Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 Dyskusja na ten temat, którą rozmyślnie wywołałem, zajmuje nas przez następne cztery go dziny podróży. Każdy ma coś do powiedzenia i sam już nawet nie wiem, jakim cudem rozmowa przenosi się również na dziób statku. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 Dziesiąta rano, morze nie jest wzburzone, ale wiatr nie ułatwia podróży. Płyniemy kursem północno-wschodnim, to znaczy prostopadle do fali, pod wiatr, co sprawia, że statkiem rzuca na wszystkie strony więcej niż zazwyczaj. Paru strażników i zesłańców cierpi już na chorobę morską. Szczęście, że ten, z którym jestem skuty, dobrze znosi morze, bo widok wymiotującego obok człowieka nie należy do przyjemności. Wygląda mi na cwaniaka spod Paryża. Wylądował na zsył ce w 1927 roku. A więc już od siedmiu lat przebywa na wyspach. Jest względnie młody, ma trzy dzieści osiem lat. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 - Mówią na mnie Titi Szuler, bo muszę ci powiedzieć, stary, że co jak co, ale w karty to grać umiem. Na wyspach zresztą z tego żyję. Rżnę nieraz przez całą noc, na pieniądze, ma się ro zumieć. Sporo można wygrać, jeżeli ma się fart. 0 0 l128 3 - To na wyspach ludzie mają szmal? 0 0 l128 3 - No pewnie, Papillon! Tam każdy ma "sejf" wypchany forsą. Jedni przywożą go ze sobą sami, inni - oddając połowę sumy - otrzymują pieniądze za pośrednictwem strażników, którzy kombinują. Od razu widać, że jesteś surowy. Nic nie kapujesz. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 - Nie, o wyspach nie wiem rzeczywiście nic. Chyba tylko to, że bardzo trudno stamtąd uciec. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 - Uciec?! - Titi nie ukrywa zdziwienia. - Szkoda nawet o tym gadać! Przesiedziałem na wy spach siedem lat. W tym czasie były tylko dwie ucieczki; rezultat - trzech zabito, a dwóch złapano. Nikomu się to nie udało. I dlatego też nie ma wielu chętnych, którzy by chcieli spróbować szczęś cia. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 - Skąd się wziąłeś na Wielkiej Ziemi? 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 - Zabrali mnie na prześwietlenie, żeby sprawdzić, czy nie mam wrzodów na żołądku. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 - I nie próbowałeś zwiać ze szpitala? 0 0 l128 3 - Łatwo ci mówić! Po twojej ucieczce nikomu to się nie uda. W dodatku jeszcze miałem to szczęście, że mnie przydzielili do tej samej celi, z której ty dałeś nogę. Możesz sobie wyobrazić ten nadzór! Jak się tylko człowiek zbliży do okna, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, zaraz go odpędzają. A kiedy się pytasz dlaczego, słyszysz w odpowiedzi: "Tak na wszelki wypa dek, żeby ci czasami nie przyszło do głowy to samo co Papillonowi." 0 0 l128 3 - Powiedz mi, Titi, kim jest ten dryblas, co siedzi koło dowódcy konwoju? Czy to kapuś? 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 - Oszalałeś?! Ten człowiek ma tu u wszystkich wielki mir. Nie jest to git człowiek, ale jest w porządku: nie zadaje się z klawiszami, nikt go nie faworyzuje, ot, zwykły zesłaniec, który wie, gdzie jego miejsce. Potrafi dać człowiekowi dobrą radę, jest koleżeński, stroni od glin. Ten frajer jest potomkiem Ludwika XV. Tak, stary, to hrabia, i to prawdziwy, hrabia Jean de Brac. Długo mu przyszło zyskiwać sobie dobre imię wśród git ludzi, bo zrobił coś rzeczywiście ohydnego. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 - Co takiego? 0 0 l128 3 - Własnego dzieciaka zrzucił z mostu do rzeki, a widząc, że mały spadł w miejsce, gdzie by ło płytko, zepchnął go na głębszą wodę. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 - Co?! To przecież tak jakby go dwa razy zabił! 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 - Znam jednego urzędnika, który widział jego akta. Mówił mi, że ten człowiek żył w ciąg łym stresie w tym swoim szlachetnie urodzonym środowisku. Jego matka wyrzuciła jak psa matkę dzieciaka, bo to była zwykła, pałacowa służąca, a syna tak bardzo poniżała za to, że on, hrabia, sypia ze służącą, że stracił głowę i utopił małego. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 - Ile dostał? 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 - Tylko dziesięć lat. Chyba teraz rozumiesz, Papillon, że to nie taki sam jak my człowiek. Hrabini pewnie tłumaczyła w sądzie, że zabić dziecko służącej to wcale nie taka straszna zbrodnia, kiedy chce się uratować dobre imię rodziny. 0 0 l128 3 - Jaki stąd wniosek? 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 - Ano taki, że ja, zwykły paryski żul uważam, że ten hrabia Jean de Brac wiódł sobie spo kojny żywot człowieka bez problemów. Arystokratyczne wychowanie, jakie otrzymał, sprawiło, że najważniejsze było dla niego pochodzenie. Cała reszta się nie liczyła, nie warto się było nawet tym zajmować. Wszystkich innych niekoniecznie musiał uważać za swoich niewolników, ale co najmniej za ludzi, którymi nie ma się co przejmować. Jego matka zaś dotąd go męczyła i terrory zowała, aż stał się taki sam jak ona. Dopiero na zesłaniu ten wytworny pan, który miał wielkie o sobie mniemanie, stał się naprawdę arystokratą - w całym tego słowa znaczeniu. Chociaż za brzmi to paradoksalnie, to jednak dopiero teraz stał się on naprawdę hrabią Jeanem de Brac. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 Za kilka godzin Wyspy Zbawienia przestaną być dla mnie wielką niewiadomą. Wiem, że trudno z nich uciec. Nie jest to jednak całkiem niemożliwe