Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Leland spojrzał za nim. Nie wszystkim udało się wyjść. W kącie sali leżało ciało mężczyzny, koło drzwi leżała druga kobieta, trzymając się za nogę i wijąc z bólu. Okrzyki na zewnątrz stały się głośniejsze, były niemal dostatecznie głośne, żeby zagłuszyć szum jadącej windy. Leland włączył radio. - Mamy rannych na trzydziestym drugim piętrze. - Ilu? - Troje, może więcej. Jedna osoba chyba nie żyje. - Co się tam dzieje? Co to był za wybuch? - Tony może wam to powiedzieć. Spytajcie jego. - Nie, panie Leland. Ja będę mówił tylko z panem. - Podczas transmisji było słychać szum windy. - Czego pan dokonał dzisiejszej nocy poza popełnieniem najbardziej krwawych, okropnych zbrodni? - Najpierw ty zabiłeś Riversa. Widziałem na własne oczy, jak zastrzeliłeś go z zimną krwią. - Historia mnie osądzi - odparł Tony. Leland skierował się do biura Steffie. - Panie Leland, ilu ludzi zabił pan tej nocy? - Jeszcze przez pewien czas ta informacja będzie zastrzeżona. - Nie wstydzi się pan? - Nie. - Biuro Steffie zostało przeczesane. Przez chwilę, nie mógł rozpoznać własnej marynarki. Nie z powodu otaczających ją śmieci, ale dlatego, że jego spodnie zmieniły kolor. Wszedł do łazienki. - Świat powinien się dowiedzieć, jakim jest pan dzikusem - krzyczał Tony. - Złamał pan kark chłopakowi. Zrzucił pan człowieka z dachu. - Słuchaj, ty pieprzony draniu! - ryknął Taco Bili. - Puść córkę tego faceta! - Bill, nie wtrącaj się do tego - poprosił Leland. - Córka tego człowieka, jak ją pan nazywa, jest, dorosłą osobą, odpowiedzialną za zaopatrzenie jednego z najbardziej okrutnych reżimów na świecie w broń, która umożliwia mu kontrolowanie milionów bezbronnych ludzi. Czy pan mnie słucha? Panie Leland, co pan robi? - Wziąłem kilka aspiryn. Mam ból głowy. Rzeczywiście wziął aspirynę. Zdecydował się nie myć twarzy, obawiając się, że może zabrudzić sobie oczy. Był pokryty smarem, sadzą i brązową, zaschłą krwią - od włosów do czarnych, zeskorupiałych ręczników na nogach. Mógł wybierać smar i zakrzepłą krew z włosów, jak topiony ser z kromki chleba. Otworzył jeszcze raz apteczkę, starając się przewidzieć możliwe zdarzenia. Coś w apteczce zwróciło jego uwagę, czegoś było za dużo. Zdjął kaburę. - Panie Leland, dla kogo pan pracuje? - Zatrudniam sam siebie. - Trzymał w ręku browning. Im będzie brudniejszy, tym lepiej. Miał jeszcze jedenaście naboi. - Słuchaj, Tony, zwróciłeś się teraz przeciwko mnie. Proponuję ci uczciwy układ. Tylko ty i ja. Chcesz zakładnika? Weź mnie zamiast mojej córki. - Oczywiście. Czyta pan w moich myślach. Leland wypróbował pierwszy raz nowy chwyt. Coś wspaniałego - powinno się udać. - Dobra, jak chcesz to zrobić? Na dole słychać było strzały. Zgadza się: jeden na dole, numer drugi to Tony, trzecia osoba pilnuje dachu. Zostało ich tylko troje, wliczając w to kobietę. Leland przez chwilę zastanawiał się, skąd wie o dziewczynie i przypomniał sobie, że słyszał ją, jak odliczała przez radio. Jeszcze raz wypróbował ten chwyt. Przylepiec trzymał się dobrze i nie przeszkadzał mu. - Wie pan, gdzie jestem - powiedział Tony. - Chcę, żeby wjechał pan windą do mnie, nie uzbrojony. Jak się pan zjawi, pańska córka będzie mogła wejść do windy i odjechać. - Brzmi nieźle. - Joe, nie zgadzaj się na ten układ. - Bill, całą noc pracowałem na to. - Joe, wchodzimy do budynku - powiedział Al Powell. - Spróbuj ruszyć głową. - Powiecie mi, gdy będziecie w środku. Na razie mam zamiar dokończyć sprawę z tym kolesiem. Mam jakieś inne wyjście? - Joe - powiedział Bill - telewizja pokazuje, że policja nie zajęła jeszcze budynku. Wygląda na to, że ktoś daje im właśnie niezłe cięgi. - Sam mu powiem - wtrącił się Powell. - Zajęli dobrą pozycję na trzecim piętrze, która daje im pole obstrzału na północ i południe. Niczego więcej nie potrzebują. Nie odpowiedział nic. Czyżby Tony był na górze sam? Niemożliwe, żeby osoba, która wysadziła właśnie sejf, zjechała tak szybko na dół. Wszystko się zgadzało. Tony i on starali się wzajemnie nabrać. Tony chciał, żeby myślał, iż znajdzie go na czterdziestym piętrze