Ale jeszcze bardzTej męczył nie chcieć nim być. Stąd zmęczenie wszystkie nieważ wszyscy są trochę zadżumieni. Dlatego ;
.ci nieliczni, którzy chcą z tym skończyć, znaj .zmęczenia, od którego nic ich nie uwolni .śmierci.
Odtąd wiem, że nic nie jestem wart dla tego i że począwszy od chwili, kiedy nie zgodziłem , bijać, skazałem się-na ostateczne wygnanie. T stworzą historię. Wiem również, że pozornie nie sądzić tych innych. Brak mi pewnej cechy, byn być rozsądnym zabójcą. Nie jest to "więc prz< Ale teraz zgadzam się być tym, kim jestem, n łem się skromności. Powiadam tylko, że są ziemi zarazy i ofiary i że trzeba, o ile to m< nie zgodzić się na udział w zarazie. Może to się panu nieco naiwne; nie wiem, czy to jest n ale wiem, że jest prawdziwe. Słyszałem tyle rc wań, które omal nie zawróciły mi w głowie i zawróciły w głowach innym w wystarcza j ącyn:
niu, by zgodzili się na morderstwo, że zrozuir całe nieszczęście ludzi płynie stąd, że nie mów nym językiem. Postanowiłem tedy mówić i i jasno, aby wejść na dobrą drogę. A_zatem mó^ są zarazy i ofiary^J mcJwięcej. Jeśli to mówią się sam zarazą, przynajmniej się z nią nie zg. Usiłuję być niewinnym mordercą. Widzi pan, jest to wielka ambicja.
•Oczywiście, trzeba jeszcze, żeby była trzecia goria, to znaczy prawdziwi lekarze, ale wiado nie spotyka się ich wielu i że to jest trudne.yl postanowiłem stawać po stronie ofiar w każde zji, by umniejszyć spustoszenia. Pośród ofiar przynajmniej szukać drogi do trzeciej kategc pnączy do spokoju."
Kończąc Tarrou kiwał nogą i lekko uderzać
210
cqaTU! z m^ofepi a^aiMS m^uz^i^Maiii A ar BU pszJCods T 'arn^.rez noJJ^J, aż '^sAuod
ranrui ma-^saC v C ap3 'oSau-res o§a^ Xuns5[nzs '3
-aTAO^zo o^q A^az 'O^A}. atum Tzpoqoqo 'TO' i3Ałs.ia^qóq op eTUBqopodn vmva aiu aż 'azp
-BTAS aż ziu im^iiozap^MZ aż AuJ^pips Caizp.
-nzo 'ircd TzpiM. ap - JOł^op ^edpo - aAn:
-Azoazi ^apfezaod uiaiM:oq ^saC T5[e'». 'XJBIJO a
-aq aż T ^zoyospB aiii ais ApSni (4 aż ^feudazs •xnaT-a ^azJ - oiArouosis ais •q»eui^Jq XzJd apJ^^s nM
•3Bq^Ą znC 3T^[ '^M.iq3n{SBTi T ^^SM noJJBJ, •mimił Tuo.iq CaTreAop^t 3{S^ZJ^. UEa'(,od 'izpnt pi^z;
-ASA. i^azsyC^sn 'a^Ano TBVŁ ^qopn J^BTAI ^po
-OMJBZO o^\K'\ ye^soz fepi si3paq ^qon{3 qoT t9aTqop T 'T^ZJS
-op plisp! 'aTuol^s AA. o:tau'q;»nq O^BTAS ai'sppiA •BSog zaq miĄaTA\.s oXq Btrzoui Xzo :
^-ez ai.qaJ3ruo2[ oupaC 031^ sizp u.reuz •aiui§ •B§og A XzJaTM QIU tced ^ •aCnsa.ia'}. 02[^ *uiĄ9iMS ais 013'^s S[BC 'oaizpaTM. uiXq^
-0'^SOJd Z nOJ.lBJ, ^BTZpBTAS.Od -- OfelA\OUI 05['
•a{B5[s o q;>A>fe?Bz.iapn -[e J qoappo Xq3
-AM Tei9'\ o{^q OBqoĄs -nos qo^dez ^OTU^ po ^afept MaiM. am^azooTipaC T aps BU ^JqA
-Cai3(s.ioui TUJB^BI BioamgnJui TAp i^zoi{od xi B(IOOJA uie^0(i 'ttZJ^sAyi Aqitt soo i{azsĄsn ;
-ap :BZJogzM o§ałsruaiu»s"i[ nznqod A\. 'B^SBI TBU ais A^idn^s 'fe^TA^a pazJd auezsalmod 'o^app ĄEnuz.[qez AosuBinquu° i5[uoMz •ai^Bdrn^s
•ro^oc
^q 'aSoJp oBJcqo BqazJ^ fe3{BC 'a^os »ze;iqo./ Ara '{TB^d^z i ^łSM Jo^^op ^zsp T{iMqo o
"^ ujrzał smutną i poważną twarz. Wiatr podniósł się znowu i Rieux poczuł, że ma wilgotną skórę. Tarrou się otrząsnął.
- Czy wie pan - powiedział - co powinniśmy zrobić dla przyjaźni?
- Co pan zechce - odparł Rieux.
- Wykąpać się w morzu. Nawet dla przyszłego świętego jest to godziwa przyjemność. Rieux uśmiechnął się.
- Z naszymi przepustkami możemy iść na molo. To zbyt głupie w końcu żyć tylko dżumą. Oczywiście, człowiek powinien bić się w obronie ofiar. Ale jeśli przestanie kochać, cóż z tego, że się bije?
- Tak - powiedział Rieux - chodźmy.
W chwilę potem auto zatrzymało się u krat portu. Wzeszedł księżyc. Mleczne niebo rzucało wszędzie blade cienie. Za nimi piętrzyło się miasto i dochodziło ciepłe i chore tchnienie popychające ich ku morzu. Pokazali swoje papiery strażnikowi, który badał je dość długo. Wśród zapachów wina i ryb przeszli przez podtorze pokryte beczkami i skierowali się na molo. Zanim jeszcze tam przyszli, zapach jodu i wodorostów oznajmił im aaorze. Potem usłyszeli je.
Morze gwizdało lekko u stóp wielkich bloków mola i kiedy się wspinali, wydało im się gęste jak aksamit, zwiane i gładkie jak zwierzę. Usiedli na skałach zwróconych ku pełnemu morzu. Woda wzdymała się i opadała powoli. Ten spokojny oddech morza kładł oleiste refleksy na powierzchni wody i ścierał je na przemian. Przed nimi noc była bezkresna. Rieux, który czuł pod palcami wysmaganą powierzchnię skał, był pełen dziwnego szczęścia. Zwrócony do Tarrou, odgadł na spokojnej i poważnej twarzy przyjaciela to samo szczęście, nie zapominające o niczym, nawet o morderstwie.
Rozebrali się. Rieux dał nurka pierwszy. Woda, chłodna z początku, wydała mu się ciepła, kiedy wypłynął. Po kilku ruchach wiedział, że tego ^-ieczora morze jest ciepłe, ciepłem mórz jesiennych, które za-
212
bierają ziemi żar nagromadzony przez długie miesiące. Pływał miarowo. Uderzenia stóp pozostawiały z tyłu kipiącą pianę, woda uciekała wzdłuż rąk, by przywrzeć do nóg. Ciężki plusk oznajmił mu, że Tar-rou skoczył. Rieux odwrócił się na plecy i leżał nieruchomo, twarzą do odwróconego nieba, pełnego gwiazd i księżyca. Potem ze szczególną jasnością, w ciszy i samotności nocy, usłyszał coraz wyrazniej-szy odgłos uderzanej wody. Tarrou zbliżał się, wkrótce usłyszał jego oddech. Rieux odwrócił się i popłynął w tym samym rytmie obok przyjaciela. Tarrou szedł naprzód z większą siłą niż on i Rieux musiał przyspieszyć tempa^ Przez kilka minut płynęli JiędnajgOJ z tą samą moca^ samotni, daleko od świata^;wolr na-"re^CTe;^JoaIa§tiJ^żumy. Rieux" zatrzymał się pierw-" """szy i wracali powoli, prócz owej chwili, kiedy dostali się w lodowaty prąd. Milcząc popłynęli szybciej, przynaglani tą niespodzianką morza
Ubrali się i poszli nie powiedziawszy słowa. Ale serca mieli jednakie i wspomnienie tej nocy^ było im .słodkie^, Kiedy ujrzeli "z daleka' straż dżumy, Rfeux" wiedział, iż Tarrou mówi sobie tak jak i on, że choroba zapomniała o nich. że to dobrze i że trzeba teraz zacząć na nowo.
Tak, trzeba było zacząć na nowo, a dżuma nie zapominała o nikim zbyt długo. Przez grudzień płonęła w piersiach naszych współobywateli, rozświetlała piec, zaludniała obozy cieniami o pustych rękach, nie przestawała wreszcie iść naprzód swym cierpliwym i urywanym krokiem. Władze liczyły, że chłodne dni powstrzymają ten pochód, dżuma jednak szła przez pierwsze surowe dni zimy i trwała nadal. Trzeba było jeszcze czekać. Ale w miarę czekania przestaje się już czekać i całe nasze miasto żyło bez przyszłości.
Jeśli idzie o doktora, przelotna chwila spokoju i przyjaźni, która została mu dana, nie miała jutra