Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Shuglin gwałtownie uniósł pięść. — Zawieźcie mnie do kopalni! — ryknął. — Dam wam armię! Luthien rozważył słowa brodatego przyjaciela. Shuglin od dawna agitował za atakiem na montforckie kopalnie za miastem, gdzie przetrzymywano większość jego rodziny. Siobhan również wielokrotnie szeptała o tym Luthienowi do ucha. Teraz, gdy zdecydowali, że chodzi o coś więcej niż zwykły bunt, gdy padła oficjalna deklaracja, iż będą toczyli wojnę z Greensparrowem, młody Bedwyr pojął, że musi działać błyskawicznie. Spojrzał krzatowi w oczy. — Do kopalni — zgodził się, a wówczas Shuglin wydał okrzyk radości i odskoczył, rozcinając pięścią powietrze. W tym momencie wielu klientów opuściło Krzatelfa, żeby rozgłosić wieści. Oliverowi przyszło do głowy, że niektórzy z nich mogą być szpiegami Aubreya i być może właśnie biegli, żeby opowiedzieć wicehrabiemu o planie. „Nieważne” — zdecydował niziołek. Na samym początku rebelii w niżej położonej dzielnicy miasta Aubrey wraz z oddziałami ugrzązł w murach wewnętrznego dystryktu i nie mógłby zawiadomić cyklopów strzegących kopalni w Montfort. — Jesteś szalony — Siobhan powiedziała Luthienowi, bynajmniej nie szyderczym tonem, ale w taki sposób, jakby się z nim przekomarzała. Przysunęła się do młodzieńca i przytknęła wargi do jego ucha. — I taki podniecający — szepnęła, dostatecznie głośno, żeby stojący najbliżej ją usłyszeli. Przygryzła mu koniuszek ucha i cicho zamruczała. Luthien zerknął przez jej ramię i zauważył gniewną minę Katerin. Znowu uświadomił sobie, że pieszczota Siobhan, tak jak wcześniejszy pokaz czułości, była spektaklem na użytek drugiej kobiety. Pojąwszy to, Luthien nie czuł ani dumy, ani pełni władzy. Naprawdę nie chciał sprawiać bólu Katerin O'Hale, która przed laty, na wyspie Bedwydrin, była jego kochanką — i więcej jeszcze, jego najlepszą przyjaciółką. Tymczasem Siobhan i jej elfi towarzysz opuścili Krzatelfa, ale przedtem uśmiechnęła się porozumiewawczo do Luthiena, by po chwili wyniośle spojrzeć na mijaną przez siebie Katerin. Katerin nawet nie drgnęła powieka. Dziewczyna nie zdradzała jakichkolwiek uczuć. Już sam ten fakt wprawiał Luthiena w zdenerwowanie. Wkrótce potem Luthien, Oliver i Katerin stali sami pod drzwiami Krzatelfa. Znowu zaczął padać gęsty śnieg, toteż wielu klientów powychodziło, żeby zająć się rozpaleniem ognisk we własnych domach. Rozmowa tych trojga była z pozoru beztroska, ale leż nieco wymuszona. Wprawdzie Oliver uporczywie poruszał kwestię zaplanowania ataku na montforckie kopalnie, ale napięcie między Luthienem a Katerin wcale nie malało i w końcu młodzieniec postanowił coś powiedzieć. — Nie jest tak, jak się wydaje — wyjąkał, przerywając chaotyczną gawędę Olivera. Katerin popatrzyła na niego z zaciekawieniem. — Chodzi mi o Siobhan — wyjaśnił. — To znaczy, od jakiegoś czasu jesteśmy przyjaciółmi... Nie potrafił znaleźć właściwych słów, by kontynuować wyznanie. Uświadomił sobie, jak głupio to zabrzmiało. Oczywiście Katerin — i wszyscy inni! — wiedziała, że on i Siobhan są kochankami. — Nie było tu ciebie — wymamrotał. — To znaczy... Oliver jęknął i Luthien zrozumiał, że idzie mu fatalnie i prawdopodobnie tylko pogarsza swoją sytuację. Mimo to nie mógł przestać mówić; nie potrafił pogodzić się z tym, jak wyglądały jego relacje z Katerin. — To nie jest to, co myślisz — powtórzył. Oliver znowu zobaczył gniewną minę Katerin i po raz wtóry jęknął. — Siobhan i ja... darzymy się przyjaźnią — powiedział Luthien. Uświadomił sobie, że zaczyna mówić protekcjonalnym tonem, a przecież poprzednia rozmowa miała duże znaczenie. Ale emocje wzięły górę nad rozumem i Luthien nie mógł się powstrzymać. — Nie, to coś więcej. Darzymy się... — Czy myślisz, że jesteś dla mnie ważniejszy niż wolność Eriadoru? — zapytała go bezceremonialnie Katerin