Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ale zarost i pewna ociężałość ruchów - bo chodzimy też podobnie - to tylko cechy zewnętrzne. Często łapię się na tym, że naśladuję zwyczaje Psa. Kiedy on chce zmienić pozycję we śnie, to nie otwierając oczu unosi się na równe nogi i z rozmachem wali się na drugi bok. I chociaż śpi na wytwornej puchowej kołdrze, która powinna zamortyzować uderzenie jego niemal pięć-dziesięciokilogramowego ciała, podłoga zawsze aż się pod nim ugina i brzęczą na ścianie medale, zdobyte w młodości przez Psa na psich wystawach. Możecie mi nie wierzyć, ale ja również przewracam się z boku na bok takim samym dziwnym sposobem - gwałtownie, z wielkim łoskotem. I jeszcze jeden mój najnowszy zwyczaj, niewątpliwie zapożyczony od Psa. Kiedy na długim korytarzu naszego instytutu, w gabinecie dyrektora lub w bibliotece zauważę nagle kogoś nieznajomego, wtedy nieruchomieję, rozdymam nozdrza i wpatruję się weń swymi krótkowzrocznymi oczami. I dopiero po chwili daję krok do przodu. Przyjaciele śmieją się ze mnie, że w ten sposób wystawiam kobiety. Nieprawda. Każdy nieznajomy dowolnej płci powoduje w nas - i w Psie, i we mnie - taką właśnie reakcję. I wreszcie ostatni fałsz, konsekwencja fałszu drugiego: bądź tu, człowieku, mądry i rozstrzygnij, kto z kim spaceruje - ja z nim czy on ze mną. Wprowadziłem w końcu wszystkie niezbędne z mego punktu widzenia poprawki i mogę powrócić do informacji wyjściowej, która teraz, po wprowa-dzeniu uściśleń, brzmieć będzie następująco: już od kilku lat my - ja i Pies - należymy do siebie nawzajem i razem spacerujemy trzy razy dziennie. I, mówiąc prawdę, nikt inny nie jest nam do szczęścia potrzebny. Co rano budzi mnie dzwonek budzika. Pies musi wstawać ze swojej kołdry odrobinę wcześniej, bo otwierając oczy niezmiennie widzę przed sobą jego trochę zaspaną, lecz zawsze życzliwą fizjonomię. Podchodzi do mojego łóżka i zaczyna się przeciągać, wyginając potężny grzbiet. Nigdy nie przynosi mi rannych pantofli, nie podaje obroży i smyczy, chociaż rozumie mnie w pół słowa i spełnia każdą prośbę. Nie lubię podobnych trików. Kiedy pies przynosi właścicielowi ranne pantofle, to zachowuje się trochę jak lokaj. A my z Psem jesteśmy równi. Nie mogę powiedzieć, aby ranne spacery budziły we mnie szczególny zachwyt. Obaj lubimy pospać i poranny chłodek wcale nas nie ożywia, tylko wpędza w dreszcze i wywołuje ziewanie. Obaj lubimy sobie podjeść i nie możemy doczekać się śniadania. Poza tym muszę spieszyć się do pracy. Jednym słowem ranny spacer jest dla nas wyłącznie niezbędnym zabiegiem higienicznym. W ciągu dnia wyskakuję zawsze z pracy przynajmniej na pół godziny i wpadam do domu. Nie mam daleko, zaledwie trzy przystanki trolejbusem. Pies czeka na mnie w progu, wykonuje kilka rytualnych skoków i opiera mi łapy na piersi. Wychodzimy na pusty plac koło domu i Pies zaczyna udawać, że pomyliły mu się pory dnia. Energicznym truchtem rusza w stronę lasu, od czasu do czasu oglądając się na mnie z uśmiechem. Doskonale wie, że nigdzie teraz nie pójdziemy, bo muszę wracać do pracy. Po prostu żartuje. Stoję na środku placu, coś tam gryzę, przeglądam gazetę, której nie zdążyłem przeczytać rano lub też kartkuję jakieś fachowe czasopismo. Pies wraca i zaczyna biegać wokół mnie z nisko opuszczonym kudłatym łbem; jego lśniący czarny nos wciąga w siebie powietrze jak odkurzacz. Pora wracać: on do domu, a ja do pracy. Pies robi obrażoną minę, marszczy chmurnie brwi i odwraca się ode mnie, dając wszelkimi sposobami do zrozumienia, że to nie był spacer, tylko okrutna parodia spaceru, że z psem o takich zaletach nie wolno w ten sposób postępować. I tylko lekkie podrygiwanie krótkiego ogona dowodzi, że to również tylko żart. Żegnamy się do wieczora. A wieczorem, kiedy cała robota jest już odwalona, wszystkie rozmowy telefoniczne wykonane, wtedy zaczyna się prawdziwe życie. Bez pośpiechu, solidnie przygotowujemy się na wyprawę