Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ale tu omsknął się nasz Bucharczyk razem ze swoim mądralą: nie "tuzinkowe", tylko zdrowe. Zdrowy rozum, ot co. A jakie były te wasze intelekty - to pokazaliście na swoich procesach. Stalin siedział na galerii w zamkniętej loży, patrzył na nich zza siatki i tylko się uśmiechał: cóż to byli kiedyś za krasomówcy! jacy wydawali się silni! i co z nich teraz się porobiło? mokra miazga. Tak, tak, znajomość natury ludzkiej, rzeczowość przy jej ocenie zawsze pomagały Stalinowi. Rozumiał tych, których miał przed oczyma. Ale rozumiał też takich, których nie widział. Kiedy pojawiły się trudności w 31-ym, w 32-im, kiedy w całym kraju nie było co włożyć ani na grzbiet, ani do gęby, wówczas mogło się wydawać, że starczy pchnąć tylko ten kraj z zewnątrz, a wszyscy polecimy na łeb. Partia więc rzuciła hasło: bić na alarm, grozi nam zagraniczna interwencja! Ale Stalin nigdy nie wierzył w to ani trochę, bo miał zawczasu wyrobione pojęcie także o tych gadułach z Zachodu. Trudno objąć rozumem, ile sił, ile zdrowia, ile cierpliwości trzeba było, żeby oczyścić od wrogów partię i państwo, żeby oczyścić leninizm - tę bezbłędną teorię, której Stalin zawsze był wierny: wykonywał jak najściślej to, co zamierzał Lenin, tyle, że trochę łagodniej i bez hałasu. Ileż wysiłku - a mimo wszystko nigdy nie było prawdziwego spokoju, zawsze ktoś musiał leźć w paradę. A to rzucał się ten krzywousty szczeniak, Tuchaczewski, że niby z winy Stalina nie wziął Warszawy. A to - nie najlepiej skończyła się sprawa operacji Frunzego, Cenzor był gapa. A to w jakiejś szmatławej książczynie Stalin wystąpił jako umarły, stojąc sztorcem na szczycie góry; nawet to ci idioci przegapili. To znów Ukraina ukrywała ziarno, Kubań strzelał z obrzynów, nawet Iwanowo strajkowało. Ale Stalin ani razu nie stracił panowania nad sobą; po tej historii z Trockim - nigdy więcej tego błędu nie popełnił. Wiedział, że żarna historii mielą powoli, ale przecież się obracają. Bez żadnego tam paradnego hałasu i tak wszyscy jego wrogowie, wszyscy zawistnicy pójdą precz, zginą, zmieleni będą na nawóz (Krzywdzili Stalina autorzy tych książek, ale jakkolwiek starali się go skrzywdzić - Stalin nie mścił się, nie za to się mścił, nie byłoby to budujące. Czekał na inną okazję i okazja zawsze się zdarzała). I to też prawda: ktokolwiek podczas wojny domowej dowodził choćby tylko batalionem, choćby nawet kompanią w oddziałach, które nie Stalinowi były wierne - znikał, podziewał się gdzieś. Także delegaci XII, XIII, XIV, XV a także XVI i XVII Zjazdu - zupełnie jakby według spisu szli tam, gdzie nie ma żadnych głosowań ani przemówień. Dwa razy przeorały czystki Leningrad, miasto niebezpieczne, co to lubi stawać okoniem. I trzeba było poświęcić nawet niejednego druha, jak Sergo Ordżonikidze. Nawet gorliwych pomocników, takich jak Jagoda czy Jeżow, też musiał człowiek się pozbywać. Ale w końcu dopadli Trockiego, roztłukli mu czachę. Zniknął z powierzchni ziemi najgorszy wróg i zdawało się, że czas już na zasłużony wypoczynek. Zatruła mu go Finlandia. Za to sromotne dreptanie w miejscu na przesmyku wstyd było po prostu przed Hitlerem, który tymczasem spacerował po Francji z laseczką! Ach, ta plama na honorze genialnego dowódcy! Tych Finów, to na wskroś burżuazyjne, wrogie plemię trzeba by zesłać na pustynię Kara-Kum, co do jednego, nie wyłączając niemowląt, pociągami; gotów był sam siedzieć przy telefonie i zapisywać meldunki: ilu już rozstrzelano i zakopano, a ilu jeszcze zostało. A kłopoty, a nieszczęścia zaczęły spadać na Stalina jak ta lawina. Oszukał go Hitler, wziął i napadł, taka wspaniała koalicja się rozsypała; co za nieporozumienie! I przed mikrofonem zadrżały Stalinowi wargi, wyrwało się z nich to "bracia i siostry! ", nie da się już tego z historii wytrawić. A ci bracia z siostrami uciekali jak barany i nikt nie chciał trwać na posterunku kosztem życia, chociaż zostało im jasno powiedziane, żeby właśnie kosztem życia. Dlaczego właściwie nie bronili kosztem życia? dlaczego nie od razu zaczęli bronić?... Jakie to przykre. A jeszcze ta ucieczka do Kujbyszewa, do pustego schronu. Nieraz bywał w trudnych sytuacjach i nigdy się nie ugiął, a tu raz wpadł w panikę i to bez powodu. Chodził po tych pokojach i przez tydzień telefonował: czy Moskwa już skapitulowała? już ją oddali? nie, nie oddali! Nie sposób było uwierzyć, że potrafią ich zatrzymać, a jednak zatrzymali! Zuchy, owszem. Zuchy. Ale niejednego trzeba było usunąć: co to będzie za zwycięstwo, jeśli rozejdzie się pogłoska, że Dowódca Naczelny na jakiś czas wybył (Dlatego właśnie trzeba było siódmego listopada zaaranżować dla fotografów niedużą paradę na Placu Czerwonym). A berlińskie radio prało brudną bieliznę: wciąż gadało o zabiciu Lenina, Frunzego, Dzierżyńskiego, Kujbyszewa, Gorkiego - pleć pleciugo! Stary wróg, tłusty Churchill, świnia w sam raz na szaszłyk, przyleciał, żeby nacieszyć się cudzym nieszczęściem i wypalić na Kremlu parę cygar. Zdradzili Ukraińcy (w 44-ym roku roił mu się taki zamiar, żeby wysiedlić całą Ukrainę na Sybir, tylko kto by ich zastąpił, za dużo ich); zdradzili Litwini, Estowie, Tatarzy, Kozacy, Kałmucy, Czeczeńcy, Ingusze, Łotysze - nawet Łotwa, ta podpora rewolucji! I nawet swoi, to znaczy Gruzini, których chronił przed mobilizacją - też jakby czekali na Hitlera. I wiernymi swojemu Ojcu okazali się jedynie Rosjanie i Żydzi. W ten sposób nawet kwestia narodowa, jego specjalność, zadrwiła sobie z niego... Ale, chwała Bogu, również te kłopoty się skończyły. Sporo zyskał, gdy udało mu się obegrać Churchilla i tego świętoszka Roosevelta. Tak, jak teraz z tymi dwoma niedorajdami, udało mu się tylko raz, na początku lat dwudziestych