Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ale wnet dobry humor zwyciężył. Wodnik drzwi za sobą z trzaskiem zamknął, zwalił się jak długi na łoże i chrapnął w jednej chwili, aż szyby zaczęły dzwonić w oknach. Teraz już Kasia bez obawy spod łóżka się wysunęła; obraca się na lewo i drzwi tajemnych szuka... ale, niestety, ściana gładziusieńka, ani szparki najmniejszej, ani znaczku żadnego. Ryby, raki, muszle, żaby na niej pomalowane... przecie musi być sposób, ino jaki? Ogląda malowanie, przypatruje się pilnie... wszystkie rybki srebrne, zielone, dlaczegóż jedna czerwona?... Przycisnęła ją palcem, traff! Ściana się rozsunęła, a przerażonym oczom Kasi ukazała się tajemna komnata, o której babusia opowiadali. Oj, półki, półki jedna nad drugą... gąsiorków tysiące szczelnie zamkniętych, w każdym pono jedna dusza uwięziona... - O Jezu... jakże ja poznam, która Jankowa! - zapłakała Kasia. Podniosła oczy na pierwszą półkę z brzegu i stoi z załamanymi rękoma; patrzy na drugą, na trzecią, patrzy niżej, patrzy wyżej... - Janku... Jasieńku... która twoja dusza? Wtem w jednej flaszce jarzące iskierki zaczęły skakać... - Tyś to, braciszku najmilejszy? Chwyciła czym prędzej flaszkę i chce uciekać; aż tu iskry zabłysły we wszystkich więzieniach: dusze błagają Kasię o litość. - Nie mam czasu, duszyczki, kiedyż bym ja tyle korków powyjmowała? Ale tak was zostawić... do sądnego dfnia w niewoli? Czekajcie, zaraz ja tu porządek zrobię! Machnęła rączką przez jedną, drugą półkę, flaszki pospadały na kamienną posadzkę, potłukły się na drobniuteńkie okruszyny, z wyższych półek postrącała drągiem, co był w kącie oparty; ani jedna cała flaszka nie została. Uwolnione dusze uleciały w górę w postaci złotych ogników i znikły. A Kasia z niewypowiedzianą radością w sercu wybiegła szalonym pędem z pałacu wodnego potwora. Ledwie próg przestąpiła, zaraz niedaleczko na rybiej łączce dostrzegła Janka pasącego karpie tak jak wczoraj. Poskoczyła do niego. Już ani próbowała mówić z nim, ani go całować, ino otwarła mu przemocą buzię i wyjąwszy korek z flaszki dała wypić one iskry złociste. Szara bladość ustąpiła z twarzy braciszka, martwe oczy zajaśniały życiem, rzucił się na szyję siostrzyczce... - Kasiuniu... co my tu robimy w tej głębinie? Po cośmy tu przyszli? - Nie pytaj, nie pytaj, uciekajmy co sił, zanim się Wodnik obudzi. - Jaki Wodnik? - Nie pytasj, Jasieńku, chwyć mnie za katanę, musimy się spieszyć, bo jakoś tracę siły. Kwiat życia chyba już więdnieje. Pobiegli oboje w stronę Wodnikowego okna, które z dołu wyraźnie było widać! Kasia chwyciła się trzciny, a trzcina tejże chwili urosła w drzewo grube, z gęstymi gałęziami aż ku górze. Dzieci z łatwością wspinały się na sam wierzch, stanęły na lodzie i z krzykiem, śmiechem, z uciechą nieopisaną, jakby wiatrem gnane, leciały do domu. Że babusia, mama i tatuś nie pomarli na ich widok, to tylko dlatego, że prawie nigdy nie umiera się z radości. * * * A lód na jeziorze jak nie zacznie pękać i trzaskać. Tak do samej północy strzelało niczym z armat. Nad okienkiem Wodnika coś niby słup mglisty unosiło się, wyższe od sosen nadbrzeżnych, i wyło tak ponurym a przeraźliwym głosem, że ludzie po chałupach poklękali i pacierze mówili, psy w budach się pochowały, koguty piać zapomniały. Strach zapanował taki, że wypowiedzieć nie sposób. A bo to Wodnik ryczał z rozpaczy, że mu Kasia tyle tysięcy dusz z niewoli wypuściła. * * * Minęło kilka dni, Kasia poszła do lasu na starą mogiłę, ale jakoś nigdzie wejścia do jaskini znaleźć nie mogła. Przez szparkę w skale krzyknęła tylko: - Dziękuję za pomoc, kochani ludkowie! Daj wam Boże Wiosnę zdrowo odchować! A z głębi tysiąc cieniutkich głosików odpowiedziało: - My z tobą, dobra Kasieńko! Całe życie będziesz szczęśliwa. W zaczarowanym młynie Był sobie raz głupi Wojtek. Od małego dziecka tak go ludzie przezywali i choć pracowity był, do czego się wziął, dobrze i porządnie zrobił, na każdej książce pięknie czytał, nawet i pisać umiał jako tako, już się ten przydomek od niego nie odczepił... głupi Wojtek, i tyle. A macochę miał straszną złośnicę