lidka powoli nabrała powietrza w płuca. I równie powoli je wypuściła. - Nie tęsknisz do normalnego życia? - zapytał Rysiuk nieco łagodniej i ciszej. - A jakie życie nazywasz normalnym? Rysiuk zmarszczył nos. Demonstracyjnie rozejrzawszy się, opadł na kanapę i założył nogę na nogę: - Chcesz usłyszeć najnowszy kawał? Kierownictwo OP urządziło konkurs dla entuzjastów, chodziło o to, by stwierdzić, kto opracował najbardziej efektywny system szkoleń. Przyjechali budowlaniec, strażak i lekarz. Budowlaniec powiada: „Dla swoich podopiecznych zorganizowałem kurs nauki padania, etapami, z piętnastu metrów bez zabezpieczenia”. Strażak: „Ja zorganizowałem dla swoich ludzi kurs szkoleniowy odporności przeciwpożarowej, stopniowo, do piętnastu minut siedzenia w płomieniu”