Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Gdy był lepszy obiad - makaron lub kasza - podchodzili oni kilkakrotnie, mając po dwie miski w rękach, i zawsze na koniec kotła, gdy już wydawane było gęste jedzenie. Bo jak było lepsze żarcie, to Karl prawie wcale nie mieszał w kotle i nabierał chochlą z wierzchu. Cała sfora wybrańców losu czekała mając po dwie miski w garściach. Gdy zbliżał się koniec kotła, dawał znak i wtedy wszyscy ci podchodzili poza kolejką po jedzenie. Gdy jedzenie w kotle się skończyło, otwierano nowy kocioł, a ci wszyscy wybrańcy, którzy jeszcze nie wzięli lub czekali z następnymi miskami, stawali z boku i znów czekali na koniec następnego kotła; jedzenie z wierzchu kotła, rzadkie, często bez kawałka kartofla, brali ci, którzy stali w kolejce. Dostawaliśmy wtedy nie więcej jak 3/4 litra zupy, a o dolewce nie było już mowy. Arystokraci bloku brali też dla siebie po całym garnuszku margaryny, marmolady i twarogu, które my dostawaliśmy jeden raz w tygodniu. Margaryny dostawaliśmy - z tego, co dla nas zostało - po kawałku wielkości pudełka zapałek, a marmolady i twarogu po pół, czasami 3/4 łyżki. Drugą klasą uprzywilejowanych byli służący głównej arystokracji. Wszystkich dobrze sytuowanych, wyżartych i dobrze ubranych nazywano w obozie prominentami, a ludzi, którzy już ledwo chodzili z wyczerpania, ludzi załamanych fizycznie i psychicznie - muzułmanami. Więc władze blokowe i ich służba - to prominenci. Prócz tych byli jeszcze młodzi chłopcy, którymi oni, t j. prominenci, opiekowali się i którzy w wyniku tej opieki też byli ładnie ubrani, umieszczani w lekkiej pracy i mieli jedzenia, ile tylko chcieli. W Mauthausen Stefek mówił mi, co on w tym podejrzewa. Spostrzeżenie to nasunęło mu się wtedy, gdy jak mi opowiadał, Karl zaczął dawać mu repety, następnie raz i drugi przy różnych okazjach zaczął go obmacywać. A że Stefek nie dał się macać - przestał mu repety dawać. Poza tym Stefan miał 23 lata, 182 cm wzrostu i był chudy, więc może małego wzrostu Karl doszedł do wniosku, że nie opłaci się dożywiać takiego drągala. W Gusen dopiero stała się dla mnie jasna sprawa homoseksualizmu w obozach i zrozumiałem wtedy wiele z tego, czego przedtem nie umiałem sobie nieraz wytłumaczyć. Następną grupą ludzi, którzy otrzymywali dolewki śniadań i obiadów, byli fryzjerzy, którzy golili w sobotę wszystkich więźniów, ci, którzy sprzątali i szorowali sztubę, oraz ci, którzy mieli stałą funkcję noszenia z kuchni kotłów z jedzeniem i odnoszenia pustych kotłów na plac apelowy. W odróżnieniu od Dachau tu na śniadanie zamiast czarnej kawy dawano nam garnuszek zupy gotowanej na kościach, z tym że dostawaliśmy nie więcej jak 2/3 garnczka. Teraz opiszę, jak wyglądał przeciętny, normalny dzień na bloku. Rano - dzwon dzwoni na placu apelowym na wstawanie i w tym samym momencie Karl od drzwi szczeka: - Nosiciele jedzenia, wychodzić! Ci pędzą tylko w koszulach za drzwi i biegnąc na plac apelowy po drodze ubierają się. Karl po krzyknięciu: “Kostreger raus!” - zapala światło i jak małpa wskakuje na górne łóżka. Skacze z łóżka na łóżko i wali kołkiem każdego, kto nie zdążył w chwili zapalenia światła zeskoczyć na podłogę. Następnie zeskakuje na dół i wali dalej, kogo popadnie. Gdy już sobie poszaleje, idzie na jadalnię do swojego przegrodzonego kąta, w którym mieszkają władcy, ich służba i podopieczni, a my w sypialni bierzemy się za słanie łóżek. Najpierw ścielą ci, którzy śpią na górnych łóżkach, a ci z dolnych idą myć się do umywalni. Góra ściele pierwsza, bo ścieląc łażą nogami po krawędzi dolnego łóżka, więc przeszkadzaliby tym z dołu i gnietliby łóżka. Precyzyjne składanie kocy odbywa się w jadalni na stołach. Koc ładnie złożony i zwinięty rozciąga się na posłanym łóżku. Prześcieradło nie ma prawa mieć najmniejszego załamania, a siennik musi wystawać wysoko nad deski. Złożony koc rozkłada się na wierzchu i wygładza specjalnymi deskami. Żeby uniknąć bicia za źle posłane łóżko, należało zaopatrzyć się w dwie gładkie deski do prasowania i wygładzania podgłówka i łóżka. Sienniki i podgłówki musiały mieć jedną wysokość na całej linii łóżek. Później każdy stawał obok swego łóżka, a Karl sprawdzał, jak są posłane. Co chwila słychać uderzenie kijem albo bicie po twarzy. Czy łóżka były posłane dobrze czy źle, to codziennie kilkunastu musiało na pierwsze śniadanie dostać bicie, a już zupełnie źle było z takim, którego łóżko naprawdę źle było posłane. Ten był zmaltretowany tak na cacy, a my wszyscy mieliśmy zagwarantowane, że wieczorem albo w niedzielę będzie słanie łóżek. Po tej pierwszej porcji w jadalni odbywało się wydawanie rannej zupy. Na początek do kotła podchodzili uprzywilejowani, którzy brali po całej misce zupy z samego wierzchu, tzn. z tłuszczem, po nich braliśmy my, a po wydaniu wszystkim znów uprzywilejowani po jednej czy dwie miski. Jak ci już nabrali dosyć, wtedy Karl rozglądał się i poruszeniem palca wywoływał tych, którzy mu się podobali, i dawał im dolewkę. Więźniowie całej sztuby stali półkolem, wpatrzeni w Karla i kocioł, aż im oczy na wierzch wyłaziły. Gdy wzrok Karla spoczywał na którymś, ten uśmiechał się tak czule, jak do kogoś bardzo kochanego, jednocześnie hipnotyzując go, żeby ten ruszył palcem. Wtedy wywołany wybiegał szybko i fasował małą chochelkę zupy dodatkowo. Przez pierwsze dni starałem się stać na przedzie, żeby łatwo wpadać w oczy, lecz szybko spostrzegłem, że to nie ma żadnego znaczenia. Wybierał on powoli i z namysłem - a każdemu ślina napływała do ust i całym sobą pragnął, by on był tym, którego palcem przywoła sztubowy. Wywołany byłem po dolewkę zaledwie kilka razy - Stefan dostawał częściej, ale bez względu na to, który z nas otrzymał dolewkę, każdą jedliśmy wspólnie