Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jak cię zobaczyłam pierwszy raz wtedy, wieczorem, pamiętasz, gdyśmy dopiero co przyjechały tutaj, od razu odgadłam z twojego wzroku, aż mi wtedy serce stanęło, 528 dzisia) zaś, jakem d .otworzyła drzwi, spojrzałam: no, myślę sobie, widać nastała wyroczna chwila. Rodia, Rodia, przecie nie zaraz jedziesz? - Nie. - Jeszcze przyjdziesz? - Tak... przyjdę. - Rodia, nie gniewaj się, ja nawet nie śmiem wypytywać. Wiem, że nie mam prawa, ale ot tak tylko, dwa słóweczka mi powiedz: to daleko, gdzie ty jedziesz? - Bardzo daleko. - I cóż to? jakaś posada, kariera jakaś dla dębie? - Co Bóg ześle... Tylko pomódl się za mnie... Raskolnikow ruszył ku drzwiom, lecz uchwydła go za ramię i z rozpaczą patrzyła mu w oczy. Jej twarz wykrzywiła się przerażeniem. - Mamo, dosyć - rzekł Raskolnikow, gorzko żałując, że tu przyszedł. - Nie na zawsze? Jeszcze nie na zawsze? Jeszcze przyjdziesz, przyjdziesz jutro? - Przyjdę, przyjdę. Bądź zdrowa. Wyrwał jej się nareszde. Wieczór był świeży, depły i jasny; już od rana się wy-pogadzało. Raskolnikow szedł do siebie, śpieszył. Pragnął skończyć wszystko przed zachodem słońca. Do tego zaś czasu chciałby nikogo nie spotkać. Idąc na górę do siebie, zauważył, że Anastazja, odsunąwszy na chwilę samowar, pilnie go śledzi i odprowadza wzrokiem. "Może u mnie ktoś jest?" - pomyślał. Wstrętem przejął go domysł, że to może Porfiry. Ale dotarłszy do swego pokoju i otworzywszy drzwi zobaczył Dunieczkę. Siedziała samiuteńka, w głębokiej zadumie, i widocznie dawno już na niego czekała. Zatrzymał się w progu. Z-•przestrachem 'podniosła się z kanapy i wyprostowała przed nim. Spojrzenie jej, nieruchomo w nim utkwione, wyrażało zgrozę i nieutulony smutek. Z samego tego spojrzenia zrozumiał nagle, że siostra wie o wszystkim. - Mam wejść czy się wynieść? - zapytał nieufnie. - Cały dzień siedziałam, u-Zofii Siemionowny; obydwie czekałyśmy dębie. Sądziłyśmy, że na pewno tam wstąpisz. Raskolnikow wszedł do pokoju rstedt naTcrżeśle bez sił. - Jakoś mi słabo, Duniu, bardzo się zmęczyłem; a prayr najmniej teraz chciałbym panować nad sobą całkowicie, Nieufnie podniósł na nią oczy. - Gdzieżeś był całą noc? - Dobrze nie pamiętam. Widzisz, Duniu, chciałem się zdecydować ostatecznie i wiele razy przeszedłem nad Newą; to pamiętam. Chciałem też skończyć tam, ale... nie zdecydowałem się... - wyszeptał, znowu niedowierzająco po" patrując na Dunię. ,,; - Bogu dzięki! A jakżeśmy się bały tego właśnie, ja i Zofia Siemionowna! Znaczy to, że jeszcze wierzysz w życie. Bogu dzięki. Bogu dzięki! Raskolnikow uśmiechnął się gorzko. - Nie jestem wierzący, a tylko co płakałem razem z matką, w jej objęciach; nie jestem wierzący, a prosiłem, żeby się pomodliła za mnie. Bóg wie, jak się to dzieje, Dunieczko, ja tu nic zgoła nie rozumiem. - Byłeś u matki? Sam jej powiedziałeś? - ze zgrozą żachnęła się Dunia. - Czy naprawdę odważyłeś się powiedzieć? '- Nie, nie powiedziałem... słowami, ale zrozumiała niejedno. Słyszała w nocy, jak majaczyłaś. Jestem pewien, że już na wpół pojmuje. Może źle zrobiłem, żem do niej wstąpił. Sam już nie wiem nawet, dlaczego wstąpiłem. Podły ze mnie człowiek, Duniu. - Podły człowiek, a na cierpienie gotów jesteś iść! Bo przecie idziesz, prawda? - Idę. Zaraz. Właśnie żeby uniknąć tego wstydu, chciałem się utopić. Duniu, pomyślałem jednak, stojąc już nad wodą, że jeśli dotychczas miałem siebie za mocnego, to już i wstydu nie powinienem się teraz bać - powiedział uprzedzając fakty. - Duniu, czy to duma? - Duma. Jakby ogień błysnął w jego zagasłych oczach; jakby zrobiło mu się przyjemnie, że jest jeszcze dumny. - A czy nie sądzisz, Duniu, że się po prostu nastraszyłem wody? - zapytał z brzydkim uśmiechem, zaglądając jej w twarz. - Och, Rodia, daj pokój! - zawołała z goryczą. Ze dwie minuty trwało milczenie. Siedział ze spuszczoną głową i patrzał w ziemię. Dunieczka stała przy drugim końcu stołu i z udręką patrzyła na niego. Nagle wstał. - Późno już, czas na mnie. Zaraź- idęwydać siebie. Ale nie wiem, po co idę siebie wydać. Grube łzy płynęły po jej policzkach. - Płaczesz, siostro? A czy mogłabyś podać mi rękę? - Ty o tym wątpisz? Mocno go objęła. - Czyż idąc na cierpienie, tym.samym na wpół nie zmywasz swojej zbrodni?'--wykrzyknęła ściskając go i całując. -r- Zbrodni? Jakiej zbrodni?! - huknął znienacka w dziwnie gwałtownej pasji. •-'Ze zabiłem plugawą, szkodliwą wesz, babsztyla, lichwiarkę nikomu niepotrzebną, za której zabicie czterdzieści grzechów się maże, która z biedaków wysysała soki - to ma być zbrodnia? Nie myślę o tej zbrodni i zmywać jej nie zamierzam. Czemu wszyscy mi wciąż wytykają: "Zbrodnia, zbrodnia!" Dopiero teraz jasno widzę cały nonsens mojej małoduszności, teraz, kiedym już postanowił iść na ten niepotrzebny wstyd! Decyduję się po prostu wskutek swej lichoty i nijakości, no i może jeszcze ze względu na korzyść, jak mi to proponował... ten... Porfiry!... - Rodia, Rodia, co ty mówisz! Przecie tyś przelał krew! - zawołała z rozpaczą Dunia. - Którą wszyscy przelewają - podchwycił nieomal zapamiętale - która leje się i zawsze się lała na świecie jak wodospad, która leje się jak szampan i za którą wieńczą na Kapitelu i potem zwą dobroczyńcą ludzkości. Spójrzże uwa^ żniej i zrozum! Ja sam chciałem dobra dla ludzi, spełniłbym setki, tysiące dobrych uczynków zamiast tego jednego głupstwa, nie głupstwa nawet, tylko po prostu niezręczności, bo cala ta myśl nie była wcale tak głupia, jak się wydaje teraz wskutek niepowodzenia... (przy niepowodzeniu wszystko 'wydaje się głupim!). Przez to głupstwo pragnąłem tylko osiągnąć niezależność, postawić pierwszy krok, zdobyć środki, a później wszystko by się zatarło dzięki niewspółmiernie większemu pożytkowi... Ale ja, ja nawet pierwszego kroku nie wytrzymałem, ponieważ jestem - podły! W tym cały sęk! A mimo to nie będę patrzał waszymi oczami; gdyby mi się powiodło, włożono by mi wieniec, teraz zaś pchają mnie w żelaza! - To przecie nie to, wcale nie to! Rodia, co ty mówisz! - Aha! To nie ta forma, nie dość estetyczna, nie dofó ładna forma! Otóż stanowczo nie rozumiem: dlaczego walić w ludzi pociskami, morzyć ich regularnym oblężeniem - to ma być szacowniejsza forma? Lęk przed estetyką jest pierwszą oznaką bezsilności