They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Niepewność przyszłości stwarza niechęć do teraźniejszości. Do jesiennej orki wyszły jeszcze pługi parokonne, ale gdzie orano i jak orano tym się już mało kto interesował. Bo niby wszystko szło starym rozpędem, ale jak to trafnie ktoś zauważył: po omacku. I mieli chyba rację chłopi po wsiach, którzy mówili: "Nie ważne jest kto będzie rządził. Ważne jest czy da żyć, czy nie da żyć." Wacław Ruczetta nie od razu zaczął od Janka Wintowta, jak to ustalili z Wilmontem. Deszcze jesienne rozmyły drogi, zamieniając niektóre w grząskie błoto, a do Wietliszek był spory kawał. Odkładał z dnia na dzień, a tymczasem na własną rękę odwiedził niektórych bliższych sąsiadów. Na ogół nie napotkał nigdzie większych trudności w przekonaniu tych, których usiłował przekonać, że trzeba jechać do wojska polskiego. Trudności stwarzał dopiero moment ustalenia terminu wyjazdu. Prawie każdy bowiem miał jeszcze coś do załatwienia, do zrobienia, słowem coś takiego co go jeszcze trzyma. Bywa, jak z kroplami deszczu, które zawisłe na mocnym konarze długo nie dadzą się odeń oderwać, zanim nie wstrząśnie nim silniejszy podmuch wiatru. Pewnego ranka niebo się przetarło, dzień zapowiadał się pogodny, słoneczny nawet. Ruczetta kazał założyć do pojedynki, zjadł śniadanie, włożył ciepłą swą burkę, i zapalając papierosa pojechał w tym miłym nastroju, w jakim się jedzie w jasny poranek, wypoczętym koniem, w nie śpiesznej a dobrej sprawie, pewnym będąc gościnnego przyjęcia. Z Jankiem Wintowtem nie tylko dzielił czas jakiś ławkę w gimnazjum szawelskim, ale się z nim szczerze przyjaźnił. Janek był wprawdzie starszy, ale może właśnie dlatego imponował zrównoważeniem i rozsądkiem. Syn, tak jak on, właściciela nie dużego folwarku, był bardzo wysoki i, jak to często bywają ludzie ponad miarę wyrośli fizycznie, z natury dobroduszny. Później drogi ich się rozeszły i ograniczyły do sporadycznych, ale zawsze bardzo przyjaznych spotkań. Od wybuchu wojny nie widział go. Ale słyszał, że Janek studiował na uniwersytecie petersburskim; czy go nawet ukończył, i znalazł się w wojsku w randze "praporszczyka" rezerwy. A teraz wrócił do rodzinnego folwarku. Młodszego jego brata, Piotra, nie znał prawie zupełnie. Zastał starego kolegę, jakim go sobie wyobrażał: duża, łagodna sylwetka, a jednocześnie postawna i silna. Przyodziany, jak większość dziś przybywających z Rosji, w długie oficerskie buty, spodnie galife i frencz koloru ochronnego. Przywitali się też, jak tego się spodziewał, serdecznie, trochę jowialnie. Zaczęli naturalnie od starych wspomnień. Pomówili o przejściach ostatnich lat, ale tu Wintowt raczej słuchał niż opowiadał, zbywając własne ogólnikami. - Przenocujesz? - zapytał raz, przerywając pytanie Wacława. - Nie. Chcę jeszcze przed nocą wracać. Słuchaj, rzecz jest taka... - zaczął Ruczetta zniżając głos, i wyłożył mu cel swej wizyty. Wintowt wysłuchał do końca, siedząc najpierw, później przechadzając się po pokoju. W milczeniu, z rozwagą stawiał swe ogromne stopy jakby dobierał odpowiedniej deski w podłodze. Gdy Wacław skończył, przesunął kilkakrotnie ręką po włosach. - Bo ja wiem, bo ja wiem... - Nie można tak siedzieć - dorzucił Wacław. - Trzeba coś robić. - Taaak... Owszem. Ale po czyjej stronie? Ruczetta w pierwszej chwili nie zrozumiał: - Jakto? Po czyjej stronie?! - W następnej jednak oniemiał, otworzył usta w zdumieniu, i dopiero gdy Janek w dalszym ciągu milczał przemierzając pokój, odezwał się z nienaturalnie wymuszonym uśmiechem: - Co ty pod tym rozumiesz? - A wiesz, że ja nie wiem. Bronić starego porządku, czy to po rosyjskiej, czy polskiej, czy po jakiejś innej stronie... Czy to warto? - Dlaczego, nie warto?... - Bo ja wiem... Ruczetta przypomniał sobie aptekarza z Szadowa. - Ten porządek ma za sobą dwa tysiące lat - powiedział wciąż z wymuszonym uśmiechem. - Jak tam było w pierwszym tysiącleciu, nie jest zupełnie pewne. Ale to nie ważne. Drugi tysiąc też wystarczy. Zgoda. Tylko co z tego? Co z tego za wniosek? Nastało kłopotliwe milczenie. - Nie spodziewałem się... - Zaczął Wacław. - Dawnośmy się nie widzieli... Czy, przepraszam, ojciec twój też tak myśli jak ty Teraz? - To już Turgieniew zauważył, że "synowie" zazwyczaj inaczej myślą niż "ojcowie". Tak się to jakoś przyjęło. Podszedł do okna i przez chwilę wyglądał milcząc. Chcesz moją odpowiedź? Proszę cię, nie gniewaj się, ale muszę się namyśleć. A ot, i deszcz znowu pada - dodał dobrodusznie. - A jaka piękna pogoda była rano. Ruczetta powstał i zmuszając się znowu do uśmiechu, podał rękę. - Życzę nam wszystkim, aby twoje dzieci też myślały inaczej niż ty. Wintowt rozłożył bezradnie ręce, a Wacławowi podobał się jego własny aforyzm, i opowiadał później wielokrotnie, jak zakończył tę niespodziewaną rozmowę. Z początkiem grudnia nastały silne mrozy. W tym czasie Wintoft przeziębił się i położył się do łóżka. - W ostatniej chwili wynikła nowa przeszkoda, gdyż pani Alicja, niezbyt dotychczas dbająca o naukę syna, nieomal histerycznie uczepiła się myśli, aby się właśnie zabrał do nauki i odrobił czas stracony. Skoro Jan Wintowt, do którego posyłano z Dorszan, odmówił udzielania mu korepetycji to niech jedzie upierała się - i próbuje zdawać egzamin do siódmej klasy gimnazjalnej w Wilnie, Mitawie, Rydze, "czy wreszcie gdzie chce!" Ale Karol, za namową Wacława, sprzeciwił się stanowczo. W ten sposób, i mimo wszystkie trudności, zaraz po świętach 1918-go roku, wyjechali na wojnę: Wacław Ruczetta, Karol Krotowski i Józio Karaś, syn trzeciego Karasia, Antoniego z Pilwiszek. Ciotki Wikcia i Waryńska, żegnając siostrzeńca, wyraźnie zmuszały się do okazania mu swego wzruszenia. Pani Alicja żegnała syna z suchymi oczami, szczerze zmartwiona swoim i jego losem. Wasiowa uczyniła trzykrotny znak krzyża św. w powietrzu