Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
No i każdy z braci pognał za swoją zwierzyną: Lech na północ, Czech na południe, a Rus na wschód. Trudna to była gonitwa. Jeleń zapuścił się w grzęzawiska, przez które koń Lechowy brnął z wielkim trudem, zapadając po kolana, a czasem aż po brzuch w lepkie błoto. Niedźwiedź zaszył się w kolczastą gęstwinę malin i jeżyn, o które Rusowy koń boleśnie podrapał sobie boki. Dzik popędził w stronę jarów i rozpadlin, przed którymi Czechowy rumak zatrzymał się chrapiąc ze strachu. Ale trzej bracia nie zważali na przeszkody. Popędzali swoje konie, bo koniecznie chcieli dopaść upatrzonej zwierzyny. Jak długo trwała ta gonitwa, nie wiem, bo nie było przy tym wypadku ani mnie, ani mego dziadka, ani nawet prapradziadka. Ale wydaje mi się, Że Lech, Czech i Rus musieli bardzo długo pędzić za jeleniem, dzikiem i niedźwiedziem, I podobno wcale ich nie dogonili. Wreszcie zrobił się wieczór, I na pewno zaczął zapadać zmrok, bo zmrok zawsze zapadał, nawet tysiąc lat temu. Dopiero wtedy każdy Z braci zaczął rozglądać się za pozostałymi dwoma. Bo każdy był w innej stronie puszczy — jeden na północy, drugi na południu, trzeci na wschodzie, I każdy był zupełnie sam. Zaczęli więc wołać: Hop! Hop 1 i trąbić na myśliwskich rogach, I tak się szukali aż do rana, A wokół nich puszcza ryczała, kwiczała, kumkała i piszczała głosami wszystkich dzikich zwierząt, jakie w niej mieszkały, I wydaje mi się, Że trzem braciom wcale nie było przyjemnie. Dopiero nad ranem, kiedy w puszczy jest najciszej, bracia usłyszeli głosy rogów, I tak po głosie myśliwskich rogów trafili do siebie, I spotkali się przy czystym, puszczańskim źródle, — Ach, Czechu, Rusie, jak się cieszę, Że was odnalazłem! — zawołał Lech, — Ach kochany Lechu, i ja się bardzo cieszę! — zawołał Czech, — A ja to niby się nie cieszę? — huknął Rus radośnie. Tak się cieszyli, tak się cieszyli, że na pamiątkę tej radości założyli gród i nazwali go Cieszynem, KAZIMIERZ ZALEJSKI Żabi pachoł MYŚLIŁ raz Skarbnik Fontana pochodzić między górnikami, by przypatrzyć się dobrze, jak im się wiedzie w robocie* Przybrał postać żaby i przysiadł w jamce pod zmurszałym stojakiem w bocznym chodniku*. Poranna zmiana zjechała właśnie do pracy* Ze swego ukrycia dostrzegł Fontana przechodzących z lampami górników* Pogadywali do siebie z cicha, ten i ów zakaszlał, inny szedł w zamyśleniu ku przodkowi*. Praca górnika niemałego wymaga rozmysłu i uwagi niemałej. Wiedział o tym Fontana* Wiedział również* że nie wszystkim górnikom jednakowo wiedzie się w kopalni* Jednemu to wszystko sprzyja: i sztygar* mu przyjacielem, i węgiel sypie* tak bogato, jakby go matka-ziemia dla tego właśnie wybrańca przeznaczyła; a kiedy przyjdzie do wypłaty, to i grosza weźmie on sporo* Wesół wraca potem do domu, a śpiewa sobie po drodze i kilofem wywija* Takiego i kupiec, i karczmarz rad przywita, a karczmareczka śmieje się do niego i do pełna szklanicę nalewa* Inny przez dzień cały nie szczędzi trudu, a ledwie na kęsek chleba bez omasty zarobi* Mocuje się z oporną skałą, a urobi tyle, co drugi przez pół dniówki* 103 * •trl sztygar takiego łaje* i koledzy złośliwym słówkiem zadrasną* Niewesoły chodzi taki człowiek i nierad z ludźmi przestaje* Troską się karmi aby i żałością* Takim to opuszczonym górnikom umyślił dopomóc Fontana* Gromada ludzi, która najwcześniej do kopalni zjechała* przeszła już* w chodniku objazdowym uczyniło się pusto i cicho* Fontana wyskoczył ze swej jamki i właśnie zamierzał pójść w ślad za ludźmi, aby się przypatrzyć ich robocie z bliska a niepostrzeżenie* gdy wtem z mroku wynurzyła się nowa gromada: młodzi* weseli chłopcy* Bystrymi oczami dostrzegli zaraz Żabę* która już wrócić do kryjówki nie zdążyła* — Pierona !* Ale to ci szykowny górnik dzisia z nami na dół zje-choł! — zawołał krępy* rumiany chłopak wskazując na żabę towarzyszom* — Kaś to podział karbidka?* — pytał inny żabę* a w oczach czarnych jak tarki zapaliły mu się wesołe iskry* — Hanys* leć na przewozowy* niech ta paranaście wozów więcej przycisną* bo dziś fedrunek* pójdzie* aże będzie grzmiało! — wołał trzeci młodzik* — Ty się nie śmiej — rzucił ktoś z boku — bo jak się ten żabi pachoł ozeźli* to cię tak kopnie* że się nie pozbierosz! — Ja go prędzej kopnę! — krzyknął zaczepiony i już* już chciał uderzyć żabę* Wtem zza gromady rozswawolonych młodzieńców wysunął się człowiek starszy* Z bladą* szczupłą twarzą* — Ostawcie gadzina* — rzekł półgłosem — przecz wam ona nic nie winna! Młodzieniaszek* który chciał kopnąć żabę* obejrzał się i zastanowił* Zapanowała na krótko cisza* Górnik podszedł do żaby* zdjął z głowy skórzany hełm i włożył ją do niego troskliwie* bacząc* by nie uczynić jej krzywdy* * 104 *... Gwar wybuchł nagle na nowo, we wrzawie zmieszanych głosów, śmiechów i przekpinek trudno było rozróżnić pojedyncze słowa* Młodzi zataczali się od śmiechu, klepali się po plecach i poszturchiwali nawzajem w migotliwym blasku karbidek* — Żabi pachoł! — posłyszał górnik* — Żabi pachoł zjechoł dzisia na dół! — Cha! Cha! Cha! I jakoż to będzie robił ten mizerok?! Górnik nie odrzekł nic na te okrzyki* Przyśpieszył tylko kroku* Kiedy zaś przyszedł na przodek, zdjął kapotę, rozłożył ją na spągu* i posadził na niej troskliwie żabę* Zawiesił karbidkę, wydobył z kieszeni kromkę chleba i kilka zielonych cebul* Przysiadł na klocu opodal i zaczął spiesznie spożywać swe ubogie śniadanie, którego nie zdążył zjeść w domu* Żaba siedziała spokojnie i nie spuszczała z górnika swych wypukłych oczu* — Naści, pojedz trochę! — rzekł chłop i podrobił żabie nieco okruszyn* Była głodna i zjadła wszystko* — No! — rzekł wtedy górnik* — Teraz siedź sobie cicho na kapocie, żabi pachole, a ja się biorę do roboty, bo już wielki czas! Żaba uniosła głowę i uważnie rozejrzała się dokoła