Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
W czasie sesji ONZ wyjaśniły, że uczyniły tak z powodu wyżej przytoczonego fragmentu. Uznały, że wyrażenie „kolonialne i rasistowskie reżimy" odnosi się do ich sojusznika, rasistowskiej Republiki Południowej Afryki. Najwyraźniej Stany Zjednoczone i Izrael nie potrafiły zaakceptować ruchu oporu wobec rządów apartheidu, szczególnie że przewodził mu Afrykański Kongres Narodowy Mandeli, czyli „jedna z bardziej znanych grup terrorystycznych", jak wtedy uważał Waszyngton. Drugie wyrażenie, „obca okupacja", odnosiło się w ich mniemaniu do izraelskiej okupacji, której właśnie mijał dwudziesty rok. Jest jasne, że nie można było zaakceptować oporu także w tym przypadku. USA i Izrael jako jedyne państwa na świecie nie zgodziły się, że tego rodzaju działania mogą stanowić legalny opór, i uznały je za akty terroryzmu. Amerykańsko-izraelskie stanowisko dotyczy nie tylko terenów okupowanych. USA i Izrael uważają na przykład, 210 że Hezbollah jest jedną z czołowych organizacji terrorystycznych na świecie, nie ze względu na jej działania terrorystyczne, lecz dlatego, że organizacja ta została utworzona po to, by stawić opór izraelskiej okupacji południowego Libanu i udało się jej wypędzić najeźdźców po dwudziestu latach lekceważenia przez nich nakazów Rady Bezpieczeństwa, by się wycofali. Stany Zjednoczone posuwają się nawet do tego, że „terrorystami" nazywają ludzi, którzy stawiają opór bezpośredniej amerykańskiej agresji, na przykład Wietnamczyków z Wietnamu Południowego, a ostatnio Irakijczyków.363 Opinia publiczna nic nie wie o tym istotnym potępieniu przez ONZ „nikczemnej plagi terroryzmu", według określenia Reaga-na, ani o losie tego potępienia, ze względu na zwyczajowe podwójne weto. Aby dowiedzieć się o takich rzeczach, trzeba zapuścić się na zakazany teren: historycznych dokumentów lub marginalizowanej literatury krytycznej. Pomimo pewnych niejasności i ostrego podziału między USA i Izraelem a resztą świata oficjalne amerykańskie definicje „terroru" wydają się całkiem odpowiednie dla naszych celów. Wróćmy do przekonania, że 11 września oznaczał gwałtowną zmianę biegu historii. Wydaje się to wątpliwe. Niemniej jednak faktycznie coś radykalnie nowego wydarzyło się tamtego strasznego dnia. Celem nie była ani Kuba, ani Nikaragua, ani Liban, ani Czeczenia, ani żaden inny kraj będący zwyczajową ofiarą międzynarodowego terroryzmu, lecz państwo z ogromną władzą kształtowania przyszłości. Po raz pierwszy powiódł się atak na bogaty i potężny kraj, w skali, która niestety nie jest nieznana w jego tradycyjnych włościach. Poza przerażeniem z powodu tej zbrodni przeciw ludzkości i współczuciem dla ofiar komentatorzy spoza uprzywilejowanych kręgów na Zachodzie często reagowali na potworności 11 września stwierdzeniem „witamy w klubie", zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej, gdzie nie tak łatwo zapomnieć plagę przemocy i represji, która ogarnęła ten region na początku lat sześćdziesiątych, ani jej źródeł. Plaga ta częściowo wynikała z decyzji podjętej przez administrację Kennedy'ego w 1962 roku, by przekształcić misję wojskowych w Ameryce Łacińskiej z „obrony hemisfery" do „bezpieczeństwa wewnętrznego". Efektem było przejście od tolerowania 211 „chciwości i okrucieństwa wojskowych w Ameryce Łacińskiej" do „bezpośredniego współudziału" w ich zbrodniach i poparcia „metod stosowanych przez oddziały likwidacyjne Heinricha Himm-lera", jak się wyraził Charles Maechling, który dowodził planowaniem obrony wewnętrznej i działań przeciw rebeliantom w latach 1961-1966.366 Percepcja ofiar jest podobna. By przytoczyć jeden niezwykle aktualny przykład - cieszący się wielkim szacunkiem przewodniczący Kolumbijskiego Komitetu Praw Człowieka, Alfredo Vasquez Carrizosa, pisze, że administracja Kennedy'ego „zadała sobie wiele trudu, by przekształcić nasze regularne wojsko w brygady pacyfikacyjne, kierujące się nową strategią szwadronów śmierci" i wprowadzające w „Ameryce Łacińskiej doktrynę bezpieczeństwa narodowego... Nie chodziło w niej o obronę przed zewnętrznym wrogiem, lecz o uczynienie establishmentu wojskowego panem sytuacji, który ma prawo zwalczać i likwidować wewnętrznych wrogów: pracowników opieki społecznej, związkowców, mężczyzn i kobiety, ludzi, którzy nie popierali establishmentu, i zostali uznani za komunistycznych ekstremistów. To mogło dotyczyć każdego, także obrońców praw człowieka, takich jak ja".365 „Wiele trudu", o którym mówi Carrizosa, zbiegło się w czasie z brzemienną w skutki decyzją z 1962 roku. Wtedy właśnie Ken-nedy wysłał do Kolumbii jednostkę sił specjalnych, którą dowodził generał William Yarborough. Generał doradził, by „paramilitarne, sabotażowe lub terrorystyczne działania przeciwko znanym rzecznikom komunizmu" „podjąć teraz... jeżeli dysponujemy odpowiednim aparatem" - my „dysponujemy", bo nie ma potrzeby kręcić w poufnych kontaktach