They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Nie wszyscy potrzebujący mogą tu dotrzeć o własnych siłach, więc sami ich szukamy. Staramy się przyjąć co najmniej jedną nową osobę na tydzień. – Czyli znaleźli mnie przypadkiem? – Akurat przejeżdżali, kiedy pani skoczyła. – To nie była próba samobójstwa – zastrzegłam się. – Niech pani sobie nie myśli. – Skoczkowie nie rzucają się z okien. A jeśli już, to przedtem je otwierają. – W żadnym razie nie popełniłabym samobójstwa – ciągnęłam zaczepnym tonem, żeby ją upewnić, ale właśnie wtedy zaczęła mi świtać straszliwa prawda. – Nie popełniłabym samobójstwa – powtórzyłam. – Widzi pani, spodziewam się dziecka, a niby po co kobieta w ciąży miałaby się zabijać? Musiałaby stracić rozum. Widząc jej zmienioną minę natychmiast zrozumiałam, co się stało. Nikt nie musiał mi mówić, że nie mam już w sobie dziecka. Nie przeżyło upadku. Umarło. Nie umiem ci opisać, jak cały mój świat w tym momencie sposępniał. Ogarnęła mnie okrutna, zwierzęca rozpacz, w której znikły wszelkie obrazy i sądy, tak że nie było już na co patrzeć ani o czym myśleć. Chyba się rozpłakałam, zanim kobieta znów przemówiła. – To cud, że w ogóle zaszła pani w ciążę – rzekła głaszcząc mnie po policzku. – W Mieście już nie rodzą się dzieci. Wie pani o tym równie dobrze jak ja. Od lat nikt tu się nie urodził. – A co mi do tego – odparłam gniewnie, przez łzy. – Myli się pani. Moje dziecko by przeżyło. Na pewno by przeżyło. Przy każdym szlochu piekący ból smagał mnie po żebrach. Usiłowałam nad sobą zapanować, ale skurcze w klatce piersiowej tylko się przez to wzmogły. Aż drżałam z wysiłku, żeby się nie ruszać, a to z kolei wywołało całą serię nieznośnych spazmów. Wiktoria próbowała mnie pocieszyć, ale nie chciałam jej pocieszań. Jej ani niczyich. – Proszę już iść – powiedziałam wreszcie. – Nie chcę nikogo widzieć. Pani jest bardzo dobra, ale muszę teraz zostać sama. Nieprędko się wylizałam. Rany na twarzy zagoiły się, nie pozostawiając zbyt trwałych śladów (mam tylko bliznę na czole i drugą tuż przy skroni), a żebra pomału się zrosły. Ale złamana ręka nie jest już taka jak dawniej i do tej pory mocno mi dokucza: boli, ilekroć poruszę nią zbyt szybko albo w niewłaściwą stronę, no i nie mogę całkiem jej wyprostować. Głowę miałam obandażowaną prawie przez miesiąc, a choć guzy i zadrapania w końcu znikły, została mi skłonność do migren, które w najbardziej nieoczekiwanych momentach dźgają jak nożem, zaś u podstawy czaszki pulsuje czasem tępy ból. O innych ranach nie bardzo chce mi się mówić. Moje łono jest dla mnie samej zagadką: nie mam czym zmierzyć zasięgu katastrofy, która je spustoszyła. Poniosłam jednak nie tylko fizyczne szkody. Zaledwie kilka godzin po pierwszej rozmowie z Wiktorią dostałam następną złą wiadomość i wtedy już prawie się poddałam, prawie straciłam wolę życia. Pod wieczór Wiktoria przyniosła mi do pokoju jedzenie na tacy. Powiedziałam jej, jak mi na tym zależy, żeby ktoś czym prędzej poszedł do Biblioteki Narodowej i odszukał Sama. Na pewno śmiertelnie się niepokoił, a ja chciałam go mieć przy sobie, i to już. Już! – wrzasnęłam. Chcę być z nim, i to już! Wyszłam z siebie, chwycił mnie niepohamowany szloch. Natychmiast wysłano w tej sprawie piętnastolatka Williego, lecz wrócił z miażdżącą nowiną. Otóż po południu wybuchł w bibliotece pożar i cały dach już się zawalił. Nie wiadomo, kto zaprószył ogień, ale gmach stoi w płomieniach, a w środku uwięziona jest podobno więcej niż setka ludzi. Nie ustalono, czy komukolwiek udało się wymknąć: krążą na ten temat sprzeczne pogłoski. Lecz nawet gdyby Sam był jednym z nielicznych szczęściarzy, ani Willie, ani nikt inny nie zdoła go odnaleźć. A jeśli zginął wraz z resztą mieszkańców biblioteki, dla mnie już wszystko stracone. Nie umiałam na to inaczej spojrzeć. Jeśli Sam nie żyje, ja także nie mam prawa żyć. A jeżeli przeżył, jest prawie pewne, że nigdy go nie zobaczę. Tak więc wyglądała moja sytuacja podczas pierwszych miesięcy u Woburnów. Był to czarny okres, najczarniejszy w moim życiu. Początkowo nie ruszałam się z pokoju na pierwszym piętrze. Trzy razy dziennie ktoś do mnie zaglądał – dwa razy z jedzeniem i raz po nocnik. Na dole trwał wieczny ruch – słyszałam głosy, szuranie nogami, jęki i śmiech, wycie, a nocą chrapanie – ale byłam za słaba i zanadto przygnębiona, żeby chciało mi się wstać choć na chwilę. Leżałam pod kocami rozżalona, naburmuszona, dąsałam się po całych dniach i ni stąd, ni zowąd wybuchałam płaczem