Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ponieważ władca Polski zwrócił się o pomoc wojskową do Bolesława I Srogiego, przeto nie lekceważył on niebezpieczeństwa i przywiązywał dużą wagę do wyników przyszłych zmagań. Organizatorem i wodzem wyprawy wielecko-wolińskiej przeciwko państwu Mieszka I był komes Wichman. Udało mu się zebrać na wyprawę sporą liczbę wojska. Polacy także dysponowali znacznymi siłami zbrojnymi, które składały się z wojów pospolitego ruszenia - piechurzy - i konnicy: drużynnicy, możni, posiłkowe oddziały czeskie. Armia Mieszka liczyła pewnie około trzech tysięcy ludzi, co w owych czasach nie było wcale mało. Działania wojenne rozpoczęli Wieleci i Wolinianie. Wyruszyli oni ze swych siedzib i posuwali się w górę Odry. Trudno powiedzieć, czy podążali po jej prawym, czy też lewym brzegu, gdyż po obu stronach rzeki znajdowały się dogodne drogi. Nie wykluczone, że cała ta armia kierowała się ku południowemu wschodowi, w stronę pogranicza wielkopolsko-pomorskiego, w każdym razie zdołała się wedrzeć w głąb obszaru państwowego Polski i przedzierała się przez lasy. Nie wiadomo dokładnie gdzie, zapewne jednak na północ od ujścia Warty do Odry, zagrodziły, najeźdźcom drogę oddziały dowodzone przez samego Mieszka. Doszło do walnej bitwy 21 września 967 roku. Dzięki informacjom, które saski kronikarz Widukind otrzymał od jednego z towarzyszy Wichmana, możemy dziś stosunkowo dokładnie opisać przebieg walki. Wojska wielecko-wolińskie składały się w większości z piechoty, która gdy zobaczyła, że Polacy zagradzają jej drogę, uformowała się w szyk bojowy, stanowiący - jak zwykle w podobnych wypadkach - prostą kolumnę. Składało się na nią kilka szeregów wojowników, stojących jeden za drugim. Taki prosty sposób uszykowania wojska był podówczas powszechnie stosowany przez piechotę i miał ten walor, że umożliwiał nie tylko odparcie silnego czołowego natarcia nieprzyjaciela, lecz również uderzenie czołowe na wojska przeciwnika. Charakteryzowała go jednak niewielka zdolność przeprowadzenia manewru i mała elastyczność, ponadto szyk ten był narażony na niebezpieczeństwo w przypadku okrążenia go przez wojsko nieprzyjaciela. Aby temu zapobiec, starano się ubezpieczyć tyły przez rozłożenie dobrze strzeżonego obozu. Wojsko polskie wraz z posiłkowymi oddziałami czeskimi zostało uszykowane przez Mieszka w sposób bardziej skomplikowany. W centrum książę zgrupował oddziały pieszych wojowników, wysuwając je nieco ku przodowi, w stosunku do pozostałych części armii, natomiast na prawym i lewym skrzydle, zapewne nieco w tyle, rozmieścił oddziały konnicy. W trudnych warunkach terenowych, w lesie, przez jakiś czas były one niewidoczne dla przeciwnika. W porównaniu z szykiem przeciwników ugrupowanie wojsk polskich zapewniało im łatwość manewrowania i znacznie większą operatywność. Bitwa rozpoczęła się od czołowego uderzenia armii dowodzonej przez Wichmana na znajdujące się naprzeciw zwarte szyki polskiej piechoty. Mieszko wydał jej rozkaz, aby związała walką wojowników nieprzyjaciela i powoli ustępowała pod jego naporem po to, by odciągnąć Wieletów i Wolinian od ich obozu. "Gdy Wichman wyprowadził przeciwko niemu wojsko - pisał o Mieszku I Widukind - (ów) najpierw nasłał na niego piechotę. I gdy ci z polecenia księcia z wolna uciekali przed Wichmanem, (komes) został dość daleko odciągnięty od obozu..." Wszystko stało się zgodnie z przewidywaniami polskiego wodza. Wojsko nieprzyjacielskie zostało odcięte od własnego obozu, nie mogło się już doń wycofać i nadeszła chwila, w której do walki wkroczyła polska i czeska konnica. Kiedy armia Wichmana oddaliła się już znacznie od obozu, a jej szyk się rozluźnił, Mieszko "nasławszy na niego od tyłu konnicę, na dany znak wezwał uciekających do przeciwnatarcia na wroga. Gdy tak z naprzeciwka i od tyłu nań naciskano, spróbował Wichman się wycofać". Skomentujmy lapidarne słowa kronikarza. Otóż w drugiej fazie bitwy umieszczone na skrzydłach oddziały konnicy polskiej i czeskiej uderzyły niespodzianie na tyły nieprzyjaciela, podczas gdy piechota na dany znak rozpoczęła kontrnatarcie. Wojska Wichmana zostały otoczone, odcięte od własnego obozu, zmuszone do walki z dwóch stron naraz i rozerwania bitewnego szyku. Komes Wichman szybko zorientował się w sytuacji i nie czekając końca bitwy szukał ocalenia w ucieczce. Dostrzegli to jednak wodzowie wieleccy i wolińscy, zatrzymali go i zmusili do przyjęcia walki pieszo. Na wynik bitwy nie trzeba było długo czekać, w tej sytuacji musiała się ona zakończyć zwycięstwem Polaków. Wichman - czytamy w opowiadaniu Widukinda - "posądzony (został) przez swych towarzyszy o niegodziwość, bo sam namówił ich do walki, że mógłby zawierzając koniowi uciec łatwo, gdyby zaszła potrzeba. Przeto przymuszony zsiadł z konia i pieszo razem z towarzyszami wdał się w bitwę. I tego dnia mężnie walcząc, bronił się orężem. Wyczerpany postem i długą drogą, jaką przebył z bronią przez całą noc, już nad ranem dobił się do jakiegoś zabudowania z garstką towarzyszy. Przedniejsi zaś z wrogów, gdy go odnaleźli, z broni poznali, że mają przed sobą męża wybitnego. Wypytywany przez nich, kim jest, wyznał, że jest Wichmanem