Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Wsiadaj i steruj - powiedział Willie. - Teraz masz naprawdę dobry statek. - Trzymam rękę na pulsie - powiedział Thomas Hudson. - Rozkręcam się. Prosimy na pokład, panie Peters. - Miło mi być na pokładzie, panie admirale - odrzekł Peters. - Szczęśliwych łowów - powiedział Henry. - Żebyś zdechł! - zawołał Willie. Motor zaskoczył i ruszyli ku zarysowi wysepki, która teraz wydawała im się osadzona niżej w wodzie, ponieważ byli na mniejszej wysokości. - Podpłynę do burty i wskoczymy na pokład bez zapowiedzi. Obaj mężczyźni, jeden pośrodku, a drugi na dziobie, kiwnęli głowami. - Zawieście sobie to wasze żelastwo. Teraz mnie gówno obchodzi, czy je widać - powiedział Thomas Hudson. - Nawet nie wiem, gdzie bym to schował - odparł Peters. - Czuję się jak jeden z mułów mojej babci. - To bądź mułem. Cholernie dobry zwierzak. - Tom, czy muszę pamiętać o wszystkich tych bzdetach co do pilota? - Pamiętaj, ale postępuj mądrze. - No - powiedział Peters. - Przynajmniej już nie mamy żadnych pieprzonych kłopotów. - Teraz lepiej się przymknijmy - powiedział Thomas Hudson. - Wszyscy trzej wskoczymy na pokład jednocześnie i jeżeli będą na dole, powiesz im po szkopsku, żeby wyszli z podniesionymi rękami. Musimy przestać gadać, bo głosy słychać z daleka lepiej niż warkot motoru. - Co robimy, jeżeli nie wyjdą? - Willie wrzuca granat. - A co robimy, jeżeli są na pokładzie? - Posiejemy po pokładzie, każdy po swoim odcinku. Ja po rufie. Peters po śródokręciu. Ty po dziobie. - Czy wtedy mam rzucić granat? - Jasne. Powinni być jacyś ranni, których będziemy mogli uratować. Dlatego zabrałem apteczkę. - Myślałem, że to dla nas. - Dla nas też. No, teraz ciszej. Wszystko jest dla was jasne? - Jaśniejsze od gówna - powiedział Willie. - Czy wydawano korki do tyłków? - zapytał Peters. - Zrzucili je z samolotu dziś rano. Nie dostałeś swojego? - Nie. Ale babcia zawsze mówiła, że trawię najwolniej ze wszystkich dzieci na całym Południu. Mają jedną z moich pieluszek w Instytucie Smithsonian Konfederacji. - Przestań pieprzyć - powiedział Willie odchylając się w tył, żeby nie mówić za głośno. - Czy my to wszystko robimy przy dziennym świetle, Tom? - Teraz. - Marne są moje widoki - rzekł Willie. - Wpadłem w towarzystwo złodziei i drani. - Zamknij się, Willie, i pokaż nam, jak się bijesz. Willie kiwnął głową i popatrzał zdrowym okiem ku zielonej wysepce mangrowcowej, która stała wspięta na swych brunatno_czerwonych korzeniach. Nim okrążyli cypel, powiedział jeszcze tylko jedno: - Mają dobre ostrygi na tych korzeniach. Thomas Hudson kiwnął głową. XVI Ujrzeli łódź żółwiową, gdy okrążyli cypel wysepki i przepłynęli kanałem, który oddzielał ją od drugiej małej wysepki. Łódź stała dziobem przy samym brzegu, z jej masztu zwisały pnącza, a pokład był przykryty świeżo naścinanymi gałęziami mangrowców. Willie odchylił się w tył i mówiąc prawie prosto w ucho Petersa powiedział cichym głosem: - Czółna nie ma. Podaj dalej. Peters odchylił do tyłu pokrytą plamami, piegowatą twarz i powiedział: - Nie ma czółna, Tom. Muszą być jacyś na lądzie. - Wejdziemy na pokład i zatopimy ją - powiedział Thomas Hudson. - Ten sam plan. Podaj dalej. Peters pochylił się naprzód i powiedział to Willowi do ucha, a ten zaczął potrząsać głową. Potem podniósł dłoń z palcami złożonymi w dobrze znane zero. "Zero jak dziurka w tyłku" - pomyślał Thomas Hudson. Podpłynęli najszybciej, jak mogli z tym motorkiem wielkości młynka do kawy, i Thomas Hudson zręcznie zatrzymał dinghy przy burcie, bez zderzenia. Willie zarzucił chwytak na nadburcie, łodzi żółwiowej, przyciągnął i wszyscy trzej wskoczyli na pokład prawie jednocześnie