They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Opuścił laser. Nie, trzeba rozwiązać to inaczej. Musi zaryzykować. Zagrozi im bronią, rozbroi, obezwładni. Oni nie są niczemu winni, pewnie jacyś młodzi chłopcy, powołani w pierwszym poborze, oderwani prosto od swoich dziewczyn czy może jeszcze od matek. Albo zrobi inaczej. Wejdzie pewnym krokiem, niby do usunięcia awarii. Teraz wszystko, całe życie Stacji, jest sparaliżowane, nikt nie będzie mógł go sprawdzić. Na wszelki wypadek mocno ujął kolbę pistoletu, zanim włączył laser na moc oświetleniową. Walka była skończona zanim się rozpoczęła. Obydwaj strażnicy leżeli bezwładnie na podłodze opodal Drzwi. Podbiegł bliżej. Żyli, lecz sprawiali wrażenie ogłuszonych. Może ktoś już wcześniej sforsował przeszkodę, prędzej od niego korzystając z nadarzającej się sposobności? Albert? Przecież niczego mu nie powiedział, chociaż mało brakowało, a wygadałby się wczoraj. Ostrożnie odciągnął na bok masywne skrzydło Drzwi. Poddały się bez oporu. Wyłączył palnik i przez chwilę nasłuchiwał w zupełnej ciemności. Ze środka dobiegał jedynie cichy jednostajny szmer. Włączył światło i ruszył naprzód. Obszerne pomieszczenie wypełniała aparatura elektroniczna, ustawiona na sięgających sufitu metalowych rusztowaniach. Allan nie usiłował zgłębiać jej przeznaczenia, ale nawet dla laika było jasne, że panował tutaj nieporządek. Wszędzie w wężowych splotach leżały lub wisiały pęki kabli i przewodów, łączących poszczególne fragmenty urządzeń. Niektóre z bloków elektronicznych wydawały się nie dokończone, lub też częściowo rozebrane i pozostawione. Na widocznie od dawna nie użytkowanych pulpitach kontrolnych i sterowniczych piętrzyły się setki prowizorycznie połączonych modułów, których nie złożono jeszcze w odpowiednie segmenty. Był rozczarowany. Najwyraźniej poddawano remontowi lub modernizacji centrum elektroliczno–komputerowe, a na okres trwania prac komendant przeniósł się do zastępczego pomieszczenia. Rozwiązanie piętrzących się zagadek było wciąż dalekie. Poza pulpitem sterowniczym ciemniało wejście do śluzy, którą w awaryjnych przypadkach dawało się obsługiwać ręcznie. Tamtędy wiedzie droga ucieczki. Niemal biegiem ruszył pomiędzy szeregami oplatanych kablami rusztowań. Kiedy już dotarł w pobliże pulpitów, ponownie usłyszał szum, tym razem nieco głośniejszy. Dobiegał od strony potężnej, oszklonej szafy, wbudowanej do połowy w ścianę. Ciężar w nogach, jakby ktoś otoczył je ołowianym pancerzem, przygwoździł go do miejsca. Zimny dreszcz zamienił się w falę gorąca, która podnosiła każdy włosek na ciele. Oddzielne szklane pojemniki wypełniała pulsująca tkanka czy galareta, jakaś brązowa półprzeźroczysta substancja, pożyłkowana białymi zgęstkami, które przenikały przez nią jak nienaturalnie gruba pajęczyna lub zdenaturowane skrzepy rozbryźniętego białka. Wewnątrz, oplecione szarymi glutami skręconej materii organicznej, wisiały białosine mózgi ludzkie. Z cichym szumem pracowała aparatura, zasilająca te sztucznie stworzone enklawy życia. Przezwyciężył wstręt i podszedł bliżej. Muszą mieć niezależne zasilanie z ogniw izotopowych — pomyślał machinalnie, przyglądając się przezroczystym komorom, przypominającym przegrody akumulatorowe. Naprzeciw każdego mózgu widniała przyklejona do szyby etykieta z imieniem i nazwiskiem, zapewne dla łatwiejszej orientacji doglądających je operatorów. A może każdy indywidualnie dba o swój własny mózg, podlewa mu płynów fizjologicznych, reguluje temperaturę? Poczuł, że zbiera mu się na mdłości. Szybko odnalazł siny mózg Karoliny, ale nigdzie nie widniało nazwisko Alberta. Nagle wzdrygnął się. Na jednym z wolnych, lecz już w pełni podłączonych do aparatury pojemników dostrzegł nalepkę ze swoim imieniem i nazwiskiem. A więc termin nie mógł być odległy… Najpierw krótkiemu, jakby nieśmiałemu błyskowi, rozpraszającemu gęste ciemności poza żelaznymi rusztowaniami, towarzyszyły trzaski włączającej się aparatury elektrycznej, a potem lampy poczęły rozpalać się coraz silniejszym blaskiem. Dziesiątki barwnych światełek kontrolnych obsiadły zwaliste sylwety instrumentów, rozlokowanych na piętrzących się wokół półkach. Uchylone dotychczas Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Ktoś włączył prąd! Uszkodzony system energetyczny został naprawiony. Nie było ani sekundy do stracenia. Allan, trzęsąc się ze strachu, dopadł śluzy i szarpnął z całej siły dźwignię. Zapłonęło zielone światło i klapa otworzyła się z cichym cmoknięciem. Na szczęście blokujące systemy alarmowe nie były jeszcze uruchomione. Sekundy, potrzebne do wystartowania rakiety, wydawały się wiecznością. Nareszcie dźwigary doku startowego raptownie drgnęły i odskoczyły w tył, Stacja przechyliła się i zawisła w przestrzeni, aby nagle obrócić się znów o sto osiemdziesiąt stopni w przeciwną stronę, malejąc na tle czarnej pustki do rozmiarów dziecięcej zabawki. Był wolny! Przez długą chwilę dał się wgniatać potężnemu przyspieszeniu w elastyczne oparcie. Dopiero gdy przed oczyma zaczęły tańczyć czerwone iskry, odblokował i przerzucił główną dźwignię. Miękka jama fotela odpłynęła gdzieś w dół; musiał holować swoje bezwładne ciało, ciągnąc za uchwyconą w ostatniej chwili końcówkę pasa bezpieczeństwa. Przypiął się i podyktował pokładowemu komputerowi zadanie: lot na Ziemię. Po czym znów przerzucił dźwignię w aktywne położenie, pozwalając maszynom prowadzić się przez przestrzeń ku upragnionemu celowi. Upragnionemu może dlatego, że nieznanemu. I jedynemu dostępnemu. Dopiero teraz poczuł ogromne zmęczenie. Zapadł w drzemkę, która jednakże nie miała trwać długo. * * * Zdawało mu się, że ledwie zamknął powieki, jak jękliwie odezwał się dźwięk syreny alarmowej. Z trudem otworzył oczy i wpatrywał się przez chwilę bezmyślnie w migającą czerwoną lampę. Świadomość miejsca i czasu powoli i opornie torowała sobie drogę przez resztki sennego otępienia. Spróbował podnieść rękę — nie potrafił. Była ciężka i bezwładna; całe ciało wypełniała wszechobecna niemoc. Nie, nie warto nic robić, wszelkie działanie jest bezsensowne. Przecież i tak rządzi Przeznaczenie, a śmieszne ludzkie podrygi nie zmienią ani na jotę ogólnego bilansu. Więc lepiej już spać, koniecznie spać… Lecz nagle drgnął. Na jednym z ekranów płonął czerwony napis: „Statek w odległości kolizyjnej”