Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wrzesień. Gdy jedziemy równiną, zajmuje nas to, co widać na skraju drogi; kiedy przemierzamy okolicę górzystą, zajmuje nas widnokrąg. Jeśli o mnie chodzi, nawet mając przed oczyma ową piękną linię Jury, chcę widzieć wszystko i patrzę zarówno na skraj drogi, jak na skraj nieba. Skraj drogi bowiem o tej porze jest tutaj cudowny. Łąki, zupełnie jak na wiosnę, są pełne niebieskich, białych, żółtych i fioletowych kwiatów; kolce wspaniałych jeżyn drapią pudło przejeżdżającego dyliżansu; tu i ówdzie urwiste skarpy naśladują kształt gór, a strużki wody szerokości palca udają bystre potoki; jesienne pająki rozwiesiły wszędzie swoje hamaki na tysiącach krzaków, a rosa toczy się po nich wielkimi perłami. A poza tym w rozmaitych scenach życia domowego przejawiają się miejscowe osobliwości. Nie opodal Rheinfelden trzej mężczyźni podkuwali krowę, która, natknąwszy się na taką przeszkodę w swoim zwykłym zajęciu, miała bardzo głupi wygląd. W Augst biedne, pokraczne drzewo, oparte o sochę, służyło za konia małym wiejskim chłopakom, których przodkami byli Rzymianie. Pod bramą miejską w Bazylei jakiś mężczyzna bił swoją żonę, co czynią zarówno chłopi, jak królowie. Czyż Buckingham nie powiedział pani de Chevreuse, że „kochał trzy królowe i że musiał okładać pięściami wszystkie trzy"? O sto kroków od Frick widziałem ul ustawiony na desce nad drzwiami chaty. Rolnicy wchodzili i wychodzili drzwiami chaty, a pszczoły wchodziły i wychodziły drzwiczkami ula: ludzie i owady wykonywali Boży trud. Wszystko to mnie bawi i zachwyca. We Fryburgu niewielki kawałek łąki, na której siedziałem, przesłonił mi kiedyś ogromny widok, jaki rozciągał się przede mną. Było to na jakiejś małej, odludnej wyniosłości wzgórza. Ujrzałem tu cały osobny świat. Chrząszcze powoli wędrowały pod najniżej osadzonymi gałązkami i liśćmi; kwiaty szaleju w kształcie parasolek udawały włoskie pinie; w długim liściu, podobnym do na pół otwartego strączka fasoli, widać było krople deszczu niby naszyjnik brylantowy w szkatułce wybitej zielonym jedwabiem; biedny, zmoknięty trzmiel w żółtym i czarnym aksamicie wspinał się z trudem po kolczastej gałęzi; gęste chmary muszek zasłaniały mu światło; liliowy dzwonek drżał na wietrze, a cały rój mszyc schronił się pod tym olbrzymim namiotem; w pobliżu kałuży, której zawartość nie wypełniłaby miednicy, widziałem wydobywającego się z mułu, wijącego się ku niebu i wdychającego powietrze jakiegoś robaka, podobnego do przedpotopowego pytona, na którego czeka w tym mikroskopijnym świecie jego Herkules, co go zabije, i jego Cuvier, co go opisze. Ostatecznie ten świat, który tu oglądałem, był równie wielki jak nasz świat. Wydawało mi się, że jestem Mikromegasem; moje chrząszcze należały do rodziny Megatherium giganteum, trzmiel był skrzydlatym słoniem, mszyce – orłami, kałuża – jeziorem, a te trzy kępy trawy – dziewiczą puszczą. Czy nie odnajdujesz w tym, przyjacielu, moich już dawniej znanych ci myśli? Rzucające się w oczy swoim wyglądem szyldy zajazdów w Rheinfelden nie mniej mnie zajęły niż katedry; mam umysł tego rodzaju, że czasem jakiś wiejski staw, lśniący jak lusterko z polerowanej stali, otoczony chatami, z płynącym po nim stadkiem kaczek, raduje mnie niczym widok Jeziora Genewskiego. W Rheinfelden oddalamy się od Renu i tylko przez chwilę znowu go widzimy w Sackingen; brzydki kościół drewniany, kryty most, miasto byle jakie w głębi prześlicznej doliny; dalej droga biegnie przez wesołe wioski po rozległym i wysokim płaskowyżu, skąd widać nagle pojawiające się w dali ogromne zwały gór. Niespodzianie ukazuje się jakaś kępa drzew nie opodal oberży, słychać zgrzyt hamulca i wjeżdżamy w olśniewającą dolinę Aary. Wzrok biegnie najpierw na skraj nieba i tam w głębi widnokręgu trafia na ostre, strome i chropawe grzbiety gór, zwane, jak mi się zdaje, Szarymi Szczytami, a potem kieruje się w głąb doliny, odnajdując tam Brugg, śliczne, ciasno spowite malowniczą przepaską murów i blanków miasteczko z mostem nad Aarą, i po ciemnym, lesistym wzgórzu o kształcie bani znów wznosi się aż do wysokich ruin. Owe ruiny to zamek Habsburg, kolebka dynastii austriackiej. Długo przyglądałem się tej wieży, skąd zerwał się do lotu dwugłowy orzeł. Aara, zarzucona głazami, poszarpała dno doliny, tworząc cyple i przylądki. Ten piękny krajobraz należy do najważniejszych miejsc w historii. Prowadził tu wojnę Rzym, tu szczęście uśmiechnęło się do Witeliusza, a odwróciło od Galby, tu zrodziła się Austria. Z tej rozpadającej się baszty, zbudowanej w jedenastym wieku przez zwykłego szlachcica alzackiego, imieniem Radbot, na całą historię nowoczesnej Europy rozlała się ogromna rzeka arcyksiążąt i cesarzy. Ku północy dolina gubi się we mgle. Tam zbiegają się Aara, Reuss i Limmat