Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
— Nie trafiał w sedno! — Wczoraj „Pod Podwiązką" próbował cztery razy — powiedział panicz Kidderminster — i nie trafił ani razu. Na przedstawieniu też się skompromitował. — Nie był na poziomie. Mamie skakał i źle robił akro- bacje — wytłumaczył pan Childers. — Oh! — powiedział pan Gradgrind — więc to jest sedno, tak? ^. — Ogólnie mówiąc, to jest właśnie nietrafianie w se- dno — odpowiedział pan E. W. B. Chiidsrs. — Dziewięć olejków, Merrylegs, nie trafia w sedno, podwiązki, chorągiewki i małpowanie, eh! — wybuchnął Bounderby śmiejąc się na całe gardło. — Dziwne towarzy- stwo dla człowieka, który sam zaszedł tak wysoko. — Opuść się więc pan niżej — odpalił Amorek. — On, Panie Boże! Jeśli pan wzniósł się tak wysoko, jak z tego widać, niech się pan trochę zniży. — To bardzo bezczelny chłopak! >— rzekł pan Boundei- by odwracając się ] marszcząc brwi. — Wysłalibyśmy na spotkanie z panem młodego Gentle- mana, gdybyśmy wiedzieli, że pan przyjdzie — odparł pa- nicz Kidderminster zupełnie nie zmieszany. — Szkoda, 2e nie zrobił pan zamówienia, jeśli pan je&t tak wybredny. Pan jest Twardy Jurek, co? 52 — Co ten niewychowany chłopak chce przez to powie- dzieć? — zapytał pan Bounderby patrząc na niego z pewne- go rodzaju rozpaczą — co to jest Twardy Jurek? — No, wynoś się, wynoś się! — krzyknął pan Childers wyrzucając z pokoju swego młodego przyjaciela w sposób przypominający obyczaje prerii — Twardy Jurek czy Luź- ny Jurek, to nie znaczy nic takiego: to chodzi tylko o na- ciągniętą albo luźną linę. Czy pan chciał mi zostawić pole- cenie dla Jupe'a? — Tak, chciałem-. — W takim razie — ciągnął szybko pan Childers — mo- im zdaniem on go nigdy nie usłyszy. Czy pan zna go dobrze ? — Nie widziałem tego człowieka nigdy w życiu. — A więc wątpię, czy teraz go pan zobaczy. Dla mnie jest to jasne, że on zwiał. — Chce pan przez to powiedzieć, że opuścił swoją córkę? — Aha, myślę — powiedział pan Childers ze skinie- niem — że drapnął. Był wygwizdany ostatniej nocy, był wygwizdany poprzedniej nocy, był wygwizdany dziś. Ostat- nio stale był wygwizdywany i nie mógł tego wytrzymać. — Dlaczego był — tak. bardzo — Wygwizdywany? — zapytał pan Gradgrind zmuszając się do wypowiedzenia te- go słowa z wielką powagą i niechęcią. — Stawy zaczęły mu sztywnieć i w ogóle zaczął się wy- kańczać — rzekł Childers — ma jeiszcze dobre strony jako Gdakacz, ale tym nie zarobi na życie. — Gdakacz! — powtórzył pan Bounderby — Znowu to samo! — Mówca więc, j'eśli to się lepiej panu podoba — rzekł pan E. W. B. Childers rzucając z dumą to wyjaśnienie przez ranne i potrząsając swymi długimi włosami — które pod- skoczyły wszystkie na raz — ale najważniejszy ze wszyst- kiego jest inny fakt: ten człowiek niezmiernie bolał nad tym, że jego córka wie o wygwizdywaJliu go, i nie mógł te- §° Już dłużej znieść. 53 — To dobre! — przerwał pan Bounderby — a to dobre, Gradgrind. Człowiek tak kocha swoją córkę, że od niej ucie- ka! To diabelnie dobre! Ha, ha! A teraz coś ci powiem, młody człowieku. Ja nie zawsze w życiu zajmowałem obec- ną moją pozycję. Wiem, jak te rzeczy wyglądają. Możesa zdziwić się, usłyszawszy to, ale moja matka uciekła ode mnie. E. "W". B. Childers odpowiedział dobitnie, że wcale nie jest tym zdziwiony. — Bardzo dobrze — rzekł Bounderby — urodziłem się w rowie i moja matka uciekła ode mnie. Czy ja szukam dla niej usprawiedliwienia'? Nie. Czy ja jej kiedy to wybaczy- łem? Nie. Jak ją za to nazywam? Nazywam ją najgorszą kobietą na świecie, z wyjątkiem mojej babki, pijaczki. Ja nie mam żadnej rodzinnej dumy, żadnych sentymentalnych złudzeń. Ja nazywam łopatę — łopatą, a o matce Josialia Bounderby z Coketown mówię tak samo, bez żadnej obawy i z równą bezwzględnością, jakbym o niej mówił, gdyby by-» ła matką Dicka Jones z Wapping. Tak samo z tym człowie- kiem, Jest on zbiegłym łajdakiem i włóczęgą, oto jak się to nazywa po angielsku. — Mnie jest wszystko jedno, czym jest lub czym nie jest, czy to po angielsku, czy po francusku — odparł pan E. W. B. Childers odwracając się. — Ja mówię pańskiemu przyja- cielowi, jak się rzeczy mają; jeśli pan nie chce tego słyszeć, może się pan wynieść na świeże powietrze. Dość się pan już nagadał, na pewno; ale przynajmniej niech pan gada w swo- im własnym domu — upomniał go E. W. B. Childers z su- rową ironią. — Niech się pan nie rozgaduje w tym domu, dopóki pana nie poproszą. Ma pan chyba swój własny dom, śmiem sądzić? — Być może — odparł pan Bounderby śmiejąc się i brząkając pieniędzmi w kieszeni. — A więc niech pan gada w swoim własnym domu, do- 14 i U'1^G, JC^-li. J-Cło-JLIA^ . . ...^I^^A ^.^——^--——— mocno zbudowany dom -i może się zawalić od tego gadania! Obrzucając pana Bounderby spojrzeniem od stóp do głowy, odwrócił się od niego, jak od człowieka, którego się ostatecznie pozbył, do pana Gradgrind. — Jupe wysłał swoją córkę po coś tam niespełna godzi- nę temu, a potem widziano go, jak wymykał się z węzełkiem, pod pachą w kapeluszu, nasadzonym na oczy. Ona nigdy w to nie uwierzy, ale on uciekł i zostawił ją. — Przepraszam — rzekł pan Gradgrind — dlaczego ona. ma w to nigdy nie uwierzyć'? — Ponieważ tych dwoje było niby jedna istota. Ponie- • waż nigdy się nie rozłączali. Ponieważ, aż do tej chwili, zda- wało 'się, że on jest w niej zaślepiony — powiedział Childers podchodząc, aby zajrzeć do pustego kufra